Sobota
2018.08.18
Świt,
lecę na tę szóstą, pani czeka - w jednej klatce jeżyk, druga
pusta zatrzaśnięta. Dla mnie - taka współpraca to pełnia
szczęścia. Mogę trochę zająć się domem, nadgonić tygodniowe
zaległości, a klatek nikt nie ukradnie. Rozglądam się po
podwórku, wczoraj w ciemnościach niewiele widziałam. Nieużywana
psia buda, na niej suche gałęzie i koty - jeden bury, jeden
czarnobiały i jedno małe czarne…
Nie wygląda ładnie to małe,
mniejsze od tego wczorajszego spod płotu? Czy to samo? Ono tu siedzi
i nigdzie nie chodzi - mówi Pani. Wytężam wzrok - zaropiała
mordka. Stawiam klatki pod psią budą, małe trzeba szybko złapać,
nie przeżyje.
We
współpracę włącza się Pan - jest w domu do południa,
wychodzi na zakupy, będzie sprawdzał i dzwonił. Super.
Wracam
do domu, poranny obrządek przerywa mi telefon - złapało się!
Pędzę, jest bure. Lecznica czynna od 10tej, może do tego czasu coś
jeszcze się złapie? Jest!! O 8mej dzwoni Pan - lecę, pakuję do
kontenera, nie napisałam, że mili Państwo udostępnili mi
przedsionek do bezpiecznego przeładowywania, poprawiam się.
Żartujemy, że jak Pan utrzyma średnią - kot co godzinę,
pierwszy o 7mej, drugi o 8mej - to na weekend kotów nam zabraknie.
Nie
udało się ze średnią, na 10tą popędziłam z dwoma do lecznicy,
by nikt mi zamówionego miejsca nie zajął - sobota, tylko w
MaxWecie na Retkini miejsce wyprosiłam. Kolejka, na szczęście
uprzejmy p.Dr zabrał ode mnie koty bez kolejki. Ale więcej dziś
nie chce, nie da rady.
Po
11tej złapał się kolejny białoczarny kot, a chory maluszek
kamieniem siedział na miejscu. Podchodziłam - chował się pod
dach budy, tam nie mogłam go sięgnąć..
Tego
kolejnego powiozłam też na Retkinię, do całodobowego Vet-Medu.
Dlaczego o tym piszę? Bo łapanie to nie tyko czas spędzony
przy klatce, to też czas na dojazdy i paliwo na te
dojazdy. W sobotę od świtu do południa - trzy kursy z domu
na Snycerską i dwa na Retkinię. Mało, wiem. Ale w
prywatnym wolnym czasie, prywatnym samochodem, za osobiste paliwo. AP
żali się, że czasem i 200km dziennie nakręcą w ciągu 12tu
godzin pracy - etatowej.
Przerwa,
bo Pan wyszedł, Pani jeszcze nie ma, da znać, jak wróci. Dała
znać, podjechałam zmienić przynętę, maluszek siedział bez
ruchu. Pomedytowałam, poszłam sobie. Podjechałam znów o 18tej,
bo tak koty powinny stawić się na posiłek. Zamierzałam wziąć
klatki z podwórka miłej Pani, posiedzieć z nimi po drugiej stronie
płotu do jakiejś 23.30, na noc znów wstawić na podwórze.
Karmicielkę oczywiście prosiłam, żeby nie karmiła, więc głodne
powinny być chętne do współpracy. Obeszłam teren karmicielki,
czarne zasmarkane siedziało w krzakach, może i spróbowałabym
łapać, ale obok niego stało to:
Znacie
to uczucie, kiedy powietrze schodzi z Was jak z przekłutego balonu,
opada wszystko i odechciewa się wszystkiego? Oprócz rozszarpania
kogoś i wycia?
No
właśnie.
Nie
miało sensu łapać przy pełnych miskach… Wróciłam do miłej
Pani, wlazłam z klatką między pokrzywy przy budzie i
gałęzie na dachu, poszarpałyśmy je, ustawiłyśmy klatkę
kociakowi pod nosem. Pokrzywy porządne, czuję je na nogach jeszcze
dziś.
Bardzo duże poświęcenie. Efekty tego rodzaju interwencji często widzimy w klinice weterynaryjnej we Wrocławiu (https://www.upwr.edu.pl/kliniki-weterynaryjne). Powodzenia w leczeniu!
OdpowiedzUsuń