Poniedziałek
2018.08.20
Świtem
kurs na miłe podwórko, tylko na wymianę przynęty, niestety.
Uradziłyśmy z Panią, że podwórko już odpuszczamy,
nic się nie pojawia, Państwo ostatnio zwracali więcej uwagi na
koty, nie widzieli nic.
Ale w ciągu dnia, gdy jestem w pracy i w
nocy - klatki mogą stać, a nuż coś przypadkiem się złapie. Do
mojego przyjazdu po pracy niestety nic. Dzwoni znajomy, ma jakiś
problem do obgadania, przyjedzie - życie towarzyskie przenosi mi
się na ulicę…
Małe
czarne to zza płotu wyraźnie czekało, postawiłam koło niego
klatkę. Poszłam pod drugi płot z drugą klatką - już siedziało
zamknięte. Równie szybko w drugą klatką złapał się potencjalny
rosołek… Tyle pożytku, że przepłoszone gołębie na razie
znikły.
Czarne
i bure chodzą. Oglądają klatki, myślą, nawet trochę się
częstują. Już cuda tam powtykałam - nic. Teoretycznie powinny
być bardzo głodne, ostatni legalny posiłek dostały w czwartek -
jest poniedziałek, Ki diabeł? Pięć kotów w lecznicy, jak teraz
te dwa się nie złapią, to później nie wiem jak - karmić
wybiórczo? Kto to zrobi? Ja tracę siły. Praca, dom, siedzenie tu
do północy...
Rozmyślania
na temat formy, w jakiej przeprowadzić rozmowę z karmicielką
- tak, by zrozumiała, by się nie obraziła - przerywa mi
kocięcy miauk.
Kamienieję,
nasłuchuję. Może dochodzić zewsząd, wokół mury odbijają
dźwięk. Cisza. Znów miauknęło. Lecę do betonowego płotu,
liście pod nogami szeleszczą, staję bez ruchu, czekam.
Miau.
I cisza. Nie możesz dłużej miauczeć? Tak nie da się namierzyć.
Miau,
miau - komórki? Kociaki siedziały na dachu. Porzucam klatki, może
nikt nie ukradnie, lecę na podwórko z komórkami. Do parterowych
komórek drzwi dość szczelne, kot raczej nie wejdzie, pozostaje
waląca się piwnica, ta pod walącym się daszkiem. Latarka, włażę.
Nie lubię sama, trochę niebezpiecznie, ale trudno. Świecę, nawet
nie bardzo zagracone, na fotelu wyschnięte truchełko kota, ładny
był, srebrny z białymi łapkami.
Miau
- cichutkie, gdzieś dalej. Do komórek na parterze nikt się nie
przyznaje…
Miau
- może to na miłym podwórku? Lecę, spotykam, pani też coś
słyszała, rozglądała się, sprawdzimy jeszcze razem. Cicho, uszy
rozwieszone, pełne skupienie - miau!!!! Miau!!! Spod stosu desek.
Podbiegamy, wychyla się maleńka główka i krzyczy! Kontenerka nie
mam, stoi wiaderko, kociak do wiaderka, a ja na ziemię,
bo spod desek wypełza kolejny, jeśli się cofnie …. Nie cofnął
się, już w wiaderku, i kolejne miau - słabiutkie. W głębi,
pod samą ścianą kociak. Ręka za krótka… Przyjeżdża kolega,
długi i chudy, zaskoczony moim żądaniem kładzie się pod te deski
- sięga.
Trzy.
Małe pełzaczki, jeszcze same nie jedzą, Ale już potężnie
zagilane, kichają, oczka zaropiałe. Czyli już nie 5+2=7, a 6+4+3 =
13.
Coś
trzeba z nimi zrobić. Dzwonię do karmicielki - nie odbiera. Pani
deklarująca pomoc - waha się, boi - zrozumiałe. Teraz
przyjeżdżają do niej goście, mieszkanie malutkie, może potem?
Zapyta znajomą, może ona? Niestety… Jeszcze kilka telefonów -
bez rezultatu. Kociaki w kontenerze, decyzję muszę podjąć zaraz.
Chore, niesamodzielne - dt nie mam, w schronisku uśpią
je rano, po kolejnej nocy głodówki - chyba soboty nie jadły. W
lecznicy mogę uśpić je zaraz, nie męczyć dłużej.
Kolega
słucha - ty chcesz je uśpić? Tak, nie mam wyjścia. To może ja
wezmę? To obowiązek, karmienie do 3-4 godziny, wymasowywanie kupek,
leki, krople do oczu, a rezultat niewiadomy - dasz radę?
Twój Zenek nie był taki mały…
Spróbuje
- ok, w końcu to jakaś szansa.
Lecznica,
„pakiet startowy” - ważą po ca 300g. Nie ma mixolu, bierzemy
mleczko Royal Recovery i convalescence suport, w samochodzie od razu
podajemy - maluchy błyskawicznie wciągnęły po 10ml, więcej
bałam się dać jednorazowo.
Odwiozłam
kolegę z kociakami do domu dając mu dość ogólne wskazówki, duże
pudło zamiast klatki sam znajdzie, wróciłam do domu, padłam.
Zaraz,
on chciał ze mną porozmawiać o problemach ? Chyba mi nie wyszło…
I
tu - zamiast prowadzić dalej relację - muszę poprosić Was o
pomoc. Mamy w tej akcji dwa czarne chore kociaki 2-3 miesięczne,
cztery chore smoczkowe - dołapało się, napiszę za chwilę.
Leczenie, potem odrobaczenie i szczepienie, a teraz zaraz chcą jeść!
I kuwetkować! To sześć rosnących szkrabów o sporym apetycie -
rzadko proszę o pomoc także na jedzenie, ale tym razem niestety
muszę - więc:
71
1020 2313 0000 3802 0442 4040 - Fundacja For Animals Oddział Łódź
0-384 Katowice, 11go Listopada 4, dopisek do wpłat - Snycerska.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz