Zawsze
się nad tym zastanawiam, kiedy wchodzi mi w ręce kot w złym /
tragicznym stanie? Czy warto pieniądze, których nie ma, przeznaczać
na ratowanie kota, który albo ma minimalne szanse na przeżycie,
albo podobne na godne życie, a praktycznie żadne na adopcję -
czyli na kilka miesięcy, czasem lat, zajmie miejsce w dt, będzie
generował koszty, nie pozwoli na ratowanie kota z większymi
szansami.
Przypomnę,
że w lecznicy trzeba zapłać za działania, a nie za skutek -
faktura będzie bez względu na to, czy kota da się uratować, czy
nie.
Fatalnie
to brzmi, prawda? Ale taka jest rzeczywistość.
Ile
kotów można wziąć pod opiekę? Ile pomieścić na 30, 50 czy
150m2? Ile pieniędzy przeznaczyć na karmę, żwirek, leczenie? Skąd
te pieniądze brać?
I
może najważniejsze - jak np. w stadzie kilkunastu -
kilkudziesięciu kotów zaobserwować, który za przeproszeniem
rzyga, a który ma biegunkę albo krwiomocz? Jak w razie potrzeby
karmić dietą weterynaryjną?
Ten
przydługi wstęp przeznaczony jest dla tych, którzy w zakoconych
domach widzą tylko piękne koty do głaskania. I dla tych, który
nie mogą zaopiekować się drugim kotem nawet tymczasowo, bo jednego
już mają - a uważają, że przy 10ciu jedenasty to pikuś,
a przy 20tu kolejny się też wyżywi.
Otóż
nie. Gdzieś jest granica. Możliwości, kasy, czasu, sił. Tylko
gdzie?
Dla
mnie tą granicą jest opinia zaufanego lekarza i wytrzymałość
kota na leczenie - inaczej kroplówki i podawanie leków znosi
przerażony cierpiący dziki kot, inaczej kot domowy. Moja
wytrzymałość na np. codzienne podawanie kroplówek - dodatkowa
godzina do planu dnia, czy na sikanie na łóżko też się liczy…
Trudne
to wszystko, ale zauważcie - skupiając się na kroplówkach czy
codziennie piorąc łóżko z powodu jednego kota - nie mam czasu
dla innych.
Tak
BTW - dla siebie czasu nie mam już dawno…
Wracamy
do Myszki - wiecie już o niej troszkę. Że przebadaną i
nawodnioną zabrałam z lecznicy, że wpakowała się na łóżko -
i nie bardzo schodziła do miseczek czy kuwety - łapki nie
pozwalały, spadała. Ustawiałam schodki przy łóżku. Kładłam
czystą pieluchę, na której natychmiast układał się inny kot.
No. Cierpliwość trzeszczała w szwach, pralka się gotowała, a
Myszka jadła, gadała, przytulała się, zaczęła się nawet myć.
Szło raczej w dobrą niż w złą stronę. Seria laserków i pola
magnetycznego na nóżki w lecznicy, gimnastyka i masażyk w domu.
Wyrywała mi te nóżki - ze złością i wrzaskiem, bo Myszka
pyskata jest - coraz energiczniej - wyraźnie wracało jej
trochę sprawności, a na pewno ciut utyła i nabrał sił.
Na
pewno widzi - przedtem pchałam jej palec w oko bez reakcji. Czy
słyszy? Raczej nie, można jej klaskać nad głową kiedy śpi.
Czasem - trzymana na rękach - zareaguje, tzn podniesie główkę
- na „kici-kici” albo inne szeleszczące słowa. Ale czy
słyszy, czy przytulona do człowieka reaguje na wibrację przy
wydawaniu tych dźwięków - nie wiem…
I
w końcu nadszedł ten dzień, gdy raczyła udać się do kuwety. Nie
zeskoczyła z łóżka, nigdy nie zeskoczy - ale jest na tyle
sprawna i silna, że nie spada, jak w pierwszych dniach.
Jeśli pamiętacie tamte filmiki - to porównajcie. Trudno coś
nakręcić, bo porusza się zdecydowanie szybko
Myszka
ma się coraz lepiej, ale skoro powiedziało się A, należy
powiedzieć B. Czyli zająć się guzami na brzuszku. Są trzy -
jeden na wysokości żołądka, średnicy 4cm, taka galaretowata
soczewka, dwa w dolnej części brzuszka przy pachwinach - twarde i
jakby kanciaste, wielkości sporej fasolki. Na szczęście żaden nie
jest przyczepiony do mięśni. Cięcie będzie długie na kilkanaście
cm, przez cały brzuszek, inaczej nie da rady. Badania miała Myszka
w końcu marca, dobre były, w ostatni piątek lekarka ustala termin
operacji na poniedziałek 2020.05.25.
Wieczorem
zabrałem Myszkę do domu - cały brzuszek przecięty, abażurek.
W lecznicy zrugała mnie za zbyt długie czekanie. W domu
wdrapała się na łóżko, wrzaskiem wygoniła inne koty, ułożyła
się wygodnie i twardo przespała całą noc. Rano pomaszerowała na
śniadanie - też przeganiając konkurencję
Porównajcie
obecną damę w kapeluszu z bidą z końca marca - było warto?
Teraz
wypada podsumowanie….
Więc
kochani - weterynaryjnie Myszka kosztowała 457,00 + 247,00 =
704,00zł, koszty zakwaterowania i transportu tradycyjnie po mojej
stronie. Tyle za ten obrazek damy w abażurku i wyremontowany
brzuszek.
Po
poprzednim tekście Myszka dostała od Was 220zł, do pokrycia
rachunków w lecznicy brakuje 484zł - pomożecie Myszce?
Trzeba ją będzie jeszcze zaszczepić…
2020-04-06
|
Sara
U. Łódź
|
100,00zł
|
2020-04-02
|
Anna
M. Łódź
|
100,00zł
|
2020-04-02
|
Alicja
Joanna Z. Łódź
|
20,00zł
|
|
RAZEM |
220,00zł
|
Będę
jej niedługo szukać domu - realnie patrząc nadzieja niewielka,
ale… Pamiętacie Trafo, rudego powyginanego kocurka? Znajdziecie go
na blogu I KTO TU MRUCZY w tekstach z czerwca i lipca 2016 -
znalazł ciepły dom, był tam szczęśliwy dwa lata…
Warto
było.
Zbieram
się, by napisać o moich kocich starociach - bo też warto.
Więc
konto - 71 1020 2313 0000 3802 0442 4040, Fundacja For Animals
Oddział Łódź, 40-384 Katowice, 11go Listopada 4, dopisek do wpłat
- Myszka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz