Generalnie
nie lubię - przynajmniej teoretycznie - pakować się w
beznadziejne sytuacje. W trudne - nie to, że lubię, ale czasem
się udaje. Ale beznadziejne? Szczególnie kiedy trzeba szarpać się
z ludźmi - bo z kotami szybciej sobie radzę/
Czasem
mnie podkusi…
Dostałam
od przyjaciółki takie coś:
Łódź,
adres bliski, osobę kojarzę - chciała od nas koty, ale nie
przekonała nas. Bo bez wizyty. Pomijając inne aspekty - my mamy
wpuszczać do domu obcą osobę po kota, a owo osoba nas nie wpuści?
Brak równowagi,
Anię
znam, wysłałam namiar, po chwili na messengerze pojawia się to:
To
pierwsze plus to drugie - nieciekawie. Organizacje w chwili, kiedy
sypią się kocięta, a w Łodzi nie ma darmowych sterylek maja ręce
pełen roboty - bo i łapać dorosłe koty trzeba i maluchy
ratować, i jeszcze szukać na to wszystko pieniędzy. Organizacje
interwencyjne - jeden kot przegra z horrorem kilkudziesięciu psów.
Niedaleko
- może da się wyjaśnić. Dopytuję - kot do adopcji przyjechał
grzecznościowym transportem z miejscowości odleglej o jakieś 60km
od Łodzi, dom na miejscu sprawdzała łodzianka Bożena D. M. czyli
dom tymczasowy - ani miejsca, ani owej Moniki R. na żywo nie
widziała. A teraz czyta, dzwoni i niepokoi się bardzo.
Zdjęcie
od M. mam i filmik z kotem, na razie wystarczy. Adres Moniki R. jest
na umowie, adres matki trochę niedokładny. Ulica X, może 40, może
42, a raczej 42b, numer mieszkania wątpliwości nie budzi. Jakoś
znajdę.
Zaczynam
od matki - nr 40 - domofon nie odpowiada, piętro wyżej
mieszkają znajomi, też ich nie ma. Szukam 42, nie istnieje, 42a -
akademik, 42b - mieszkalny. Domofon odpowiada, słychać
szczekanie, miła pani kota nie ma i nie zna Moniki R.
Wracam
pod 40, znów nic, obchodzę blok wokoło, może kot siedzi na oknie,
może jakiś balkon osiatkowany? Nic, telefonuję do znajomych -
owszem, znają sąsiadów, ale czy mają kota? Na pewno mają psa,
ale kot?
Jadę
na Franciszkańską - dwie stojące obok siebie kamieniczki. Na Ip
na oknie piękny kot, drugi spaceruje, dał się pogłaskać, ma
obróżkę, kastrat (sprawdziłam). Wiem o tych kotach - niedawno
rozmawiałam o nich z mieszkająca w pobliżu Dorotą i z panem z
sąsiedniej kamieniczki, dokarmia rudego błąkającego się, ma go
przygarnąć - te dwa go przeganiają i biją.
Okna
interesującego mnie mieszkania zamknięte i zasłonięte na głucho,
pukam do połatanych starych drzwi - psy, czekam, pukam dalej -
nic. Do okien wolę nie pukać - ledwo się trzymają. Wysyłam
smsa z prośbą o kontakt - wiem, że bez sensu, ale może…
Drzwi naprzeciwko - zostawię wiadomość. Nic. Idę na piętro -
też nikogo.
Wracam
pod nr 40 - tym razem miałam szczęście. Najpierw pan - nie
zaprzeczył, kiedy spytałam o matkę Moniki R., dwa razy musiałam
powtórzyć swoje nazwisko, odezwała się pani. Kota ma, owszem -
rasowego. Czarnobiałego nie ma i nie miała.
Czyli
jedno już wiemy - tego kota u matki Moniki R. nie ma. Bo czemu
miałaby kłamać? Poza tym sposób rozmowy był jakiś taki -
wiarygodny.
Wracam
na Franciszkańską. Nadal psy, okna i drzwi zamknięte. Ale na
piętrze otwarte okno, pani ma koty, powinna zrozumieć. Miła,
kulturalna, rozumie, ale niewiele wie, z sąsiadką z parteru
kontaktów nie ma, wie, że na pewno są psy. Zostawiam telefon, bo
może…
Pat,
flauta, stracony czas…
Kręcę
się jeszcze przy kamieniczkach, rozmawiam z kimś, mówię, że
szukam Moniki R. - zdziwione spojrzenie i kilka niepochlebnych
słów. Policja też tam była, słyszę.
Odjechać?
Poczekać? A może zadzwonię do pana od rudego znajdka? Pana
poznałam niedawno, okazało się, że znam jego matkę od 2011.
Mieszkała wtedy w centrum, łapałam i sterylizowałam koty,
które karmiła.
Dzwonię,
pytam o rudego, a bywa, jeszcze nie złapał, te dwa przeganiają.
- A
białoczarny się nie błąka?
A
chodzi taki jeden, a drugiego to już rok będzie, jak
przygarnęliśmy, na dachu siedział, chudy taki. To wzięliśmy, i
jest Felusia nasza, bo to kotka, weterynarz powiedział.
A
mogę zobaczyć? Bo może to ten zaginiony - pokazuję zdjęcie
Może
pani, ale to kotka, byliśmy u weterynarza. Ale faktycznie podobne.
Kamieniczka
jak ta obok, ale drzwi do mieszkania porządne. W środku skromnie,
ale przyjemnie. Wita burasek, z półki patrzy czarne, z drugiego
pomieszczenia - czarnobiałe. Chcę zrobić zdjęcie, kot ucieka.
Okna małe, wnętrze ciemnawe, mam tylko komórkę - ciężko
będzie. Pan przytrzymuje kota, pstrykam. Podchodzę bliżej - kot
wieje.
- Ona
boi się obcych, ta Felusia - mówi mama pana - ona tylko syna
uważa.
- Wydaje
mi się, że to ten kot, którego szukam.
- Niemożliwe,
to kotka, syn był u weterynarza!
- Chipa
Państwo sprawdzaliście?
- Ona
żadnego chipa nie ma!!
Udaje
mi się zrobić kolejne zdjęcie - kota leżącego na boku, ale nie
mam z czym porównać, wysyłam do M, czekam aż przyśle mi jakieś
zdjęcia. W międzyczasie pan kota trzyma, zaglądam pod ogon -
wydmuszek nie ma, ale mógł być ciachnięty „na dziewczynkę”.
Dokładniej nie mogę obejrzeć, bo kot się wyrywa. Poza tym szukam
wielkiego kota, a ten wielki jest. To, co udaje mi się zobaczyć na
zbliżeniach zdjęć oglądanych w komórce - obramowania oczu i
lekko niesymetryczna łatka ba czole - pasują.
Matka
pana upiera się, że to dziewczynka, przypomina, że przygarnęli
zabiedzone, a teraz jaka piękna, o! Tylko spojrzeć! Muszę
kilkakrotnie i z naciskiem tłumaczyć, że nie chcemy kota zabierać,
po prostu chcemy wiedzieć, czy to ten, uspokoić się, że
bezpieczny i szczęśliwy.
Nadlatują
zdjęcia do porównania - obramowanie oczU, kreski pod oczami i
łezka po prawej stronie nosa, na moim zdjęciu słabo widoczne, ale
na kocie - owszem. Ta charakterystyczna latka schodząca z barku na
łapkę. W zasadzie mamy pewność.
Pozostaje
jeszcze sprawa chipa - nie był zarejestrowany (już jest), ale w
kocie powinien siedzieć. Pan po chwili namysłu mówi, że chyba
weterynarz nie sprawdzał.
M.
potwierdza, że to poszukiwany kot. Wymiana grzeczności, zostawiam
panu telefon M, do niej wysyłam telefon pana - i znikam,
zadowolona jak mało kiedy.
Bo
naprawdę miałam wielkie szczęście!
Jak
jest z proporcją szczęścia i rozumu? Jak mam aż tyle szczęścia,
to znaczy, że rozumu też dużo?
Właściwie
nie powinnam, kosztów nie było - paliwko to zawsze mój osobisty
wsad - ale ciągle mam koty spod sklepu w Ksawerowie po zmarłej,
zgarniałam je w grudniu, nie było kiedy napisać, poprawię
się. Dwa inne wróciły i z adopcji - też napiszę, dni teraz
dłuższe. i najświeższy temat - koty porzucone na Obwodowej…
No i moje kocie starocie…
Więc
konto - 71 1020 2313 0000 3802 0442 4040, Fundacja For Animals
Oddział Łódź, 40-384 Katowice, 11go Listopada 4, dopisek do wpłat
- koty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz