wtorek, 2 grudnia 2025

Moje koty - Tramwajarz

 




Od bardzo dawna planowałam opisywać na bieżąco różne akcje i „moje” koty - rzadko się udawało. Teraz już o wielu nie pamiętam, dopiero jak patrzę na zdjęcia coś wraca, a opisać pewnie nie zdążę. Wielu opisywać nie chcę - a raczej nie chciałam, bo nie chciałam opisywać niewiarygodnej postawy „opiekunów” tych kotów.

Miałam kontakt z blisko tysiącem karmicieli z Łodzi i bliskich okolic. Część z nich dzwoni po klatkę łapkę, klatkę pobytową, jakąś pomoc typu „know how” - to niestety mniejszość. Reszta…. Trochę opisów jest w moich tekścikach, przemnóżcie to kilka razy…

Dziś będzie o Tramwajarzu.

W środku stycznia 2025 z pewnej firmy przy Tramwajowej - stąd imię kociaka - dostałam prośbę o złapanie chorego kociaka. Pojechałam, kociak złapał się od razu, ale jeszcze drugi, matka, inne koty… Zabrać jednego, resztę zostawić - bez sensu.



Więc zostawiałam klatki na terenie firmy, jeździłam tam kilka razy dziennie sprawdzać, czy coś się złapało, prosiłam o nie-karmienie. Tak do końca marca. Złapałam jeszcze 5 kotów i zapalenie oskrzeli, wiedziałam, że to nie wszystkie, bo łażąc po firmie widywałam je. Dotarłam do karmicieli z sąsiedztwa, nakłoniłam ich do przerwy w karmieniu - ale nie udało mi się tego zrobić wewnątrz firmy. Więc odpuściłam.



Kociak spędził kilka dni w lecznicy, potem już u mnie w domu niby lepiej, ale jakoś przestał mi się podobać. Pyszczek mu się jakby wydłużył, oczka skośne, za spokojny jak na takiego malca. Widziałam już takie objawy.

Badania z początku lutego potwierdziły - podejrzenie suchego FIP. Bo FIPa nie zawsze da się na 100% zdiagnozować. Jeśli lek podziała - znaczy FIP. Jeśli nie - trzeba szukać dalej.

Nie, nie będę leczyć. Wiele razy mówiłam, że nie będę. Wydatek rzędu kilkunastu tysięcy, leki trudno dostępne. No i ja chcę ratować koty, muszę patrzeć realnie - za takie pieniądze wyleczę / wysterylizuję / uratuję co najmniej kilkanaście.

Rozmowa z koleżanką o ogromnej FIP-wej wiedzy spowodowała, że zmieniłam zdanie - leki znacznie staniały, na dokładkę przy małym kociaku dawki leku są małe, więc i koszt dość mały. No i nie bolesne, duże objętościowo zastrzyki, a kapsułki do karmy.

Jak tak, to tak. Policzyłam, dam radę finansowo. Robię czasem zbiórki, ale generalnie staram się liczyć na siebie. Ograniczać ilość kotów i działanie do możliwości - od dawna wiem, że wszystkich nie uratuję… Nie może być tak, że zabraknie mi np. na jedzenie dla kotów. Moje dochody, kilkoro stałych darczyńców, którym bardzo dziękuję - i jakoś leci.

Jest grudzień 2025 - kociak po obserwacji, wykastrowany, zdrowy. Nie wiem, czy będę mu szukać domu.

Ale to nie koniec historii z firmą.

Jakoś latem zadzwoniono, że znów jest dużo kotów, trzebaby wyłapać. Odmówiłam - wiele razy sobie obiecywałam, że nie pomagam tam, gdzie nie ma współpracy i nie ma sensu pomagać, bo to się nie skończy. Potem dowiedziałam się, że ktoś zabrał kocięta, ale nie wpuszczono go do zakładu by złapał matkę.

We wrześniu zadzwonił pan, który przez dziurę w płocie firmy dokarmia dwa podrostki. Głaszcze je, chciałby zabrać do domu, potrzebuje klatkę łapkę. 2025.10.20 umówiliśmy się na łapanie - ale pan napisał, że nici z akcji, bo ktoś zastawił od wewnątrz dziurę w płocie… Zastawił, to można spróbować od strony firmy - podjechaliśmy, nie wpuszczono nas. No to pod dziurę - może i zastawiona, ale koty wyszły, marszowym krokiem udały się w kierunku klatek, grzecznie je zamknęły. Od razy pojechały na kastrację - dwa kocurki - pan odebrał z lecznicy, zapłacił za testy - bo prosił o zrobienie.


Jakoś w połowie listopada telefon, że na ulicy przyległej do firmy jest stado kotów w pustostanie. Podzwoniłam, poszukałam - koty pokastrowane /posterylizowane oprócz jednej kotki, która przychodzi tam z „mojej” firmy. No to zaproponowałam pomoc w łapaniu, przy okazji powiedziałam o zabraniu podrostków.

I zaczęło się śmiesznie - odezwała się karmicielka, nie znana mi. Grzeczna, kulturalna - i przesłuchanie. Prawdziwe. Co z kociakami, czy na pewno w dobrych rękach a nie dla węży, kto je wziął, jak do mnie dotarł. Dotarł tak jak wiele innych osób - przez pana, którego poznałam łapiąc koty na Księżym Młynie, pan pracuje w pobliżu dziury w płocie i karmi tam koty, obecny opiekun kotów zainteresował się nimi i został skierowany do mnie po pomoc w łapaniu. Musiałam całe zeznanie kilkakrotnie powtórzyć, kilkakrotnie odmówiłam udostępnienia telefonu pana od kociaków, a ponieważ moja rozmówczyni twierdziła, że zniknięcie kociaków jest zgłoszone na policję powiedziałam, że mój telefon policji może dać, porozmawiam. Dla uspokojenia pani poprosiłam o zdjęcie kociaków z aktualną gazetą i przesłałam karmicielce. Panu dałam telefon karmicielki - za jej zgodą, do ew kontaktu.


Myślałam, że na tym sprawa się skończy - bo jakoś miałam wątpliwości co do działań policji przy poszukiwaniu kotów. Ale nie - zadzwonił miły pan. Dzielnicowy. Trochę mnie rozbawił, ale spoważniałam - bo w tej firmie był przypadek zabicia zwierzęcia ze szczególnym okrucieństwem - więc policja odpuścić nie mogła.

Powtórzyłam zeznania, przesłałam zdjęcie z gazetą, przekazałam panu prośbę o kontakt z dzielnicowym. I chyba ta sprawa się skończyła.

Czy skończyło się rozmnażanie - nie wiem, Bo nie wiem, czy złapana została ta ostatnia kotka… Oby…

A Tramwajarz, bohater opowiadanka? Jest, ma się dobrze, śpi ze mą, żąda głaskania - ale łapać się nie daje. Taki tylko łóżkowy przytulak.


Cóż, nie byłabym sobą, gdybym pominęła stałą formułkę, bo ciągle pieniądze potrzebne - więc bardzo poproszę - 71 1020 2313 0000 3802 0442 4040, Fundacja For Animals Oddział Łódź, 40-384 Katowice , 11go Listopada 4, dopisek do wpłat - łódzkie koty.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz