sobota, 28 lutego 2015

Złamana łapka - całość

opowiedziała Ania
Jedna historia przechodzi w drugą. Właściwie trudno je rozgraniczyć, chyba tylko imionami kotów. Chociaż ich losy też się dziwnie przeplatają…. 

Jak wyglądał mój „wolny” długi listopadowy weekend, pisałam w opowiadanku o Arelanie, kto ciekawy i cierpliwy, niech zajrzy. Nie napisałam tam o telefonie - pani z Teofilowa znalazła kociaka z połamaną łapką, była z nim w pobliskiej lecznicy, łapkę usztywniono, ale lekarz powiedział, że potrzebna jest operacja, i inaczej łapka źle się zrośnie i będzie krótsza. Wg dzwoniącej pani kociak norweski leśny, ma futro w uszkach i dłuższą sierść na brzuszku, 3-4 miesiące. 
Norweski nie norweski, potrzebuje pomocy, chociażby pełnej diagnozy - nie miał robionego rtg. Umówiłam się z panią, że podrzuci go do Sowy, tam prześwietlą i zobaczymy, co dalej. 
No i zobaczyliśmy - łapka spuchnięta, nieładne złamanie w łokietku, przemieszczenie, odprysk kostny… Trudne do zoperowania, bez gwarancji powodzenia - to wiadomość od rentgenologa. Pechowo najlepszy chirurg lecznicy jest na urlopie, wraca 14go, a z uwagi na trudność operacji z nim trzeba rozmawiać….. 
Czyli na razie pat. 
Z jednej strony z operacją chyba trzeba i tak chwilę poczekać, aż obrzęk ustąpi, z drugiej szkoda czasu na bezczynne czekanie. Więc jutro konsultujemy zdjęcia z dwoma dobrymi chirurgami, i zobaczymy. Kociak na czas leczenia będzie miał dom tymczasowy u pani, która go znalazła. 

Niestety na pewno będziemy Was prosić o pomoc finansową w leczeniu, a potem o pomoc w szukaniu domu, ale to za chwilę - poczekajmy na diagnozę, program leczenia i prognozowane koszty. Poznałam malucha i zrobiłam mu zdjęcie odbierając z lecznicy Pirata z Motylowej (vide stosowne opowiadanko) i odwożąc go do domu tymczasowego. Norwega nie dopatrzyłam się w małym połamańcu, nie znam się - no, może trochę nietypową ma buzię, nie okrąglutką, a wyraźnie zarysowaną i „lwią” - na zdjęciach słabo widać… W każdym razie będzie z niego piękny kot. 
Konsultacje z lekarzami - i zawiozłam kotka do dra Sieradzkiego. Obaj lekarze ocenili, że operacja trudna, ale warto spróbować, bo szanse powodzenia są. Wybrałam te lecznicę tylko i wyłącznie z powodu łatwiejszego dojazdu ode mnie - dojadę opłotkami, nie muszę się przebijać przez całe miasto. Orientacyjny koszt zabiegu 300zł. 
Zawiozłam kotka, zostawiłam w szpitaliku, w poczekalni awanturował się w kontenerku, więc wzięłam na ręce, Mruczał głośnio, równie głośno poinformował trzy potężne wilczury, że ich nie lubi, i wzbudził zainteresowanie pewnej pani, chyba hodowczyni. Obejrzała go dokładnie i w kształcie główki, profilu, uszek i jeszcze gdzieś dopatrzyła się cech maine coona.

Mnie beż różnicy, niech będzie. 

Zdjęć nie mam, przez kilka najbliższych dni też nie będzie. Pozostaje nam czekać.

I tradycyjnie - jeśli ktoś może i pomoże - to prosimy bardzo i bardzo będziemy wdzięczni - na połamańca na konto FFA Łódź 71 1020 2313 0000 3802 0442 4040.

A jeśli ktoś zechce ofiarować stały dom - prosimy o wiadomość.

Na razie wiadomości z lecznicy nie ma, zadzwonię tam, może podjadę wieczorem - jak będę w stanie - muszę odwiedzić b. chorą i b.bliską osobę….

Żeby nie było kompletnej ciszy - fotki kiciusia słodziaka zrobione przez panią, która go znalazła.

Pisałam w piątek - jest niedziela rano. Do lecznicy nie podjechałam, nie dałam rady, zadzwoniłam. Kiciuś po operacji, czuje się chyba dobrze - ma apetyt, awanturuje się w klatce, woli być na rączkach. Dom tymczasowy dla niego na czas leczenia zadeklarowała Pani, która go znalazła, ale na razie musi być w lecznicy.

W poniedziałek będzie chirurg, zadzwonię - ale pewnie nic nowego nie napiszę - bo jeśli jest dobrze, to po prostu trzeba czekać, aż się pozrasta. 

Wczoraj (niedziela) dzwoniono z lecznicy - mały jest do odebrania. Wróciłam do domu dość późno (tradycyjnie - nagłe a terminowe zlecenie) i już nie miałam siły telefonować z pytaniem czy propozycja dt jest aktualna.

Poniedziałek - rozmawiałam z lekarzem, operacja była trudna, ten odprysk widoczny na zdjęciu był dodatkowo pęknięty wzdłuż. W każdym razie rokowanie jest dobre, z tym, że koteczek to trudny pacjent - już kilka razy zdjął sobie opatrunek, awanturuje się w klatce, chce na rączki i już. Jutro - wtorek - muszę go zabrać z lecznicy, czekam na potwierdzenie z potencjalnego dt, że go przyjmie. Jeśli nie - to mamy problem…

Wtorek - na maila nie mam odpowiedzi, dziś go ponowiłam, ale jakoś dobrych przeczuć nie mam… Nie wiem, co z kociakiem, nie mamy go gdzie zabrać, to kilka tygodni leczenia + nie wiadomo ile na szukanie domu. Na szpitalik czy hotelik kasy nie mamy, jak na razie na zapłacenie za operację też nie… Ponoć człowiek się uczy całe życie, ale nie wiem, czy nauczę się w kolejnej takiej sytuacji odesłać z kwitkiem... 

Na razie mam zdjęcia - koleżanka przypadkowo była w lecznicy, wysłała mi mmsa - „widziałam Twojego połamańca, suuuperowy jest, słodziak i bardzo się domaga na rączki” i te fotki:
A poza tym? Normalka, ciągle coś. Koleżance udało się namówić znajomych warsztatowców na sterylkę kotki, zrobiła dr Ania, sfinansował Azyl, bardzo dziękujemy. A moja ukochana Pusiunia musiała mieć usunięte ząbki - wszystkie kiełki i parę innych. Sfinansowałam ja - bardzo dziękuję dr Ani za świetnie zrobiony zabieg, Pusiunia dziś jak nowa - moja biedna bezzębna kocia paszcza. 

W lecznicy widziałam Altówkę - podłączona do kroplówki, nadal nie je…
Kotek już w dt, prosimy o pomoc finansową na pokrycie kosztów operacji łapki - jeśli ktoś może - to bardzo będziemy wdzięczni - na połamańca na konto FFA Łódź 71 1020 2313 0000 3802 0442 4040. 

A poza tym? Ów potencjalny dt - znalazca kota - powiedzmy S. - nie odezwała się… Pewnie po raz kolejny dałam się zrobić w bambuko. Nie powiem, że miałam złe przeczucia od początku, ale chyba powinnam. Bo zawsze przy telefonach do mnie - na mój prywatny numer - pytam, skąd osoba dzwoniąca ten numer dostała. Może na wszelki wypadek, może dla statystyki. Różne odpowiedzi dostaję, czasem uczciwe, czasem - że nie powiedzą, czasem mocno kręcą. A tu najpierw że numer od znajomej, potem ze strony fundacji. Tam mojego telefonu nie ma. Docisnęłam, i dostałam smsa z informacją, że S. zadzwoniła pod telefon z ogłoszenia adopcyjnego, powiedzmy 555 555 555, i tam ją przekierowano na mnie. Sprawdziłam, bo doskonale znam ten telefon i właściciela - nie przekazywał mojego telefonu. Czyli S. mija się z prawdą. Ciekawe dlaczego…. Gadałam wczoraj z lecznicami na Teofilowie - lekarka przypomniała sobie kociaka ze złamana łapką, był z nim mężczyzna. 
Wg S. kot był znaleziony w niedzielę We wtorek trafił do nas - czyściutkie futerko, generalnie w idealnym stanie. Ze zdjęć, które dostałam od S. i pokazałam wcześniej nie da się odczytać daty.. Podobno jak się ma miękkie serce, trzeba mieć twardą d..ę. 
Ale w takich sytuacjach zawsze jest w tle cierpiący kot… 
Do rzeczy - wczoraj kociak został zabrany z lecznicy, pojechał do awaryjnego dt, miał siedzieć w klatce, ale takie przedstawienie urządził, na zmianę rozpaczliwy lament i awanturnicze wrzaski, , między prętami chciał sobie złamać kolejną łapkę, że chodzi luzem.. Trochę syczy na koty i bezwzględnie domaga się uwagi człowieka. Cudak. Zdjęcia będą, na razie papiery z lecznicy - za tydzień kontrola i przepakowanie do nowego opatrunku. 

Może ktoś zechce ofiarować stały dom - prosimy o wiadomość. Obiecane zdjęcia z dt - biega, a właściwie chodzi luzem, nie wskakuje na meble tylko prosi, by go podnieść, podobnie z zeskakiwaniem. I zapracował sobie na imię - Miałkun. Nie sprawia kłopotów - oprócz domagania się ciągłej uwagi. Wtedy jest przeszczęśliwy, mruczy, mruży oczka, zagaduje.
I takie sobie rozważania - już po wysłaniu wczorajszego tekstu porządkowałam sobie telefony - i numer, z którego obudzono mnie dziś o 5.28 to nr S. Telefon mnie obudził, wrrr. Oddzwoniłam zaraz, bo albo coś się stało, albo głupi żart, jakoś zareagować trzeba. Z tamtej strony cisza.

To, że kociak ma coś z norwega, to też informacja od S. - może kupili od pseudohodowcy a po złamaniu łapki okazało się, że nowy będzie tańszy niż „naprawa” starego?

Mimo wszystko bardzo proszę o dom dla kociaka i ew pomoc w pokryciu kosztów leczenia….

Uderz w stół…. Taki sms odebrałam:

Dobry wieczor. Pisze w sprawie polamanca. Gdy rozmawialysmy o zdjeciach wspominalam ze mam problemowy komputer wiec skoro jak pani sama napisala ze nie miala sily dzwonic prosze sie nie dziwic ze sama sie pani w to bambuko zrobila. I niemozliwoscia jest ze lekarka pani pow cokolwiek o tym kocie gdyz siostre w psiej kosci przyjmowal mezczyzna. Przykro tylko ze ludzie ktorym sama pani
strone podalam moga teraz o mnie miec zle zdanie, a dopiero teraz dostalam cynka o tej calej sytuacji ktorej nie byloby gdyby raczyla pani chodz nadac smsa ze czeka mail. Pozdrawiam. S.A.

Droga Pani S. W jednej z lecznic rozmawiałam z mężczyzną, w drugiej z kobietą. Lekarz nie przypominał sobie takiego kota. Lekarka sprawdziła wizyty w komputerze i potwierdziła kociaka za złamaną łapką wymagającą operacyjnego składania, którego ta lecznica nie wykonuje. Być może pomyliła płeć opiekuna. Co do telefonów - może nie o właściwej porze, ale oddzwaniałam - przypomnę, o 5.28 rano, w odpowiedzi na Pani telefon. Moja siła i „raczenie” - wysłałam dwa maile, 17go i 18 listopada, opiekuję się kotem, o pomoc dla którego Pani prosiła, samo bieganie po lecznicach, konsultacje i znalezienie lecznicy, która podjęła się trudnej operacji kosztowało trochę czasu i wysiłku. Być może mam prawo do zmęczenia, szczególnie, że nie jest to jedyny chory kot, dla którego szukam pomocy. Wiedziała Pani, że po operacji będzie potrzebny dt, sama Pani ten dt deklarowała - w smsie już Pani o tym nie wspomina, A co do słabego internetu i telefonów - może należało wykonać do mnie choć jeden telefon albo wysłać sms i spytać, co z kotkiem? Może w celu uwiarygodnienia cytowanego smsa należałoby podać, skąd miała Pani mój telefon? Tylko tym razem prawdę… 

Z mojej strony to koniec tematu Pani S. Wracam do kotka, dla którego trzeba szukać pomocy - domu tymczasowego, potem domu stałego, no i pomocy finansowej… Za kilka dni zmiana opatrunku i kolejna faktura. 
Powinnam zmienić tytuł opowiadanka - na liczbę mnogą…. Bo jednak się nie uczę - w sobotę zadzwoniły karmicielki z Radogoszcza, że złapały nowego kota - tzn kota, który pojawił się ok.2 tygodnie temu. Kot kuleje i ma zdarte futerko z jednego udka.
Pojechałam, zabrałam do lecznicy. 
Milutka domowa kotka ok.6mcy, odłamana główka kości udowej, operacja w poniedziałek. Kolejne 300-400zł…. 

Tym razem bardzo proszę o pomoc - dwóch zabiegów w jednym miesiącu nie dam rady sfinansować… 
W lecznicy dano kotce imię - Bazylia. Więc na operację złamanej łapki Bazyli - konto FFA Łódź 71 1020 2313 0000 3802 0442 4040.

Mamy luty 2015.

Pora dodać zakończenie - Bazylii niestety nie udało się uratować… Odeszła w końcu listopada, operacja była dużym obciążeniem, kotka bardziej osłabiona, niż można było przypuszczać, przyplątała się wirusówka,… Za na początku grudnia pojawiała się kolejna młodziutka czarna koteczka - z dwoma maluszkami. Bazylka, Ogonek i Półogonek. Z działek. Pewnie wyrzucona w ciąży…

Tradycyjnie - niby wyglądające na zdrowe, ale …. Bazylka bardzo spokojna, aż za bardzo - po kilku dniach okazało się, że męczy ją temperatura i jakaś infekcja. Maluszki też. Półogonkowi się nie udało…. A Bazylka i Ogonek znalazły dobre domy, Ogonek tuż przed Wigilią pojechał do dwójki dzieci, Bazylka w lutym - znalazła dom u koleżanki pani, która ją na działkach wypatrzyła. Od Ogonka „dostałam” śliczną Flattkę, burasię z rudymi łatkami - błąkała się pod blokiem, pani prosiła o pomoc dla niej….. Domowa, z naciętym uszkiem - czyli sterylizowana w ramach programu miejskiego, ktoś pewnie przygarnął, a potem znudziła się… albo umarł, a rodzina „sprzątała” mieszkanie… Też już ma dom. 

Od jakiegoś czasu pisząc te historie staram się ograniczać je do jednego zwierzaka… Pewnie przestanę - nie da się. Nie da się skończyć jednej historii i zacząć drugą, to wszystko jakoś tam się łączy, przeplata… W metafizykę słabo wierze, chociaż… vide opowiadanko o Kleksie. O rudej Tapeci na osiedlu wiedziałam, karmicielki próbowały ją łapać - przed ręką uciekała, klatkę omijała. Mnie nie udawało się ją spotkać - po raz pierwszy zobaczyłam ją w przeddzień odejścia Rudego Rydza, który wcale nie wyglądał na aż tak chorego. Kilka dni później sama wsiadła mi do samochodu - jakby Rydz zrobił dla niej miejsce… Teraz Bazylia i Bazylka - nie miałabym jak przyjąć mamy z dwójką kociątek i połamanej kotki. Znów zrobiła miejsce? O rudych napiszę pewnie jeszcze kiedyś - rude niby rzadkie, a tyle ich przeszło przez nasze ręce, właściwie każdy ze smutna historią..… 
A wracając do Miaukuna - bo w międzyczasie dostał imię - kuśtykał, a właściwie rozrabiał w gipsie, w końcu listopada ten gips zmieniono, przy okazji wyciągnięto szwy:

Potem kolejne rtg - na początku grudnia, i zamiana gipsu na tzw miękki opatrunek, dwa kolejne rtg w wigilię - na zdjęciach widać gwóźdź, śruby, cyrklarz, obejmę - tyle zapamiętałam, niekoniecznie prawidłowo 

A potem łapka swobodna - bez opakowania, można wciskać się w różne dziwne pojemniki i udawać maleńkie kociątko:
 Początek stycznia - kolejna operacja - wyjęcie elementów metalowych. Nie wszystko udało się wyciągnąć, jakiś kawałek tak oblał się kością, że przy wyciąganiu groziło kolejne połamanie. Staw będzie już zawsze sztywny, ale łapka jest i służy. Pewnie czasem pobolewa, ale do zabawy jest doskonała, przy szalonych kocich gonitwach też nie przeszkadza. Miaukun siedząc nie opiera się na niej, kuleje, wyraźnie ją oszczędza. Oto dowody zabiegów medycznych:
 
Jeszcze gdzieś pod drodze szczepienie i kastracja, 95zł w fakturze zbiorczej. 
I pora szukać Miaukunowi domu - ostrożnie, bo kot trochę w typie rasy, a jednocześnie z problemem - potrzebny ktoś, kto zwraca uwagę nie tylko na urodę. No i ma trochę siły - kociątko ma około pół roku, a jest większe od wielu dorosłych kotów, może dojść do 10kg - wyobrażacie sobie spać z taką przytulanką na szyi? Dźwigać do lecznicy? 
Na razie robię ogłoszenia, a kocisko, pardon, kociątko, wyleguje się w różnych miejscach, domaga głaskania, pcha na kolana - każdemu, listonoszowi też.

Było kilka telefonów, ale informacja o sztywnej łapce - widoczna zresztą w ogłoszeniu - odstraszała. Albo miał mieszkać w domu z możliwością swobodnego wychodzenia - on ufa każdemu, psom też, a uciec nie da rady, więc nie. Zadzwonił w końcu miły pan - po kota, niekoniecznie tego. Przyjechał z doradcą - kilkunastoletnią córką. Miał to być pierwszy kot - proponowałam Felixa, spokojnego i nakolankowego, ale Miaukun na te kolana wpakował się pierwszy. Pan mia siostrę kocio- i psiolubną, w razie potrzeby doradzi. Decyzja zapadła - państwo zrobią kocie zakupy i za kilka dni przyjadą po Miaukuna. 
Nie wytrzymali - pojechał następnego dnia. Schował się i popłakiwał. Ale dał sobie wytłumaczyć, że będzie mu dobrze. I tradycyjnie - kot rządzi w domu…. 
A domek? Też tradycyjnie, dostał kota na punkcie kota. Byłam, widziałam, mam stale zaproszenie na kawę. 
I tak trzymać!

2 komentarze:

  1. Miał koteczek szczęście , że to Babsko zatelefonowało do Pani . Wyleczony , ma nowy kochający domek , bo Bazylka tego szczęścia nie miała , zbyt późno złapana zapłaciła życiem za brak jednego telefonu . Nawet ta sztywna nóżka to też jego szczęście , w innym przypadku nagle mógłby się znaleźć właściciel . Pani pokryła koszty leczenia i napracowała się przy kotku , a on by go odebrał i przy następnej chorobie wyrzucił na ulicę , może to lepiej , że te babska mają do kogo telefonować .

    OdpowiedzUsuń
  2. Moim zdaniem to zawsze jest bardzo paskudne. Sam nie wiem co w takiej sytuacji bym robił. Muszę nad tym się zastanowić.

    OdpowiedzUsuń