Wyszedł
całkiem spontanicznie. Bo w planach miałam w sobotę firmową
wycieczkę rowerową - byłam, a jakże, po ponad 20latach wsiadła
głupia baba na rower i na leśne piaszczyste - wąskie - pełne
korzeni - ścieżki pojechała… Plus - dojechałam do punktu
zbiórki, przejechałam te naście km trasy, wróciłam do domu
i żyję. Minus - kilka wywrotek, do zejścia siniaków
kiecka do ziemi albo portki.
Ale
to sobota, a mój weekend zaczął się w czwartek 2019.06.27 -
kilka dni wcześnie zadzwoniła „moja” Justyna, że u działkowej
babci są znów kociaki. Osiem. Trzy do złapania w ręce, pilne bo
cienkie.
Justyna nie da rady, ma własne bardzo poważne problemy. Kociaki tam nie mają tam szans - nie zdążą umrzeć na kk czy pp, wcześniej wymordują je działkowicze. Owa babcia ma ciągle dwie klatki-łapki, zawsze Justyna zorganizuje jej transport do lecznicy i zapłaci za sterylkę - a co roku nowe kocięta. Więc sami rozumiecie…. Ale jakoś tak wyszło, że problem kociąt babci dotarł inną drogą do pewnej Ewy - która wyraziła z jednej strony chęć pomocy, z drugiej - niezadowolenie, że Justyna za mało pomaga. Ok, mogę przywieźć te kociaki - Ewa się nimi zajmie. Więc w czwartek wieczorem nach Bełchatów i z powrotem - oto rezultat - 300g, 400g i 420g, o ile dobrze pamiętam:
Justyna nie da rady, ma własne bardzo poważne problemy. Kociaki tam nie mają tam szans - nie zdążą umrzeć na kk czy pp, wcześniej wymordują je działkowicze. Owa babcia ma ciągle dwie klatki-łapki, zawsze Justyna zorganizuje jej transport do lecznicy i zapłaci za sterylkę - a co roku nowe kocięta. Więc sami rozumiecie…. Ale jakoś tak wyszło, że problem kociąt babci dotarł inną drogą do pewnej Ewy - która wyraziła z jednej strony chęć pomocy, z drugiej - niezadowolenie, że Justyna za mało pomaga. Ok, mogę przywieźć te kociaki - Ewa się nimi zajmie. Więc w czwartek wieczorem nach Bełchatów i z powrotem - oto rezultat - 300g, 400g i 420g, o ile dobrze pamiętam:
Zapchlone,
zarobaczone, chude, kk, a dodatkowo umazane w …, bo przed wyjazdem
czymś nakarmione. W drodze dwa razy „przewijane”. Z lekka
wymusiłam na lekarzach podanie surowicy - konsylium sprawę
przedyskutowało i przychyliło się do wniosku. Dlaczego? Ano
zostawały w lecznicy, wiem, że zachowane są wszelkie standardy,
ale też wielka ilość pacjentów. No i kupska bardzo śmierdzące
były - pewnie po babcinym wikcie. Tak na wszelki wypadek…. Dalej
pisać o nich i szukać dalszej pomocy będzie Ewa.
Po
lecznicy zajechałyśmy na Dowborczyków - w jednym miejscu Ewa zastępuje chwilowo karmicielkę, z drugiego dzwoniono do mnie o
pomoc w łapaniu, Znam ten adres - w 2011 i 2015 łapałam obok,
koty przechodziły na TĘ posesję, chciałam wejść i łapać
- wyrzucono mnie. Konkretnie - jedna taka pani G. i ówczesny
administrator. Więc z długimi zębami jechałam. Ciekawostka -
pani wzywała na pomoc AP, odmówiono, zadzwoniła do UMŁ -
dostała mój numer. Zajechałam - na szczęście administrator
inny, pani G. chwilowo nieobecna. Popularna jest tam mocno - np.
zabrania łapania kotów, sama je połapie, obraża ludzi słownie i
podobnie czynnie. Z tego jej łapania wyszły trzy mioty,
którymi zajęła się inna pani, i ta pani próbuje łapać. Była
na pomoc fundacja, postały dziewczyny z klatką, nic nie wlazło,
zostawiły klatkę i kontenerek.
Pani
zgnębiona, jedna kotka zamknięta w piwnicy - może tam się da
złapać? Kotów - trzy pingwiny, z tego wg mnie jeden wycięty,
jeden na 100% nie, trzeci - nie wiem. Pani myślała, że
wszystkie już po… Burobiały wycięty przez tę panią. Bura matka
niełapalna. Czarna niełapalna w piwnicy. I chyba wycięta
pingwinka. Zdjęć nie robiłam, w za dużych emocjach to wszystko.
Nastawiłam dwie klatki - dwie miałam w samochodzie, wlazłam
do piwnicy. Mała, trochę zagracona, ale to drobiazg - okienko
jest, ale dostępne tylko i wyłączne dla człowieka-węża - nie
ze względu na zagracenie, tylko ukształtowanie pomieszczenia. Kotka
na parapecie, między nim a ścianą jakieś pół metra. Konia
z rzędem temu, który wsadzi tam twarz - ja z całym moim
szaleństwem - nie. No i gabaryty mi nie pozwolą.
Trochę
przemeblowałyśmy pomieszczenie, nastawiłyśmy klatkę, druga na
podwórku na noc. Potem okazało się, że pani klatkę z podwórka
zabrała, chyba się poddała… Myślę nieco powoli, więc dopiero
w piątek mnie olśniło. Przystawiłyśmy do kociej dziurki w
piwniczym okienku klatkę łapkę drugim końcem, jedna szturchała
kotkę w piwnicy mopem, druga w odpowiednim momencie zasunęła
klatkę. Czarna jest. Potem piłyśmy herbatkę w miniogródku, a
klatki łapały. Wlazł co prawda ten wycięty pingwin, bardzo miły
- ale klatki pokazały, że działają. Pani nabrała wiary w swoje
i klatek siły - piątkowo-sobotnia noc - dwa „obce” -
jeden z naciętym uchem, wypuszczony, drugi wraz z czarną - do
lecznicy. Takie zdjęcia dostałam:
Dalej
na razie nie wiem, klatki są u tej pani, mam nadzieję, że nie
rezygnuje i łapie.
W
piątek jeszcze zdążyłam wejść w paradę innej kociej grupie -
ktoś zadzwonił, że kociaki poniewierają się na podwórzu, że
pan z parteru rozmnaża i wyrzuca…. Ruszyłam znajome mieszkające
w okolicy osoby, Ewelina kociaki zabrała, razem odwiedziłyśmy
owego pana - ma dwa koty, 16-letniego jajecznego kocurka i 6-letnią
wyciętą kotkę. 16-letnigo kastrować nie będę przy tych upałach.
Maluchy nie jego, ale takie biedne, zaopiekował się nimi… Na
parapecie Igo piętra coś siedziało - popukałam do drzwi, ku
radości rodziny zabrałam młodą znajdkę na sterylkę. Oblazłam
resztę kamieniczki - i znalazłam matkę kociaków. Mieszka
na poddaszu, jest znów w ciąży, właściciele może zadzwonią o
sterylkę jak odchowa… Będę jeszcze pertraktować. A kociaki w
komórkach - ano, żeby się przewietrzyły…. No i właśnie
okazało się, że tym kociakom grupa już szuka się domu, tylko
prosto z komórek, bo nie było innej możliwości, dwa następnego
dnia jadą do domów stałych. Zdjęcia „pożyczone” z FB:
Dwa
pojechały, dwa czekają u Eweliny, dodatkowo Ewelina zaproponowała
dt dla jakiegoś miotu - już z tego korzystam.
Tyle
na piątek. Byłam jeszcze umówiona - na prośbę mojej ulubionej
lekarki wet - do pana, który ma dużo kotów w mieszkaniu i nie
wszystkie może złapać na sterylki, i jeszcze coś urodziło
się w piwnicy - ale pan spotkanie przełożył na sobotę rano. A
że jednocześnie umówił się z Asią - o 7mej rano stawiłyśmy
się pod drzwiami.
Zdjęć
również brak. Raz, nerwy i emocje, dwa - prywatne mieszkanie.
Najpierw spacer po piwnicach - niemal jak wycieczka po labiryncie,
klatka przy kociej stołówce. Koty nakarmione - tradycja, nie
złapią się - też tradycja, ale trochę się upieramy. Potem
mieszkanie i ważna szczególnie ta jedna niełapalna kotka -
piękna, w typie rasy - ale dzika. Pan co prawda złapie ją
sam, już od dłuższego czasu próbuje - ale my uparte. Gdyby nie
zimna krew, opanowanie i spostrzegawczość Asi - nie udałoby
się. Oprócz tej kotki - dwa ślepe maluszki i prawdopodobnie ich
matka - w gnieździe były dwie kotki, jedna uciekła, pan nie
chciał jej szukać, nam nie pozwolił, bo zdemolowałyśmy mu
mieszkanie, a chciałyśmy zabrać jak najwięcej….
Kwestia
piwniczych kociaków na razie otwarta…
Potem
wspomniana wycieczka rowerowa.
Potem
domki - Jarowa, Kraterowa i takie tam. Telefon był 2019.06.24 -
ratunku, dwa mioty kociaków w ogrodzie. W pobliżu mieszka Marta -
kiedyś mocno ratowała zwierzaki, potem życie te akcje
ograniczyło. Zrobiła rekonesans, obiecała pomoc i dt.
Zaczęłyśmy
w sobotę wieczorem od starszego miotu - tarasik, zimna lemoniadka,
obserwacja. Pierwsza parka złapała się błyskawicznie, trzeci
trochę się zastanawiał, czwarty bardzo ostrożny, ale przysmaczek
skusił. W sumie - ze 20 minut. A matka?
Kręciła
się w pobliżu, zaglądała do klatki - potem znikła. Wieczór,
znikłyśmy i my - kociaki przy klatce zostały, ciepło, nic im
nie grozi. Po drodze rozmawiałyśmy z sąsiadami. Kotów sporo,
nie wiadomo ile, nie wiadomo jakie ani gdzie mieszkają, nikt ich nie
rozróżnia, tri i czarne. Mignął mi jeden jasny szarawy, chyba
nacięte uszko.
Niedziela
świt telefon - jest czarna w klatce przy kociakach! Biegnę pędzę,
Marta też jest - kocur… Do kontenerka, łagodny, pełno blizn
po pogryzieniach. Maluszki do dt do Marty - noc w kontenerze
wystarczy. Potem poranna kawka na tarasie, w porannych planach
łapanie dorosłych, wieczorem na sąsiedniej działce - łapanie
drugiego miotu. Złapało się kolejne czarne - nie matka, a plany
wzięły w łeb, bo sąsiednia działka zaczęła karmić…
Porzuciłyśmy
kawkę i z klatkami poleciałyśmy do kociaków. Jednego sąsiadka
złapała w ręce, drugi i trzeci do klatki na sznurek - maluszki z
lekkie, klatki nie zamykały, czwartego zabrała matka. Zabrałam
dorosłe czarnuszki do lecznicy - Retkinia Vet-Med, wykołowałam
dwie dodatkowe klatki, dowiozłam, odjechałam - musiałam mieć
parę godzin na pilne sprawy. Marta została, złapała ostatniego
malca, potem na kociaki w kontenerze tri matkę. Przyjechałam około
14tej, w drugiej klatce siedziała kolejna tri - też matka, bo
gdzieś nosiła jedzenie w pyszczku… Trzeci miot nie wiadomo gdzie…
Nie wypuszczę, drugi raz nie wejdzie. Znów do lecznicy na Retkinię
- tym razem z 2x tri plus czwórka maluszków. Maluszki -
caliciwirioza, „pakiet wstępny” i do dt do Eweliny, tri -
zostają sterylki. Ogromnej wyrozumiałości lekarek i ich
chęci pomocy zawdzięczam to, że kotki zostały na zabieg -
niedziela, szpitalik w zasadzie pełny, z trudem wygospodarowały
miejsce. Dziękuję bardzo.
Zdjęcie
tylko jednej tri - drugą sfocę przy odbiorze, dla potomności, i
maluszki.
Klatki
trza odwieźć, niech dalej łapią. Do całodobowej już nic mi nie
przyjmą, trzeba czekać na otwarcie lecznicy Na Złotnie, czynnej od
16tej, i liczyć na ich zrozumienie i wolne miejsca. Poczekam do
wieczora, niech się koty łapią - żeby jechać na to Złotno
raz, przed zamknięciem. Złapały się dwa - w końcu czarna matka
i pingwinka. Właśnie dzwonili z lecznicy, ze pingwinka też karmi
- czwarty miot do znalezienia…. Czyli dwa mioty mamy, dwa do
znalezienia. Załamka to mało powiedziane…
Na
Retkinię - bo znajomy wrócił zza wschodniej granicy i ma
cykloferon potrzebny dla kociaków. Na Górniak do dt Eweliny. I znów
- zawieść klatki na Kraterową. Byłam koło 21szej, jedno czarne
w klatce, przełożyłam do kontenerka, do lecznicy pojedzie w
poniedziałek rano z tymi, co nocą się złapią. Rano -
wiem, że złapały się dwa - ten jasny z naciętym uszkiem -
wypuszczony. I chyba kolejne czarne - może to, które zerkało na
mnie zza krzaczka?. Już są w lecznicy - tym razem w Futrzaku,
bliżej jest Amicus przy Łagiewnickiej, ale miejskie sterylki robi
tylko we wtorki i czwartki…
I
jeszcze maluszki w dt u Eweliny - zmyliła mnie maskotka w klatce,
myślałam, że jakiś rudasek się przybłąkał.
W
sumie z tego rejonu - Jarowa - Kraterowa - dwa mioty po cztery
kocięta i siedem dorosłych kotów. Dwa mioty jeszcze
gdzieś są - bez matek. Czy to wszystkie koty - nie wiem. I
Marta, i ja obchodziłyśmy okoliczne domy informując
o poszukiwanych kociakach, o łapaniu kotów, wypytując o
ich ilość, kolory. Nie mamy żadnej pewności…. W sąsiedztwie
miejsc, gdzie podejrzewany obecność maluszków - stoją miseczki
z woda i karmą.
Słowo
wyjaśnienia w kwestii tych pozostawionych bez matek kociaków -
wiem, że dla niektórych taka decyzja może być kontrowersyjna, ale
kot rzadko wchodzi do klatki drugi raz. Wypuszczona kotka będzie
rodziła kolejne mioty - które zwyczajnie nie przetrwają, bo taka
jest statystyka - ginie ponad 90% kociąt. Jeśli nie wierzycie -
powiedzcie, gdzie są te wszystkie koty? Sąsiedni obrazek to
wyjaśnia…
Więc
statystycznie - jeśli nie odnajdziemy tych dwóch, poświecimy te
dwa. Tylko albo aż. Ale uniknie śmierci kilkanaście kolejnych
miotów - które po prostu się nie urodzą. Kotki nie rodzące co
pół roku będą zdrowsze. Trudno odłożyć na bok emocje i
spojrzeć statystycznie, ale czasem trzeba, choć to boli.
Na
koncie mamy debet ok.4tysięcy - utrzymanie malców biorą na
siebie dt z moją pomocą. Sterylki, kastracje i leczenie maluszków
(dwie wizyty) - UMŁ. Staramy się korzystać jak najwięcej z
tego, co oferuje UMŁ dla kotów wolnożyjących. Ale odrobaczenie,
szczepienia, książeczki zdrowia - to już zabiegi płatne.
Pomożecie?
Jeśli
tak - konto 71 1020 2313 0000 3802 0442 4040 Fundacja For Animals
Oddział Łódź, 40-384 Katowice, 11go Listopada 4 - z dopiskiem
„maluszki”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz