wtorek, 6 sierpnia 2013

Moje złego początki cz.1

Dawno, dawno temu w moim domu nie było żadnych zwierząt. 
Nic. Pustka. 
Tylko ja tego nie odbierałam jako pustki; odwrotnie, uważałam, że ludzie mający zwierzęta biorą sobie kłopot na głowę. 
No, bo jak to: pogoda czy niepogoda wychodzić z psem?
Mieszkać z kotem, który jest co prawda piękny, ale jakiś dziwny? Ptaszki w klatce? Rybki?

W tym czasie usłyszałam opowieść, że pewna osoba zakupiła dla swoich córek dwie świnki morskie, zwierzątka spadły ( nie razem, po kolei ) z jakichś szafek i wybiły sobie siekacze. 
I ta osoba ( ani chybi nienormalna) trze im marchewkę!
Przyznaję, że przez jakiś czas opowiadałam przy każdej okazji tę anegdotę...

Niedługo potem nabyłam chomika. Była to łapówka dla mojego syna (wówczas 3 lata), któremu trzeba było wyleczyć ząbki. 
Zwierzątko było cudne i łatwo się oswoiło, do tej pory lubię opowiadać o jego wybrykach. 
Któregoś dnia chomiś wdrapał się po zasłonie na karnisz (2,7m) i zwalił na dół.
 I oczywiście wybił sobie siekacze. 
Wtedy nie uważałam już tarcia marchewki za głupią czynność ;)
Ps. Ząbki oczywiście odrosły, a chomik przeżył z nami 2 lata i trzy miesiące.
Niestety, nie zachowało się żadne zdjęcie chomika (zwanego przez nas Myszą), więc to zdjęcie pożyczyłam z Wikipedii

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz