poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Czy istnieją kocie anioły?

opowiada Jolabuk

Czy istnieją kocie anioły?
Oczywiście, sama znam kilka. A jednego z nich namówiłam, aby o sobie opowiedział.
Najpierw bardzo się zdziwił...
O mnie? To chyba nudne, kogo to zainteresuje? No, ale skoro prosisz, dobrze. Tylko o czym by tu... Sama nie wiem. Może najpierw opowiem o dworcu, przecież mam przydomek „Dworcowa”. Zawsze opiekowałam się kotami, ale tam zaczęłam dokarmiać 12 lat temu, wtedy mieszkałam bliżej, a te koty były takie biedne, takie głodne. Chowały się w jakichś zakamarkach, z trudem przeżywały zimę. W miejscu, gdzie mieszkają ludzie, prędzej znajdą się jakieś resztki, ale tu nie było nic do jedzenia dla kotów. Tyle, że ludzie ich nie niepokoili, chyba że bezdomni, którzy też się tu gnieżdżą.
Niszczą kocie budki, wyrzucają miski – jakby im obecność tych bezbronnych istot przeszkadzała. Często są pijani... To przez nich karmienie dworcowych kotów jest niebezpieczne i tylko jedna osoba zgodziła się mnie czasem zastąpić. Rozumiem, ja też się bardzo boję łażąc sama po chaszczach porastających dworcowy teren. Boję się ludzi – i boję się, że jeśli złamię nogę czy skręcę kark w jakiejś dziurze, których tu pełno, to nikt mi nie pomoże. Komórka? Tak, tylko nigdy nie mam na niej impulsów, przecież nie kupię karty, jeśli brakuje na karmę dla kotów.
Ale chodziłam tam i chodzę do dziś. Większość kotów wysterylizowałam, sporo po sterylizacji zostało u mnie, niektóre znalazły nowy dom, inne są ze mną do dziś i jakoś nie ma chętnych na adopcję. Pewnie już zostaną, bo nikt ich nie chce, np. Kropka, Kajtek, Trójłapek, jego mama,...
Kajtek
O Kajtka pytają nawet często, to ładny kot, ale w porę nie znalazł domu, a teraz mi zdziczał. To znaczy – nie, nie jest dziki, – tylko nie jest taką przytulanką, co zaraz idzie na kolana. Poza tym ostatnio bardzo schudł, nie wiem, czy jest zdrowy.

Wiele kotów choruje, czasem nawet 5, 6 jednocześnie, leczenie jest strasznie drogie, na szczęście zaprzyjaźniona lecznica daje mi kredyt, ale przecież w końcu trzeba go spłacić. Niestety, nie wszystkie koty daje się uratować. Ostatnio FIP zabrał młodą słodką, pieszczoszkę -Solitkę, a persica Sara umarła z żalu za swoimi opiekunami, którzy ją porzucili.
Inne koty też chorują.
Trójłapek z mamą
Trójłapek walczy z grzybicą i na razie nie udaje mu się jej pokonać... Niunia ma ciągle biegunkę, ale jest dzika i nie ma mowy, żeby jej regularnie podawać leki. Rumcajs cierpi na zapalenie dziąseł, przy kazdym nawrocie trzeba mu dawać steryd... Tomcio i Romcio często się zakatarzają, Gucio ma jakby astmę..
Ile mam tych kotów? No, zaraz, policzę –Rumcajs, Ciciusia, Tofik, Piwniczek – to moje. I tymczasowe – Kropka, Niunia, Kajtek, Buraś, Legusia, Trójłapek, mama Trójłapka, Miki, Myszka, Lusia, Rysia, Bonifacy, Amperek, Dodek, Misio, Gacek, Tomcio, Romcio, Junior, Volcik, Mela. A ile wyadoptowałam? Nie dam rady policzyć, na pewno ponad sto. Może dwieście? Z wieloma mam kontakt, wiem, że jest im dobrze, co do innych – mimo podpisania umowy adopcyjnej - mogę tylko mieć nadzieję, że dobrze trafiły. Wszystkie dorosłe koty wydaję po sterylizacji, więc przynajmniej jestem pewna, że żadna z kotek nie urodzi więcej niechcianych kociąt.


Na co dzień karmię prawie 50 kotów w 10 różnych miejscach, w tym na dworcu.
Dziwisz się, skąd jest ich tyle? Ja też się czasem dziwię. Cóż, to stara dzielnica, domy są wyburzane, ludzie się wyprowadzają, a w nowym domu nie ma miejsca dla starego kota, który mógłby podrapać obicie eleganckiej kanapy. I koty zostają. W piwnicach, w komórkach. A kiedy stary dom zrównają z ziemią buldożery, kot już zupełnie nie ma się gdzie schronić. Jeśli się go nie przygarnie, nie ma szans, zwłaszcza zimą.
Fama, że „tu się opiekują kotami” (nie wiem skąd ta liczba mnoga) prowokuje „dobrych ludzi” do podrzucania niechcianego zwierzaka. Pewnie podrzucający ma czyste sumienie, przecież nie wygonił z domu, tylko zostawił tam, gdzie się zaopiekują. No to staram się zaopiekować. Podrzucają zresztą nie tylko mnie – u mojej znajomej na klatce schodowej w eleganckim transporterku porzucono piekną, młodą persiczkę. Bonifacy trafił na podwórze po tym jak jego Pani zmarła – dzieci sprzedały mieszkanie, kota po prostu wygoniono z domu jak zbędny przedmiot. W ten sam sposób trafił na ulicę Junior, z tym, ze jego Pani nie miała rodziny, kota wyrzucił przedstawiciel administracji (i tak dobrze, że nie zaplombował mieszkania razem z kotem, skazując go na smierć z głodu i pragnienia).
Junior
Ale to nie prawda, że przy 25 kotach 26-ty zawsze się pożywi. Każdy kot to dodatkowe wydatki na karmę, piasek, weterynarza. Wykarmienie tylu zwierzaków bardzo dużo kosztuje i ciągle brak mi pieniędzy. Córka nie może mi pomóc, sama wychowuje dwójkę dzieci i często nie ma pracy. A ja dostaję całe 800 zł emerytury. Tylko co to obchodzi ludzi w administracji, w elektrowni, w sklepie? Chociaż w sklepie z karmą często dają mi coś na kredyt. W końcu zawsze płacę. Gorzej ze świadczeniami – jeśli mam do wyboru - zapłacić za karmę czy za czynsz, to właściwie nie mam wyboru. Przecież koty muszą coś jeść. Na szczęście dobrzy ludzie mi pomagają, choć sami mają mało. Ale kto może sobie wyobrazić, co to głód, ten zawsze podzieli się ostatnim groszem, żeby zapełnić kocie brzuszki.
Tak, masz rację – jest mi ciężko, czasem bardzo ciężko. Żyję z dnia na dzień i martwię się tylko o dwie rzeczy – o to, żebym dziś miała czym nakarmić koty i żebym miała siłę to zrobić. Nakarmić w tylu miejscach, nakarmić te, które są w domu, sprzątnąć kuwety, podać leki, zanieść do lekarza, złapać dzikusy na sterylizację, zanieść do odległej lecznicy gdzie akurat zrobią to za darmo. Muszę jeszcze pomóc córce, zaopiekować się wnukami, a sił mam coraz mniej.

Najbardziej boję się choroby. Lekarze wysyłają mnie do szpitala, powinnam mieć już kilka operacji, ale jak mam się położyć, kiedy nie ma mnie kto zstąpić w karmieniu? Więc tak chodzę, dopóki nie padnę.
Moje marzenie? To chyba oczywiste – mieć pieniądze na pomaganie kotom, i nie tylko kotom, bo trafiają do mnie czasem psy, gołębie... Mieć za co kupić karmę i nie zamartwiać się, co jutro włożę do 40 miseczek. Za co kupię tabletki na robaki czy specjalną karmę dla chorego. I jeszcze – żeby mi na to wszystko starczyło sił. Bo jak mnie zabraknie, to kto się zajmie kotami?


Gdyby ktoś chciał wesprzeć Jolę Dworcową karmą lub pieniędzmi, proszę o kontakt na maila
jolntabuk@gmail.com (mój mail, bo Jola dworcowa oczywiście nie ma internetu).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz