sobota, 10 października 2015

Takie tam opowiadanko o dokoceniu.


Mam Ci ja sobie kota. Kota wymarzonego pięknego a jako, że pierwszy milion trzeba ukraść to kota wykradzionego na wakacjach z ośrodka gdzie był niby niczyj ale i tak zabrać go nie pozwalali.
Mówili mi dobrzy ludzie "weź sobie kotka małego", mówili "wychowasz sobie" – to sobie wychowałam....
W jaśku spał, kochany był, głaskany ale charakterek Dodziaczka ujawnił się w pełni i okazało się, że to co miało być kochaną puszysta rudą kuleczką, miziakiem i rozkosznym mruczydłem jest egoistycznym rudym despotą i tyranem, manipulantem i mściwym pawianem, który potrafi nalać do kapcia bo za późno dostał przysmaczek!!!
Synek obraźnika focha ma bo tak i zamiast na kolanka odwraca się tą częścią kociego ciała, która w ogon przechodzi!!! Manipulant potrafi zawodzić przeraźliwie i skarżyć się jakoby nie jadł wieki całe chociaż od michy odszedł 2 minuty wcześniej a torba głodowa nie wiedzieć czemu zwana brzuszyskiem ciągnie się po ziemi jak remont trasy W-Z w mieście Łodzi!!!

Dodziaczek śliczny taki bo chce na dwór/daj groszka/daj saszetkę.

Przyszedł czas taki, że sobie rzekłam, że czas najwyższy się kocio rozmnożyć, dojrzałam do tego i zaczęło się myślenie. Bo ja owszem dojrzałam, ale Dodziak? Typowy koci jedynak, egoista straszny po każdym wyjeździe kota musiałam przepraszać, bo jak to ja podła jak śmiałam zostawić kota (zawsze pod opieką!!!!!) no małpa ja i już!!! Wszystkie koty na działce podlec zawsze gonił, rozdrapał ucho kotu sąsiadki – jednym słowem łobuz i zbój!!! Już oczami wyobraźni widziałam mieszkanie zalane, do butów nalane, Dodziak z fochem, mąż mnie za dewastację mieszkania udusi i hm... ja chciałam się dokocić czy rewolucję przeprowadzać?
Koniec końców zdecydowaliśmy się pełni obaw, czarno widząc najbliższą przyszłość.
I tak zamieszkał z nami 7 miesięczny Burszteczek.

Burszteczek

Bursztynek przez pierwszy miesiąc mieszkał w szafie, wyjmowałam go i głaskałam a on wracał do szafy. Przerażony i wyobcowany wcale a wcale nie chciał się z nami zaprzyjaźniać. Dodziak ostentacyjnie walnął mega giga focha i co prawda do łapoczynów nie dochodziło ale syczał na młodego a do nas się nie odzywał, nie spał w łóżku, ogólnie miało być fajnie a wyszło jak zwykle.
Bursztynek był kotem po przejściach ze znikomym zaufaniem do człowieka, prognozy były takie, że mruczak to on raczej nie będzie. Nie potrafił wskoczyć na łóżko, utykał na tylne nóżki i paczał przerażonym okiem.
Moje sadystyczne metody wyławiania kotecka z szafy i głaskania przyniosły efekty, pewnego wieczora okazało się, że Bursztek mruczy!!!!! Pięknie i głośno mruczy.
A relacje braterskie między chłopakami? Nie powiem, że szybko się zaprzyjaźniły. Co to to nie. Długo było tak, że jak Bursztek przychodził to Dodziak się oddalał, sycząc i parskając. Długo było tak, że jak Bursztek przychodził i się na nim kładł, żeby tylko być blisko to Dodziak był pawianem i uciekał, nie raz okazując łapoczynem co myśli o spoufalaniu się gówniarstwa.
Po roku pomału zaczęły się wspólne zabawy, wspólne wygrzewania na parapecie, a Wielka Kocia Pardubicka potrafi odbywać się cztery razy w tygodniu o 5 nad ranem.
Leniwy Dodziak z ciężkim zadem rozruszał się i kręci doopką polując na Bursztka, Bursztek zagrzebuje urobek Dodziowy w kuwecie coby brat się nie męczył i razem są na prawdę jak kino – nie można się napatrzeć.

A tak jest teraz:

A bywa i tak:

A ja? Ja sobie czasem tylko po cichutku zastanawiam się jak namówić męża, że czas może najwyższy żeby powiększyć rodzinę bo jak mówi Ewa: "Jeden kot to nie kot, dwa koty to pół kota, trzy koty to dopiero cały kot"!

3 komentarze:

  1. Był taki czas u mnie w domu, że biegało po nim 6 kotów, czyli wg Ewy 2:D:D Miały różną przeszłość, różne charaktery, ale sztama od początku była wielka. Nie mogliśmy się na nie napatrzeć, jak jadały z jednej miski - 6 mordek, jedna obok drugiej - bez machania łapami i rozpychania się, jak spały razem, przytulone do siebie, jak zaczepiały psa do zabawy:) A pies je nosił w pysku:) Na kici kici nie reagował żaden kot, tylko właśnie pies, od szczeniaka wychowany z kotami. Całe to towarzystwo zajmowało się sobą i nie miało czasu na demolowanie domu, zresztą wychodziły na dwór i tam głównie odbywały się kocie harce. To był piękny czas, bo te zwierzaki dawały nam dużo radości:) Teraz mam 2 koty i też pomału dojrzewam do dokocenia:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Uśmiałam się :)) Anionimie, a może napiszesz coś wiecej o tamtym okresie - chętnie umieścimy na blogu :))

    OdpowiedzUsuń
  3. Dopiero teraz zajrzełam - pisane rok temu. A raczej wpadło mi w oko i ponownie przeczytałam.
    Teraz jest jeszcze Rudolf Majtkobiały - mężą udało się przekonać :).
    Może o nim też napiszesz?

    OdpowiedzUsuń