Nie,
nie - nie wyszłam za mąż. Ale prezent dostałam. Kompletne
zaskoczenie - takie, że się nie zachowałam, zwyczajnie
zgłupiałam - bardzo przepraszam Darczyńców. Nawet im życzeń
nie złożyłam - co niniejszym czynię - naj-naj-najlepszego,
wszystkiego, co tylko możecie sobie wymarzyć!
A
było to tak - dzwoni administratorka bloga, że ktoś w związku
ze ślubem chce coś przekazać, dała mój telefon. Telefon
zadzwonił, przyszli bardzo sympatyczni Państwo Młodzi i wręczyli
kopertę. Nie zajrzałam przy nich, jakoś głupio mi było, zawsze
mi głupio, jak ktoś ot tak daje mi pieniądze na koty.
Podziękowałam, porozmawialiśmy chwilę, jak zwykle w biegu.
Zajrzałam po Ich wyjściu. I zdębiałam - w kopercie było
10!! (słownie - dziesięć!!!) stuzłotówek!!! Szok, zwyczajny
szok!! Dobrze, że wg lekarza serce mam w porządku, bo mogłoby mi
wysiąść .
I
jeszcze coś bardzo miłego - Państwo śledzą nasz blog - na
podstawie tego, co tam piszemy uznali, że warto w nas „zainwestować”
- to się nazywa uznanie i sukces!!
Zdarzyło
się to dnia 6 lipca roku pańskiego 2019 - a opisuję dopiero
teraz, bo ciągle wracam do domu po nocy i padam….
Kochani,
jeszcze raz bardzo, bardzo dziękuję!!!
I
w tym euforycznym nastroju opowiem Wam o młodzieży - narzekamy na
nich wszyscy, ale podobno starożytni Egipcjanie tez narzekali… O
dwóch nastolatkach, które ostatnio kocio spotkałam.
Amelia
-
jakoś w końcu lutego 2019 zobaczyłam na FB info o znalezionym
prawie brytku, napisałam do autorki. Chwilę rozmawiałyśmy,
chciała kota zabezpieczyć, uzyskała zgodę rodziców - ale
znikł. Pojawił się w kwietniu - i wróciłyśmy do rozmów.
To
relacja Amelii:
„Pojechałam
z koleżanką na rower, i zobaczyłam że wielki szary kot leży
w krzakach. Próbowałam podejść bliżej ale uciekł.
Zostawiłam miskę z jedzeniem w tym miejscu i poszłam popytać
mieszkających tam ludzi. Każdy mówił to samo - kot błąka się
już od roku i szuka jedzenia. Poszłam tam następnego dnia -
czekał przed miską, podeszłam bliżej, ale uciekł w krzaki i tam
czekał aż nałożę jedzonko. Dałam, mu na imię William. Po kilku
tygodniach takiego dokarmiania zaufał mi i dał się głaskać.
Zawsze, gdy przychodziłam go nakarmić głośno miałczał. Był na
terenie w którym zjeżdżają się tiry i ciężarówki.
Wielokrotnie był wyganiany z tamtego miejsca przez starszą panią.
Kiedy pewnego razu tam przyszłam, nie było go. Szukałam, wolałam
- ale nie było po nim śladu. Nie pojawiał się przez tydzień.
Było mi bardzo smutno że znikł. Oczywiście codziennie
przychodziłam w tamto miejsce, miałam od mojego domu mniej więcej
700 metrów, chodziłam łąką i kawałek lasem. W końcu wrócił.
Czasem odprowadzał mnie do lasu. Zawsze kiedy do niego szłam
widziałam, jak bardzo na mnie czeka. Zawsze był bardzo szczęśliwy
że mnie widzi. I wtedy stwierdziłam że ten kot nie może mieszkać
na dworze. Rozwieszałam wszędzie gdzie się dało ogłoszenia,
pisałam w internecie, pytałam ludzi po domach. Kilka osób się
odezwało, a jeden pan nawet przyjechał zobaczyć go, bo zginął mu
podobny. Niestety to nie był ten.. A William nadal był na dworze.
Moja koleżanka zaoferowała pomoc - przetrzymanie kota w garażu
- kot próbował wchodzić do jej domu, ale gdy nie było jej
rodziców ). A ja szukałam pomocy, jakiejś fundacji, osoby która
by go chciała. I udało się - kocurek został wykastrowany i
oddany do nowego super domku .”
Tak
było - na początku maja pojechałam po niego.
Czekała
na mnie Amelka - dziewczynka 13letnia z koleżanką - 12letnią.
Panny kupiły u weterynarza tabletki na odrobaczenie, preparat na
odpchlenie - nie miały jak pokazać kota w lecznicy, trochę
ciężki, więc poszły, opowiedziały, i wróciły z odpowiednimi
preparatami. Kot mieszkał sobie w pomieszczeniu gospodarczym -
z pełnym wyposażeniem - kuweta, miseczki, legowisko,
kocyki, zabawki, tunele, a dziewczynki dotrzymywały mu
towarzystwa w każdej wolnej chwili. Nie wypuszczały go - nie
chciały, by wychodził, raz już znikł i wrócił w gorszej formie.
Przeprowadziły dokładne rozeznanie - kot był widywany kilka
miesięcy wcześniej, zanim trafił do Amelki. W okolicy jest sporo
działek letniskowych - dziewczyny wywieszały tam ogłoszenia,
odpytywały działkowiczów. No i do kota strzelano - ma śrucinę
pod skórą u nasady uszka, może mieć więcej niewyczuwalnych…
Ustaliłyśmy,
że wykastruję go i będę szukać w domu, koniecznie bez możliwości
wychodzenia - w dużym mieście łatwiej. Że
przeprowadzę z chętnymi rozmowę wstępną, jeśli uznam ich za
odpowiednich opiekunów - rozmowy ostatecznie przeprowadzi i
decyzję podejmie Amelia.
Na
drogę kocisko dostało wyprawkę w dużym pudle - do zdjęciu
wyjęłam posłanka, kocyki i zabawki, jednak kocur uperfumował -
szybko wrzuciłam do prania. A panny tłumaczyły i przepraszały, że
tak mało, bo kupowały z własnego kieszonkowe i tylko na tyle
wystarczyło!!! Oj, dziewczyny .
Kastracja,
szczepienie - szukamy domu. Znalazł się szybko - przypadkiem,
bo młoda para chciała KOTA do kochania, a nie do dekoracji, i
generalnie na wyglądzie im nie zależało, miał być miziak.
Zgodnie
z umową przeprowadziłam przepytanie wstępne, potem Amelka -
zaakceptowała, kocisko pojechało. Dostaję czasem zdjęcia - ale
więcej dostaje Amelka - i tak ma być.
Dobrze
mu - chyba mu nawet futerko z szarego zrobiło się bardziej
niebieskie.
A
na FB widzę, że Amelia ratuje kolejne koty. Brawo, Amelio!
Dagmara
- lat 15. Też FB - wypatrzyła kocięta, zaalarmowała
dorosłych, ktoś napisał, że jest dla nich dt, czyli mogę
spróbować łapać. Umówiłam się z Kingą - chciała pomóc w
łapaniu - na sobotni poranek 2019.06.15. Jesteśmy na miejscu,
czeka Dagmara, która kociaki wypatrzyła i szuka pomocy dla nich.
Kociaków
niet - wczoraj ktoś (autorka postu chyba - nie uczestniczyłam,
mogę trochę mylić) złapał jednego kociaka, więcej nie zdołał,
zaalarmował Animal Patrol - przyjechali, stwierdzili, że w
szczelinę szer. 60 cm miedzy budynkami wejść się nie da, że takich
kotów się nie łapie, podobno próbowali kijem wygarnąć kociaki…
No to se poszły…
Z
drugiej strony przyblokowy ogródek, szczelina zamknięta płytą -
pojawia się karmicielka, wg niej płyty zdjąć się nie da, tę
kotkę zna, wróci, poprzednie kociaki przyniosła jej i sąsiadce i
zostawiła… Kotki nie wysterylizowała - powody jak zawsze.
Płyty
faktycznie zdjąć się nie da, ale nie potrzeba, wejść za nią
można - sprytnie zamocowana. No to weszłam dla porządku. Miejsce
nie wyglądało na stałą siedzibę kociej rodzinki, żadnego
miejsca, gdzie mogłyby np. schować się przed deszczem, żadnej
miseczki w pobliżu.
Wg
Dagmary - przypominam, 15 lat - kociaków jest 6 - jeden -
złapany przez owego kogoś - w środku nocy trafił do Kingi, już
jest jej i koniec. Piątka uciekinierów i kotka pewnie
kręci się w okolicy. Trochę łazimy, pytamy ludzi, zaglądamy
w dziury, szukamy miseczek - nic. Więcej nie wymyślimy,
uzgadniamy z karmicielką i Dagmarą, że zawiadomią,
jak kotka wróci.
Wróciła
w czwartek 2019.06.20 - Boże Ciało, szczęśliwie miałam wolne,
Tzn wtedy zauważyła ją Dagmara i zadzwoniła, bo karmicielka
widywała kocią rodzinkę od kilku dni…. Dlatego nie zadzwoniła?
Nawet nie pytałam…
Kotka
z maluszkami spały pod blokiem - prawie sięgnęłam ją ręką -
prawie..
Za
to od razu udało się z pomocą Dagmary capnąć dwa kociaczki -
pozostałe dwa i matka schowały się pod podestem i opaską w
wypłukanych przez wodę norkach. Kawałek jednego maluszka wystawał
- złapałam, ciągnęłam, nie urwałam - dołączył do
kontenerka.
Ustawiłyśmy
klatkę-łapkę, dołożyłyśmy kontener z trójeczką - niech
wołają mamę albo braciszka.
I
zaczęła się najtrudniejsza część łapanki - czekanie. Czasem
czekać trzeba wiele godzin… Jeśli można klatkę bezpiecznie
zostawić - idzie się do swoich zajęć. Ale rzadko można - raz
- kota w klatce łatwo skrzywdzić, dwa - klatka kosztuje prawie
400 zł, a metalowa, każdy złomiarz chętnie przygarnie.
Więc
czekamy z Dagmarą, która cały czas towarzyszy i pomaga. Godzina
ciszy - wyszła kotka. Rozejrzała się, schowała. I znów
cisza….. Maluszka też nie ma.
Tak
w ogóle to powinno być pięć maluszków - ale jeden gdzieś
przepadł…. Ani Dagmara, ani karmicielka nie widziały go od kilku
dni… Miejmy nadzieję, że nie stało się nic złego, ktoś wziął
do domu…
Kolejna
godzina - kotka wyszła. Nie do klatki - a w kierunku samochodów.
Na szczęście miałam drugą, postawiłam. A kotka szła i szła -
wolno, bardzo ostrożnie stawiając łapki, wyraźnie sprawiało jej
to ogromny problem, szczególnie przednie łapki oszczędzała - na
zdjęciu widać, że stópki spuchnięte. Nich się złapie!!! Coś
jest z nią źle, musi się, złapać - inaczej nie damy
rady jej pomóc. Chyba posłuchała, bo weszła do klatki, zamknęła.
Cały czas powolutku - jak na zwolnionym filmie.
Ciemno
zaczęło się robić, maluszka nie ma, kocia rodzinka dzięki
Fundacji Niechciane i Zapomniane ma zamówione miejsce w lecznicy
Braci Mniejszych w Konstantynowie, trzeba zawieźć.
Pojechałyśmy z Dagmarą - oczywiście za zgodą i wiedzą
jej rodziców.
Jeden
kociak już przepadł, jeden został - nie wkopiemy się pod blok…
I znów Dagmara - poprosiła o zostawienie klatki-łapki, poczeka
na kociaka w nocy, z rodzicami uzgodniła, zgadzają się.
No i siedziała prawie do rana - bez skutku…
Rano
zostawiła ociupinkę jedzenia przy kociej norce - znikło, znaczy
kociak jest. Kolejny dzień też spędziła na próbach łapania
maluszka - kilka godzin siedziała przy klatce… Tyle że kociak z
norki uciekł, ukrył się pod samochodami. Dagmara do wieczora
nasłuchiwała i w końcu wytypowała samochód, w który się ukrył.
Znów pojechałam, znalazłyśmy właściciela, otworzy maskę -
samochód nowy, z tych, które mają od spodu zamknięta obudowę
silnika, Może z kanału dałoby radę kociaka wyciągnąć - ale
pan kategorycznie wybił nam z głowy pomysły jeżdżenia na kanał
z powodu jakiegoś kota. Pozostało czekać.
No
tośmy czekały. Klatki po obu stronach samochodu, my w punktach
obserwacyjnych - żeby widzieć, czy maluch gdzieś dalej nie
wieje. Nie wiał - pomiaukiwał, Dagmara puszczała z telefonu
kocie miauczenie, odpowiadał, czasem wychodził z silnika na ziemię
- ale sięgnąć go nie miałyśmy szans. W końcu Dagmara wpadła
na pomysł poczęstowania do mlekiem - i poskutkowało. Północny
kurs do lecznicy, wizyta u kociej mamy i rodzinki - chore łapki
kotki to świerzbowiec drążący - tak rozwinięty, że
poduszeczki łapek to żywe rany… Kociaki też miały ogniska
świerzbowca - niewielkie. Teraz można im pomóc, wyleczyć -
świerzbowiec drążący wredny, ale wyleczyć się da. Portreciki -
pierwsza trójka, samochodowy kocurek i mama - widzicie
opuchnięte łapeczki?
Stan
na dziś - koteczka wysterylizowana, odwieziona do karmicielki, doleczą się u niej w domu, może się oswoi, kociaki w
Lecznicy Braci Mniejszych czekają na domy, a Dagmara nie może
przestać myśleć o jednym z nich - o tym, w którego uratowanie
włożyła tyle wysiłku, o czarnuszku ze śmieszną misiowata
mordką..
A
pointa?
W
mojej szkole wisiał napis „Takie będą Rzeczypospolite, jaki ich
młodzieży chowanie”. Cieszę się, że spotkałam Amelię i
Dagmarę. Że są takie małolaty - bo ta wrażliwość w nich
zostanie. Ciszę się, że mają rodziców, którzy doceniają tę
cechę. Nie umiem napisać dyplomatycznie - ale rodzice - jeśli
macie TAKIE dzieci - to Wasza zasługa. Że nie zabraniacie, a
delikatnie pomagacie, że pozwalacie na samodzielne działanie. I oby
Was i takich dzieciaków było jak najwięcej.
A
ja - cóż, tradycyjnie poproszę o pomoc finansową - nie
pisałam o Skarpetce, której niestety się nie udało, o Smarkatce,
którą po czterech latach walki trzeba było pożegnać… Mam w
ogóle mam zaległości - ale przez tydzień łapało się w
okolicy Jarowej - chyba 11 kotów, 10 kociaków, wczoraj próbowałam
łapać w centrum miasta chorego kota, którego wypatrzyła
przyjaciółka. Nie udało się, będziemy próbować dalej, za to
złapał się czarny jajeczny, a ja wróciłam do domu o północy.
Więc
rozumiecie…
Więc
- konto 71 1020 2313 0000 3802 0442 4040
Fundacja
For Animals Oddział Łódź, 40-384 Katowice, 11go Listopada 4
dopisek
do wpłat - po prostu - koty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz