czwartek, 23 sierpnia 2018

Snycerska - nie-karmienie - cz.2


Sobota 2018.08.18
Świt, lecę na tę szóstą, pani czeka - w jednej klatce jeżyk, druga pusta zatrzaśnięta. Dla mnie - taka współpraca to pełnia szczęścia. Mogę trochę zająć się domem, nadgonić tygodniowe zaległości, a klatek nikt nie ukradnie. Rozglądam się po podwórku, wczoraj w ciemnościach niewiele widziałam. Nieużywana psia buda, na niej suche gałęzie i koty - jeden bury, jeden czarnobiały i jedno małe czarne…
Nie wygląda ładnie to małe, mniejsze od tego wczorajszego spod płotu? Czy to samo? Ono tu siedzi i nigdzie nie chodzi - mówi Pani. Wytężam wzrok - zaropiała mordka. Stawiam klatki pod psią budą, małe trzeba szybko złapać, nie przeżyje.

We współpracę włącza się Pan - jest w domu do południa, wychodzi na zakupy, będzie sprawdzał i dzwonił. Super.
Wracam do domu, poranny obrządek przerywa mi telefon - złapało się! Pędzę, jest bure. Lecznica czynna od 10tej, może do tego czasu coś jeszcze się złapie? Jest!! O 8mej dzwoni Pan - lecę, pakuję do kontenera, nie napisałam, że mili Państwo udostępnili mi przedsionek do bezpiecznego przeładowywania, poprawiam się. Żartujemy, że jak Pan utrzyma średnią - kot co godzinę, pierwszy o 7mej, drugi o 8mej - to na weekend kotów nam zabraknie.

Nie udało się ze średnią, na 10tą popędziłam z dwoma do lecznicy, by nikt mi zamówionego miejsca nie zajął - sobota, tylko w MaxWecie na Retkini miejsce wyprosiłam. Kolejka, na szczęście uprzejmy p.Dr zabrał ode mnie koty bez kolejki. Ale więcej dziś nie chce, nie da rady.
Po 11tej złapał się kolejny białoczarny kot, a chory maluszek kamieniem siedział na miejscu. Podchodziłam - chował się pod dach budy, tam nie mogłam go sięgnąć..

Tego kolejnego powiozłam też na Retkinię, do całodobowego Vet-Medu. Dlaczego o tym piszę? Bo łapanie to nie tyko czas spędzony przy klatce, to też czas na dojazdy i  paliwo na te dojazdy. W sobotę od świtu do południa - trzy kursy z  domu na Snycerską i  dwa na Retkinię. Mało, wiem. Ale w prywatnym wolnym czasie, prywatnym samochodem, za osobiste paliwo. AP żali się, że czasem i 200km dziennie nakręcą w ciągu 12tu godzin pracy - etatowej.
Przerwa, bo Pan wyszedł, Pani jeszcze nie ma, da znać, jak wróci. Dała znać, podjechałam zmienić przynętę, maluszek siedział bez ruchu. Pomedytowałam, poszłam sobie. Podjechałam znów o 18tej, bo tak koty powinny stawić się na posiłek. Zamierzałam wziąć klatki z podwórka miłej Pani, posiedzieć z nimi po drugiej stronie płotu do jakiejś 23.30, na noc znów wstawić na podwórze. Karmicielkę oczywiście prosiłam, żeby nie karmiła, więc głodne powinny być chętne do współpracy. Obeszłam teren karmicielki, czarne zasmarkane siedziało w krzakach, może i  spróbowałabym łapać, ale obok niego stało to:

Znacie to uczucie, kiedy powietrze schodzi z Was jak z przekłutego balonu, opada wszystko i odechciewa się wszystkiego? Oprócz rozszarpania kogoś i wycia?
No właśnie.
Nie miało sensu łapać przy pełnych miskach… Wróciłam do miłej Pani, wlazłam z  klatką między pokrzywy przy budzie i gałęzie na dachu, poszarpałyśmy je, ustawiłyśmy klatkę kociakowi pod nosem. Pokrzywy porządne, czuję je na nogach jeszcze dziś.

1 komentarz:

  1. Bardzo duże poświęcenie. Efekty tego rodzaju interwencji często widzimy w klinice weterynaryjnej we Wrocławiu (https://www.upwr.edu.pl/kliniki-weterynaryjne). Powodzenia w leczeniu!

    OdpowiedzUsuń