Zaczął
się jak zwykle - kilka dni wcześniej. Od panleukopenii jednego z
sześciu maluszków z Jarowej - tego wg karmicielki najbardziej
oswojonego. Niewykluczone, że już n działce zaczynało się coś z
nim dziać, dlatego był taki spokojny. W dt biegunka i wymioty,
wet - test, diagnoza. I niestety uśpienie - wiem, ile wysiłku
i kosztów pochłaniają próby leczenia z pp takich
maluszków i jaki mają skutek…. Dla pozostałej piątki surowica,
antybiotyk i obserwacja - tyle można zrobić.
Czwórka
starszych w dt u Marty - zaszczepiona była od razu. Nie mały
kontaktu, ale są z sąsiednich działek - więc trzeba uważać.
Kolejnego
dnia - kolejny maluszek - jadowicie żółte wymioty,
cementowoszara biegunka.
Potem
kolejny - trzeci.
Z
miotu większych została tylko tri. I dwa z miotu zupełnie
maleńkich.
Sobota
2019.07.13 - bawią się, jedzą. Nadzieja.
Od
rana z lekka nieprzytomna poleciałam na Kilińskiego / Narutowicza
- jest tam chory kot wypatrzony przez moją przyjaciółkę, od
kilku dni próbuję go złapać. Ciężko, bo kot ostrożny, a karmią
wszyscy. Zostawiłam klatkę pod opieką pań z saloniku, pojechałam
odpocząć po nocnych próbach szukania takiego jednego kota z mojej
okolicy - bezskutecznych. Wróciłam po południu - klatkę ktoś
zamknął. Panie widziały, próbowały otworzyć, nie umiały, a
zadzwonić - nie miały czasu… Więc chyba odpuszczę temu kotu….
Dla
pogłębienia nastroju po 18tej zadzwoniła Wioleta - przejeżdżała
z dzieckiem Lutomierską, kot szedł bardzo powoli przez jezdnię,
zatrzymała się, pomogła mu przejść na chodnik - tyle mogła
zrobić z maleńkim dzieckiem. I zadzwoniła - pojechałam.
Zobaczyłam
go na zamkniętym podwóreczku, wyglądał strasznie - dobiłam się
tam, próbował uciekać po kupie czegoś osłoniętej folią na dach
komórki, syczał, straszył pazurami. Pani z podwórka zarzekała
się, że nie jej. Niosłam go do samochodu z kark - jak
nieślibyście brudnego, mokrego (padało), zasmarkanego kota, który
próbuje atakować pazurami? Z okna kamienicy - tego po prawej na
IIp krzyczała jakaś baba - tak, baba, nie pani, nie kobieta -
co robię z tym kotem, mam go natychmiast zostawić, on jest chory!!
Spakowałam zwierzaka do samochodu, przeszłam na drugą stronę -
niestety nie umiem wrzeszczeć tak, by przekrzyczeć ruch na
Lutomierskiej - właśnie dlatego zabieram, że chory i że szkoda,
że nie zainteresowała się nim wcześniej. Grzeczna nie byłam,
wręcz przeciwnie.
Krzyczała
jeszcze, że właściciele kota mieszkają na tym malutkim podwórku.
Powiedzcie
mi, dlaczego większość ludzi potrafi krzyczeć i mieć pretensje,
kiedy ktoś coś robi, a nie potrafi zadziałać wcześniej?
Widać chorego kota - naprawdę nic nie można zrobić? Chociażby
zwrócić uwagę właściciela. Jeśli zwierzę skrajnie zaniedbane
- to może policję zawiadomić? Jakąś organizację? COKOLWIEK,
Kot
skrajnie odwodniony, zanik mięśni taki, że nie było jak się
wkłuć zastrzykiem, oczy i nosek zaklejone gilem, w tym gilu -
dobrze zaschniętym - wszystkie łapki. I ten zapach -
zaawansowana mocznica… Tylko jedno można było zrobić…
Pojechałam
na Narutowicza, może tamtemu zdąży się o pomóc - posterczałam
z klatką, kot znów nie przyszedł…
Wieczorem
zadzwoniła Ewelina, że mały burasek coś niewyraźny - ale ani
wymiotów, ani biegunki. Że pewnie przewrażliwiona, Czekamy do
rana. Rano jakby żywszy, coś tam pojadł czekamy do południa -
może surowica walczy z wirusem, może…
W
niedzielę rano też trochę na Narutowicza posiedziałam - skutek
jw.
Po
południu znów Ewelina - z małym buraskiem źle….
A
u mnie z dziadziusiem Bambo źle - pisałam o nim kilka razy,
staruszek szkielecik trafił do mnie grudniu 2018 po śmierci
opiekunki, cieniutki i słabiutki, długo się wahał, którą stronę
tęczy wybrać - w końcu został. Przytył, futerko zaczęło
błyszczeć, potrafił się bawić, spał zawsze na mnie, głodny w
nocy tak długo deptał i gryzł w nos - jedynym maleńkim
ząbkiem - że wstawałam i dawałam jeść.
Mniej
więcej miesiąc temu zauważyłam zgrubienie na czółku u nasady
nosa - lekarka pokręciła głową, ale że kiciuś ładnie jadł,
ładnie wyglądał i znów odrobinę przytył - dostał steryd.
Miał ten steryd dostawać co jakiś czas - tak długo, jak się
da. Bo w sumie wiadomo było, co rośnie, że diagnostyka wielkiego
sensu nie ma - nikt nie zoperuje wnętrza kociej główki, a prawie
20-latek operacji nie przetrzyma.
Owo
coś rosło - ale nie na zewnątrz. Zdeformowało Bambusiowi buzię.
Uroda nie najważniejsza, nadal miał apetyt i chęć do życia. W
piątek zauważyłam, że przy oddychaniu zdarza mu się jakby
chrapać, w sobotę chrapał częściej. A w niedzielę nie bardzo
chciał jeść i miał odruchy wymiotne - bez wymiotów. Obejrzała
dokładnie buzię - coś wypychało się z główki w kąciku
prawego oczka….
Więc
kiedy zadzwoniła Ewelina, że z buraskiem źle - zapakowałam
Bambusia, pojechałam po buraska….
Dwie
trikolorki - ostatnia z większego miotu i jedyna z mniejszego -
spały, mała się obudziła, ruszyła do miski.
Zabrałam
maluszka. W lecznicy złapał mnie telefon Eweliny - większa
szylkretka…
Została
nam jedna maleńka - boję się zadzwonić…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz