poniedziałek, 15 lipca 2019

Czarny weekend


Zaczął się jak zwykle - kilka dni wcześniej. Od panleukopenii jednego z sześciu maluszków z Jarowej - tego wg karmicielki najbardziej oswojonego. Niewykluczone, że już n działce zaczynało się coś z nim dziać, dlatego był taki spokojny. W dt biegunka i  wymioty, wet - test, diagnoza. I niestety uśpienie - wiem, ile wysiłku i  kosztów pochłaniają próby leczenia z pp takich maluszków i jaki mają skutek…. Dla pozostałej piątki surowica, antybiotyk i obserwacja - tyle można zrobić.


Czwórka starszych w dt u Marty - zaszczepiona była od razu. Nie mały kontaktu, ale są z sąsiednich działek - więc trzeba uważać.
Kolejnego dnia - kolejny maluszek - jadowicie żółte wymioty, cementowoszara biegunka.
Potem kolejny - trzeci.
Z miotu większych została tylko tri. I dwa z miotu zupełnie maleńkich.

Sobota 2019.07.13 - bawią się, jedzą. Nadzieja.
Od rana z lekka nieprzytomna poleciałam na Kilińskiego / Narutowicza - jest tam chory kot wypatrzony przez moją przyjaciółkę, od kilku dni próbuję go złapać. Ciężko, bo kot ostrożny, a karmią wszyscy. Zostawiłam klatkę pod opieką pań z saloniku, pojechałam odpocząć po nocnych próbach szukania takiego jednego kota z mojej okolicy - bezskutecznych. Wróciłam po południu - klatkę ktoś zamknął. Panie widziały, próbowały otworzyć, nie umiały, a zadzwonić - nie miały czasu… Więc chyba odpuszczę temu kotu….
Dla pogłębienia nastroju po 18tej zadzwoniła Wioleta - przejeżdżała z dzieckiem Lutomierską, kot szedł bardzo powoli przez jezdnię, zatrzymała się, pomogła mu przejść na chodnik - tyle mogła zrobić z maleńkim dzieckiem. I zadzwoniła - pojechałam.

Zobaczyłam go na zamkniętym podwóreczku, wyglądał strasznie - dobiłam się tam, próbował uciekać po kupie czegoś osłoniętej folią na dach komórki, syczał, straszył pazurami. Pani z podwórka zarzekała się, że nie jej. Niosłam go do samochodu z kark - jak nieślibyście brudnego, mokrego (padało), zasmarkanego kota, który próbuje atakować pazurami? Z okna kamienicy - tego po prawej na IIp krzyczała jakaś baba - tak, baba, nie pani, nie kobieta - co robię z tym kotem, mam go natychmiast zostawić, on jest chory!! Spakowałam zwierzaka do samochodu, przeszłam na drugą stronę - niestety nie umiem wrzeszczeć tak, by przekrzyczeć ruch na Lutomierskiej - właśnie dlatego zabieram, że chory i że szkoda, że nie zainteresowała się nim wcześniej. Grzeczna nie byłam, wręcz przeciwnie.
Krzyczała jeszcze, że właściciele kota mieszkają na tym malutkim podwórku.
Powiedzcie mi, dlaczego większość ludzi potrafi krzyczeć i mieć pretensje, kiedy ktoś coś robi, a nie potrafi zadziałać wcześniej? Widać chorego kota - naprawdę nic nie można zrobić? Chociażby zwrócić uwagę właściciela. Jeśli zwierzę skrajnie zaniedbane - to może policję zawiadomić? Jakąś organizację? COKOLWIEK,

Kot skrajnie odwodniony, zanik mięśni taki, że nie było jak się wkłuć zastrzykiem, oczy i nosek zaklejone gilem, w tym gilu - dobrze zaschniętym - wszystkie łapki. I ten zapach - zaawansowana mocznica… Tylko jedno można było zrobić…
Pojechałam na Narutowicza, może tamtemu zdąży się o pomóc - posterczałam z  klatką, kot znów nie przyszedł…
Wieczorem zadzwoniła Ewelina, że mały burasek coś niewyraźny - ale ani wymiotów, ani biegunki. Że pewnie przewrażliwiona, Czekamy do rana. Rano jakby żywszy, coś tam pojadł czekamy do południa - może surowica walczy z wirusem, może…
W niedzielę rano też trochę na Narutowicza posiedziałam - skutek jw.
Po południu znów Ewelina - z małym buraskiem źle….
A u mnie z dziadziusiem Bambo źle - pisałam o nim kilka razy, staruszek szkielecik trafił do mnie grudniu 2018 po śmierci opiekunki, cieniutki i słabiutki, długo się wahał, którą stronę tęczy wybrać - w końcu został. Przytył, futerko zaczęło błyszczeć, potrafił się bawić, spał zawsze na mnie, głodny w nocy tak długo deptał i gryzł w nos - jedynym maleńkim ząbkiem - że wstawałam i dawałam jeść.
Mniej więcej miesiąc temu zauważyłam zgrubienie na czółku u nasady nosa - lekarka pokręciła głową, ale że kiciuś ładnie jadł, ładnie wyglądał i znów odrobinę przytył - dostał steryd. Miał ten steryd dostawać co jakiś czas - tak długo, jak się da. Bo w sumie wiadomo było, co rośnie, że diagnostyka wielkiego sensu nie ma - nikt nie zoperuje wnętrza kociej główki, a prawie 20-latek operacji nie przetrzyma.
Owo coś rosło - ale nie na zewnątrz. Zdeformowało Bambusiowi buzię. Uroda nie najważniejsza, nadal miał apetyt i chęć do życia. W piątek zauważyłam, że przy oddychaniu zdarza mu się jakby chrapać, w sobotę chrapał częściej. A w niedzielę nie bardzo chciał jeść i miał odruchy wymiotne - bez wymiotów. Obejrzała dokładnie buzię - coś wypychało się z główki w kąciku prawego oczka….

Więc kiedy zadzwoniła Ewelina, że z buraskiem źle - zapakowałam Bambusia, pojechałam po buraska….
Dwie trikolorki - ostatnia z większego miotu i jedyna z mniejszego - spały, mała się obudziła, ruszyła do miski.
Zabrałam maluszka. W lecznicy złapał mnie telefon Eweliny - większa szylkretka…
Została nam jedna maleńka - boję się zadzwonić…


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz