Stara
Łódź, stara kamienica, a właściwie jej resztki. Od lat
niezamieszkała, z pozarywanymi stropami i podłogami…
Na parterze okna i drzwi zamurowane - spacerki po zgniłych
stropach nie są bezpieczne. W jednym oknie stalowa krata, za nią
kociaki.
Pięć czarnych malców i czarno-biała matka. Ktoś prosi o
pomoc w złapaniu ich, podobno dwa czy trzy mają obiecane
domu, matkę podobno można złapać ręcznie, kociaki do jednego z
karmicieli podchodzą i podobno bierze je w rękę, ale wypuszcza. Z
rozmowy telefonicznej niewiele wynika, jadę na rozpoznanie. Ciężka
sprawa. Można by stać godzinami przy oknie, czekać, aż kociaki
zgłodnieją, i potem łapać je ręką, jak kiedyś na Piotrkowskiej
223.Ale po pierwsze, sztuka na jednego, może dwa - są już duże i mądre. A po drugie, tam okno było w głębi podwórza, nikt się nie kręcił, tu - na rogu dwóch ulic, bez przerwy ktoś przechodzi, pyta, zagląda. Kociaki nie podejdą. Zaryzykować i wejść do ruiny? Kociaków ręcznie się nie złapie - biegać za nimi po spróchniałym stropie i schodach? Łapać w ciemnych pomieszczeniach