piątek, 24 sierpnia 2018

Snycerska - nie lubię poniedziałku - cz.4


Poniedziałek 2018.08.20
Świtem kurs na miłe podwórko, tylko na wymianę przynęty, niestety. Uradziłyśmy z  Panią, że podwórko już odpuszczamy, nic się nie pojawia, Państwo ostatnio zwracali więcej uwagi na koty, nie widzieli nic.
Ale w ciągu dnia, gdy jestem w pracy i w nocy - klatki mogą stać, a nuż coś przypadkiem się złapie. Do mojego przyjazdu po pracy niestety nic. Dzwoni znajomy, ma jakiś problem do obgadania, przyjedzie - życie towarzyskie przenosi mi się na ulicę…

Małe czarne to zza płotu wyraźnie czekało, postawiłam koło niego klatkę. Poszłam pod drugi płot z drugą klatką - już siedziało zamknięte. Równie szybko w drugą klatką złapał się potencjalny rosołek… Tyle pożytku, że przepłoszone gołębie na razie znikły.

Czarne i bure chodzą. Oglądają klatki, myślą, nawet trochę się częstują. Już cuda tam powtykałam - nic. Teoretycznie powinny być bardzo głodne, ostatni legalny posiłek dostały w czwartek - jest poniedziałek, Ki diabeł? Pięć kotów w lecznicy, jak teraz te dwa się nie złapią, to później nie wiem jak - karmić wybiórczo? Kto to zrobi? Ja tracę siły. Praca, dom, siedzenie tu do północy...
Rozmyślania na temat formy, w jakiej przeprowadzić rozmowę z  karmicielką - tak, by zrozumiała, by się nie obraziła - przerywa mi kocięcy miauk.
Kamienieję, nasłuchuję. Może dochodzić zewsząd, wokół mury odbijają dźwięk. Cisza. Znów miauknęło. Lecę do betonowego płotu, liście pod nogami szeleszczą, staję bez ruchu, czekam.
Miau. I cisza. Nie możesz dłużej miauczeć? Tak nie da się namierzyć.
Miau, miau - komórki? Kociaki siedziały na dachu. Porzucam klatki, może nikt nie ukradnie, lecę na podwórko z komórkami. Do parterowych komórek drzwi dość szczelne, kot raczej nie wejdzie, pozostaje waląca się piwnica, ta pod walącym się daszkiem. Latarka, włażę. Nie lubię sama, trochę niebezpiecznie, ale trudno. Świecę, nawet nie bardzo zagracone, na fotelu wyschnięte truchełko kota, ładny był, srebrny z białymi łapkami.
Miau - cichutkie, gdzieś dalej. Do komórek na parterze nikt się nie przyznaje…
Miau - może to na miłym podwórku? Lecę, spotykam, pani też coś słyszała, rozglądała się, sprawdzimy jeszcze razem. Cicho, uszy rozwieszone, pełne skupienie - miau!!!! Miau!!! Spod stosu desek. Podbiegamy, wychyla się maleńka główka i krzyczy! Kontenerka nie mam, stoi wiaderko, kociak do wiaderka, a  ja na ziemię, bo spod desek wypełza kolejny, jeśli się cofnie …. Nie cofnął się, już w wiaderku, i kolejne miau - słabiutkie. W głębi, pod samą ścianą kociak. Ręka za krótka… Przyjeżdża kolega, długi i chudy, zaskoczony moim żądaniem kładzie się pod te deski - sięga.
Trzy. Małe pełzaczki, jeszcze same nie jedzą, Ale już potężnie zagilane, kichają, oczka zaropiałe. Czyli już nie 5+2=7, a 6+4+3 = 13.
Coś trzeba z nimi zrobić. Dzwonię do karmicielki - nie odbiera. Pani deklarująca pomoc - waha się, boi - zrozumiałe. Teraz przyjeżdżają do niej goście, mieszkanie malutkie, może potem? Zapyta znajomą, może ona? Niestety… Jeszcze kilka telefonów - bez rezultatu. Kociaki w kontenerze, decyzję muszę podjąć zaraz. Chore, niesamodzielne - dt nie mam, w  schronisku uśpią je rano, po kolejnej nocy głodówki - chyba soboty nie jadły. W lecznicy mogę uśpić je zaraz, nie męczyć dłużej.

Kolega słucha - ty chcesz je uśpić? Tak, nie mam wyjścia. To może ja wezmę? To obowiązek, karmienie do 3-4 godziny, wymasowywanie kupek, leki, krople do oczu, a  rezultat niewiadomy - dasz radę? Twój Zenek nie był taki mały…
Spróbuje - ok, w końcu to jakaś szansa.
Lecznica, „pakiet startowy” - ważą po ca 300g. Nie ma mixolu, bierzemy mleczko Royal Recovery i convalescence suport, w samochodzie od razu podajemy - maluchy błyskawicznie wciągnęły po 10ml, więcej bałam się dać jednorazowo.

Odwiozłam kolegę z kociakami do domu dając mu dość ogólne wskazówki, duże pudło zamiast klatki sam znajdzie, wróciłam do domu, padłam.
Zaraz, on chciał ze mną porozmawiać o problemach ? Chyba mi nie wyszło…
I tu - zamiast prowadzić dalej relację - muszę poprosić Was o pomoc. Mamy w tej akcji dwa czarne chore kociaki 2-3 miesięczne, cztery chore smoczkowe - dołapało się, napiszę za chwilę. Leczenie, potem odrobaczenie i szczepienie, a teraz zaraz chcą jeść! I kuwetkować! To sześć rosnących szkrabów o sporym apetycie - rzadko proszę o pomoc także na jedzenie, ale tym razem niestety muszę - więc:
71 1020 2313 0000 3802 0442 4040 - Fundacja For Animals Oddział Łódź 0-384 Katowice, 11go Listopada 4, dopisek do wpłat - Snycerska.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz