poniedziałek, 1 lipca 2019

Koci weekend


Wyszedł całkiem spontanicznie. Bo w planach miałam w sobotę firmową wycieczkę rowerową - byłam, a jakże, po ponad 20latach wsiadła głupia baba na rower i na leśne piaszczyste - wąskie - pełne korzeni - ścieżki pojechała… Plus - dojechałam do punktu zbiórki, przejechałam te naście km trasy, wróciłam do domu i  żyję. Minus - kilka wywrotek, do zejścia siniaków kiecka do ziemi albo portki.
Ale to sobota, a mój weekend zaczął się w czwartek 2019.06.27 - kilka dni wcześnie zadzwoniła „moja” Justyna, że u działkowej babci są znów kociaki. Osiem. Trzy do złapania w ręce, pilne bo cienkie.
Justyna nie da rady, ma własne bardzo poważne problemy. Kociaki tam nie mają tam szans - nie zdążą umrzeć na kk czy pp, wcześniej wymordują je działkowicze. Owa babcia ma ciągle dwie klatki-łapki, zawsze Justyna zorganizuje jej transport do lecznicy i zapłaci za sterylkę - a co roku nowe kocięta. Więc sami rozumiecie…. Ale jakoś tak wyszło, że problem kociąt babci dotarł inną drogą do pewnej Ewy - która wyraziła z jednej strony chęć pomocy, z drugiej - niezadowolenie, że Justyna za mało pomaga. Ok, mogę przywieźć te kociaki - Ewa się nimi zajmie. Więc w czwartek wieczorem nach Bełchatów i  z  powrotem - oto rezultat - 300g, 400g i 420g, o ile dobrze pamiętam:

Zapchlone, zarobaczone, chude, kk, a dodatkowo umazane w …, bo przed wyjazdem czymś nakarmione. W drodze dwa razy „przewijane”. Z lekka wymusiłam na lekarzach podanie surowicy - konsylium sprawę przedyskutowało i przychyliło się do wniosku. Dlaczego? Ano zostawały w lecznicy, wiem, że zachowane są wszelkie standardy, ale też wielka ilość pacjentów. No i kupska bardzo śmierdzące były - pewnie po babcinym wikcie. Tak na wszelki wypadek…. Dalej pisać o nich i szukać dalszej pomocy będzie Ewa.
Po lecznicy zajechałyśmy na Dowborczyków - w jednym miejscu Ewa zastępuje chwilowo karmicielkę, z drugiego dzwoniono do mnie o pomoc w łapaniu, Znam ten adres - w 2011 i 2015 łapałam obok, koty przechodziły na TĘ posesję, chciałam wejść i  łapać - wyrzucono mnie. Konkretnie - jedna taka pani G. i ówczesny administrator. Więc z długimi zębami jechałam. Ciekawostka - pani wzywała na pomoc AP, odmówiono, zadzwoniła do UMŁ - dostała mój numer. Zajechałam - na szczęście administrator inny, pani G. chwilowo nieobecna. Popularna jest tam mocno - np. zabrania łapania kotów, sama je połapie, obraża ludzi słownie i podobnie czynnie. Z  tego jej łapania wyszły trzy mioty, którymi zajęła się inna pani, i ta pani próbuje łapać. Była na pomoc fundacja, postały dziewczyny z klatką, nic nie wlazło, zostawiły klatkę i kontenerek.
Pani zgnębiona, jedna kotka zamknięta w piwnicy - może tam się da złapać? Kotów - trzy pingwiny, z tego wg mnie jeden wycięty, jeden na 100% nie, trzeci - nie wiem. Pani myślała, że wszystkie już po… Burobiały wycięty przez tę panią. Bura matka niełapalna. Czarna niełapalna w piwnicy. I chyba wycięta pingwinka. Zdjęć nie robiłam, w za dużych emocjach to wszystko. Nastawiłam dwie klatki - dwie miałam w samochodzie, wlazłam do piwnicy. Mała, trochę zagracona, ale to drobiazg - okienko jest, ale dostępne tylko i wyłączne dla człowieka-węża - nie ze względu na zagracenie, tylko ukształtowanie pomieszczenia. Kotka na parapecie, między nim a ścianą jakieś pół metra. Konia z rzędem temu, który wsadzi tam twarz - ja z całym moim szaleństwem - nie. No i gabaryty mi nie pozwolą.
Trochę przemeblowałyśmy pomieszczenie, nastawiłyśmy klatkę, druga na podwórku na noc. Potem okazało się, że pani klatkę z podwórka zabrała, chyba się poddała… Myślę nieco powoli, więc dopiero w piątek mnie olśniło. Przystawiłyśmy do kociej dziurki w piwniczym okienku klatkę łapkę drugim końcem, jedna szturchała kotkę w piwnicy mopem, druga w odpowiednim momencie zasunęła klatkę. Czarna jest. Potem piłyśmy herbatkę w miniogródku, a klatki łapały. Wlazł co prawda ten wycięty pingwin, bardzo miły - ale klatki pokazały, że działają. Pani nabrała wiary w swoje i klatek siły - piątkowo-sobotnia noc - dwa „obce” - jeden z naciętym uchem, wypuszczony, drugi wraz z czarną - do lecznicy. Takie zdjęcia dostałam:

Dalej na razie nie wiem, klatki są u tej pani, mam nadzieję, że nie rezygnuje i łapie.
W piątek jeszcze zdążyłam wejść w paradę innej kociej grupie - ktoś zadzwonił, że kociaki poniewierają się na podwórzu, że pan z parteru rozmnaża i wyrzuca…. Ruszyłam znajome mieszkające w okolicy osoby, Ewelina kociaki zabrała, razem odwiedziłyśmy owego pana - ma dwa koty, 16-letniego jajecznego kocurka i 6-letnią wyciętą kotkę. 16-letnigo kastrować nie będę przy tych upałach. Maluchy nie jego, ale takie biedne, zaopiekował się nimi… Na parapecie Igo piętra coś siedziało - popukałam do drzwi, ku radości rodziny zabrałam młodą znajdkę na sterylkę. Oblazłam resztę kamieniczki - i znalazłam matkę kociaków. Mieszka na poddaszu, jest znów w ciąży, właściciele może zadzwonią o sterylkę jak odchowa… Będę jeszcze pertraktować. A kociaki w komórkach - ano, żeby się przewietrzyły…. No i właśnie okazało się, że tym kociakom grupa już szuka się domu, tylko prosto z komórek, bo nie było innej możliwości, dwa następnego dnia jadą do domów stałych. Zdjęcia „pożyczone” z FB:

Dwa pojechały, dwa czekają u Eweliny, dodatkowo Ewelina zaproponowała dt dla jakiegoś miotu - już z tego korzystam.
Tyle na piątek. Byłam jeszcze umówiona - na prośbę mojej ulubionej lekarki wet - do pana, który ma dużo kotów w mieszkaniu i nie wszystkie może złapać na sterylki, i jeszcze coś urodziło się w piwnicy - ale pan spotkanie przełożył na sobotę rano. A że jednocześnie umówił się z Asią - o 7mej rano stawiłyśmy się pod drzwiami.
Zdjęć również brak. Raz, nerwy i emocje, dwa - prywatne mieszkanie. Najpierw spacer po piwnicach - niemal jak wycieczka po labiryncie, klatka przy kociej stołówce. Koty nakarmione - tradycja, nie złapią się - też tradycja, ale trochę się upieramy. Potem mieszkanie i ważna szczególnie ta jedna niełapalna kotka - piękna, w typie rasy - ale dzika. Pan co prawda złapie ją sam, już od dłuższego czasu próbuje - ale my uparte. Gdyby nie zimna krew, opanowanie i spostrzegawczość Asi - nie udałoby się. Oprócz tej kotki - dwa ślepe maluszki i prawdopodobnie ich matka - w gnieździe były dwie kotki, jedna uciekła, pan nie chciał jej szukać, nam nie pozwolił, bo zdemolowałyśmy mu mieszkanie, a chciałyśmy zabrać jak najwięcej….
Kwestia piwniczych kociaków na razie otwarta…

Potem wspomniana wycieczka rowerowa.

Potem domki - Jarowa, Kraterowa i takie tam. Telefon był 2019.06.24 - ratunku, dwa mioty kociaków w ogrodzie. W pobliżu mieszka Marta - kiedyś mocno ratowała zwierzaki, potem życie te akcje ograniczyło. Zrobiła rekonesans, obiecała pomoc i dt.
Zaczęłyśmy w sobotę wieczorem od starszego miotu - tarasik, zimna lemoniadka, obserwacja. Pierwsza parka złapała się błyskawicznie, trzeci trochę się zastanawiał, czwarty bardzo ostrożny, ale przysmaczek skusił. W sumie - ze 20 minut. A matka?

Kręciła się w pobliżu, zaglądała do klatki - potem znikła. Wieczór, znikłyśmy i my - kociaki przy klatce zostały, ciepło, nic im nie grozi. Po drodze rozmawiałyśmy z sąsiadami. Kotów sporo, nie wiadomo ile, nie wiadomo jakie ani gdzie mieszkają, nikt ich nie rozróżnia, tri i czarne. Mignął mi jeden jasny szarawy, chyba nacięte uszko.

Niedziela świt telefon - jest czarna w klatce przy kociakach! Biegnę pędzę, Marta też jest - kocur… Do kontenerka, łagodny, pełno blizn po pogryzieniach. Maluszki do dt do Marty - noc w kontenerze wystarczy. Potem poranna kawka na tarasie, w porannych planach łapanie dorosłych, wieczorem na sąsiedniej działce - łapanie drugiego miotu. Złapało się kolejne czarne - nie matka, a plany wzięły w łeb, bo sąsiednia działka zaczęła karmić…

Porzuciłyśmy kawkę i z klatkami poleciałyśmy do kociaków. Jednego sąsiadka złapała w ręce, drugi i trzeci do klatki na sznurek - maluszki z lekkie, klatki nie zamykały, czwartego zabrała matka. Zabrałam dorosłe czarnuszki do lecznicy - Retkinia Vet-Med, wykołowałam dwie dodatkowe klatki, dowiozłam, odjechałam - musiałam mieć parę godzin na pilne sprawy. Marta została, złapała ostatniego malca, potem na kociaki w kontenerze tri matkę. Przyjechałam około 14tej, w drugiej klatce siedziała kolejna tri - też matka, bo gdzieś nosiła jedzenie w pyszczku… Trzeci miot nie wiadomo gdzie… Nie wypuszczę, drugi raz nie wejdzie. Znów do lecznicy na Retkinię - tym razem z 2x tri plus czwórka maluszków. Maluszki - caliciwirioza, „pakiet wstępny” i do dt do Eweliny, tri - zostają sterylki. Ogromnej wyrozumiałości lekarek i  ich chęci pomocy zawdzięczam to, że kotki zostały na zabieg - niedziela, szpitalik w zasadzie pełny, z trudem wygospodarowały miejsce. Dziękuję bardzo.
Zdjęcie tylko jednej tri - drugą sfocę przy odbiorze, dla potomności, i maluszki.

Klatki trza odwieźć, niech dalej łapią. Do całodobowej już nic mi nie przyjmą, trzeba czekać na otwarcie lecznicy Na Złotnie, czynnej od 16tej, i liczyć na ich zrozumienie i wolne miejsca. Poczekam do wieczora, niech się koty łapią - żeby jechać na to Złotno raz, przed zamknięciem. Złapały się dwa - w końcu czarna matka i pingwinka. Właśnie dzwonili z lecznicy, ze pingwinka też karmi - czwarty miot do znalezienia…. Czyli dwa mioty mamy, dwa do znalezienia. Załamka to mało powiedziane…

Na Retkinię - bo znajomy wrócił zza wschodniej granicy i ma cykloferon potrzebny dla kociaków. Na Górniak do dt Eweliny. I znów - zawieść klatki na Kraterową. Byłam koło 21szej, jedno czarne w klatce, przełożyłam do kontenerka, do lecznicy pojedzie w poniedziałek rano z tymi, co nocą się złapią. Rano - wiem, że złapały się dwa - ten jasny z naciętym uszkiem - wypuszczony. I chyba kolejne czarne - może to, które zerkało na mnie zza krzaczka?. Już są w lecznicy - tym razem w Futrzaku, bliżej jest Amicus przy Łagiewnickiej, ale miejskie sterylki robi tylko we wtorki i czwartki…
I jeszcze maluszki w dt u Eweliny - zmyliła mnie maskotka w klatce, myślałam, że jakiś rudasek się przybłąkał.

W sumie z tego rejonu - Jarowa - Kraterowa - dwa mioty po cztery kocięta i  siedem dorosłych kotów. Dwa mioty jeszcze gdzieś są - bez matek. Czy to wszystkie koty - nie wiem. I Marta, i ja obchodziłyśmy okoliczne domy informując o  poszukiwanych kociakach, o łapaniu kotów, wypytując o ich ilość, kolory. Nie mamy żadnej pewności…. W sąsiedztwie miejsc, gdzie podejrzewany obecność maluszków - stoją miseczki z woda i karmą.

Słowo wyjaśnienia w kwestii tych pozostawionych bez matek kociaków - wiem, że dla niektórych taka decyzja może być kontrowersyjna, ale kot rzadko wchodzi do klatki drugi raz. Wypuszczona kotka będzie rodziła kolejne mioty - które zwyczajnie nie przetrwają, bo taka jest statystyka - ginie ponad 90% kociąt. Jeśli nie wierzycie - powiedzcie, gdzie są te wszystkie koty? Sąsiedni obrazek to wyjaśnia…

Więc statystycznie - jeśli nie odnajdziemy tych dwóch, poświecimy te dwa. Tylko albo aż. Ale uniknie śmierci kilkanaście kolejnych miotów - które po prostu się nie urodzą. Kotki nie rodzące co pół roku będą zdrowsze. Trudno odłożyć na bok emocje i spojrzeć statystycznie, ale czasem trzeba, choć to boli.

Na koncie mamy debet ok.4tysięcy - utrzymanie malców biorą na siebie dt z moją pomocą. Sterylki, kastracje i leczenie maluszków (dwie wizyty) - UMŁ. Staramy się korzystać jak najwięcej z tego, co oferuje UMŁ dla kotów wolnożyjących. Ale odrobaczenie, szczepienia, książeczki zdrowia - to już zabiegi płatne. Pomożecie?
Jeśli tak - konto 71 1020 2313 0000 3802 0442 4040 Fundacja For Animals Oddział Łódź, 40-384 Katowice, 11go Listopada 4 - z dopiskiem „maluszki”.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz