Opowiada
Julia
Spacerując
nieznanymi ulicami można znaleźć wszystko. W połowie
sierpnia zobaczyłam czarnego kota, siedzącego za siatką na terenie
szkoły na remontowanym boisku. Jako kociara noszę przy sobie
jedzenie dla kotów na właśnie takie okazję. Codziennie przez
kilka miesięcy chodziłam wieczorami po pracy dokarmiać tego kota.
Zawsze się pojawiał, trzymał się na dystans, ale do spodeczka
z jedzeniem chętnie podchodził.
Któregoś dnia pojawił się
kolejny kot. Duży białoczarny kot z miejscami wypłowiałym
czarnym futrem.
Dokarmiałam
więc już dwa koty. Czarny pojawiał się codziennie, ten duży
białoczarny raz na kilka dni. Dokarmiałam je i tylko tyle. Pewnego
dnia zobaczyłam, że czarny kot ma opuchnięty pyszczek, a spod
ogonka kapała mu jakaś ciecz. Tego samego dnia znalazłam zwłoki
innego czarnego kocura z pięknym futrem i poduszkami łapek
wyglądającymi na niezniszczone. Czyżby kot wychodzący skończył
martwy? Czyżby jego żywot zakończył się przez
nieodpowiedzialnych opiekunów, którzy zamiast zapewnić mu
bezpieczne życie skazali go na śmierć? Ogłoszenie ze zdjęciem
jest w internecie, ale nikt nie rozpoznał swojego kota.
Ta bezsensowna śmierć czarnego skłoniła mnie aby coś zrobić,
żeby nie znajdować kolejnych martwych kotów.
Dodałam
na FB post o chorym czarnym kocie i napisała pod nim Ania, nigdy
jeszcze się nie spotkałyśmy, ale wiele osób mówiło mi, że
czasem pomaga. Zaoferowała pożyczenie klatki łapki. Rozmawiałyśmy
wieczorem, a następnego dnia rano przywiozła mi klatkę.
Koty
pojawiały się późnym wieczorem, zatem o tej porze pojechaliśmy
z kolegą łapać. Dosłownie w kilka minut złapało się to
czarne chore - koteczka. Poruszyłam niebo i ziemię, ktoś
przyjechał po kota, ktoś go przechował w garażu do rana i wtedy
zawiózł do weta na sterylkę. Podczas zabiegu okazało się, że
kotka ma wylewające się ropomacicze, zmienione jajniki,
prawdopodobnie od tabletek antykoncepcyjnych, które ktoś jej dawał
– po kilku dniach spotkałam starszą panią, która faktycznie
podawała te tabletki. Kotka miała jeszcze większość zębów do
wyrwania i stan zapalny w pyszczku. Opiekę finansową nad nią
przejął Kotylion. Tydzień posiedziała w szpitalu w lecznicy.
Straszny dzik rzucający się na pracowników lecznicy zyskał u nich
miano „Czarnego mordercy”. Odebraliśmy ją i komunikacją miejską odwieźliśmy w miejsce bytowania. Całą
drogę autobusem i tramwajem była bardzo spokojna i wcale
nie miauczała. Po wypuszczeniu odbiegła oglądając się na nas.
Następnego dnia przyszła w miejsce karmienia bez strachu. Została
kwestia drugiego kota oraz miejsca, gdzie się ukrywa. Zaczęliśmy
szukać. Znaleźliśmy kolejne miejsce dokarmiania kotów i stado
kotów. Udało nam się porozmawiać z karmicielką, która
powiedziała, które koty są wykastrowane, a które są dochodzące.
Wiem,
że są dwa młode białorude - jeden na pewno wykastrowany.
Trikolorka - nie przychodzi codziennie, jest niesterylizowana.
Biały w bure laty bezogonek - na 100% kocur, pokazał. Dorosła
pingwinka i czarna co najmniej jedna. Całe stadko podrostków
czarnych i pingwinków - identyczne są, ale jest ich może 8, może
więcej.
Postawiliśmy
wieczorem znowu klatkę łapkę i kolejny czarny kot się złapał.
W lecznicy okazało się, że to kolejna niekastrowana kotka,
która jakiś czas temu urodziła kociaki, bo miała resztki mleka w
sutkach. Poszłam w to miejsce i po prostu obserwowałam koty i
okolicę. Nie pamiętam w jakim momencie, ale tę pingwinkę siedzącą
na płocie z płotu też złapałam i zawiozłam na sterylkę.
Dostrzegłam
dwa maleńkie kociaki, czarnego i białoczarnego burego
ukrywające się na drzewie na dachu komórek. Śpiące zapewne w
komórce. Nie dało się do nich podejść. Klatka ustawione na dachu
nic nie dała. Szukając z Anią wejścia od drugiej strony na jednym
z podwórek zobaczyłyśmy miseczkę dla kotów. Szukałyśmy po
kolejnych podwórkach kamienic, ale okazało się, że wejście na
interesujący nas teren jest tylko od strony firmy. Na jednym z
podwórek siedziały dwa tłuściochy - z naciętymi uszkami.
Ania
podzwoniła i dostała zgodę na łapanie na terenie tej firmy.
Pojechałam
od razu z klatką łapką. Ustawiłam przy miejscu karmienia i
czekałam. Panowie gdzieś jechali i mówią, że kociak jest w innym
miejscu. Poszłam zobaczyłam, że kociak siedzi. Mały z oczkami
pokrytymi ropą. Klatkę przedstawiłam, kociak schował się do
środka komórki. Zapytałam czy ktoś ma klucz do tego
pomieszczenia. Pan przyszedł i otworzył, weszłam do kociaka,
schował się pod ciężkie płyty. Próbowałam kiciać, nic nie
działało. Odeszłam z myślą o pójściu w końcu do pracy, po
czym odebrałam od pracowników telefon "mały czarny się
złapał", biegnę po niego. Piszę do Ani - przyjdzie.
Przestawiam klatkę z kociakiem i czekam na Anię.
Przełożyła
kociaka ręką do transporterka, klatkę ustawiłam na drugiego
kociaka i pędem do pracy. Niestety tym razem nic się nie
złapało. Kociak wieczorem pojechał do weta. Okazało się, że to
kociczka 5–6 tygodniowa, z kocim katarem i zapaleniem płuc.
Dostała leki, zastrzyki na kilka dni, krople do oczu, jedzonko. Ania
pożyczyła nam klatkę pobytową (kenel), więc kicia została
w niej ulokowana w kuchni. Dostała kocyk, termofor,
miseczki z wodą i jedzonkiem oraz prowizoryczną kuwetke.
Piła troszkę wody, raz zrobiła siusiu, dostała drink rosołek z
kurczaka z kawałeczkami mięska, jadła aż jej się
uszka trzęsły, nie chciała oddawać spodeczka żeby więcej nalać.
Brana na ręce i miziana zaczynała mruczeć, sama próbowała się
myć. Rano następnego dnia mieliśmy kryzys, kotka leciała przez
ręce, nie chciała jeść, piszczała, raz zwymiotowała wodą.
Pędem pojechałam z nią do weta. Okazało się, że maleństwo ma
obrzęk płuc i wodę w płucach. Jej małe serduszko nie wytrzymało
tego wszystkiego i umarła na stole w gabinecie, a próby reanimacji,
podawanie tlenu i rurka włożona w małe gardełko spowodowały
wylanie się dużej ilości wody z jej płucek. Maleństwo umarło.
Niestety pomoc przyszła za późno, a kotka była zbyt chora i zbyt
słaba, aby przetrwać tą chorobę. Na podwórku został drugi
kociak, wyglądający na mniej chorego, są próby łapania go, na
razie bezskuteczne - od momenty złapania malutkiej czarnej nikt
go nie widział, jeśli był tak chory, jak ona - nie miał szans…
Kicia
dostała na imię Naktis, nie umarła w zimnie na dworze, bezimienna.
Niestety umarła przez ludzką znieczulicę i brak kastracji jej
matki. Ile kociąt czeka podobny los? Urodzą się tylko po to aby
umrzeć chore… Tak, kastracje są ważne, szczególnie kastracje
wolnożyjących kotów, by podobne tragedie nie spotykały kolejnych
kociąt.
Następnego
dnia rano udało mi się złapać jedno czarne, w Ani wieczorem –
kolejne czarne i dwa pingwinki - pingwinki to panny, czarne
chłopaki, już wróciły na swój teren.
Przy
klatkach kręciło się jeszcze kilka kotów - co najmniej trzy
czarne i jeden pingwin, ale złapać się nie chciały.
Zrudziały czarnobiały kocur okazał się być kotem domowym -
ojcem wszystkich podrostków. Podobno już wykastrowany. Sprawdzić
się nie dało - do klatki nie wszedł, pogłaskać się nie
pozwalał….
1
listopada złapał się jajeczny pingwinek. 2 listopada straciliśmy
nadzieję, na to, że rodzeństwo Naktis [*] jeszcze żyje. Ania
próbowała łapać koty rano, bezskutecznie.
Przychodziły,
oglądały klatki, kradły z nich kawałki mięska - i uciekały.
Próbowałyśmy łapać na saszetki, chrupki, parówki, kiełbasę,
rybę - właściwie wyczerpałyśmy pomysły. Jeden z nich mocno
kuleje - podobno ma złamaną łapkę… Co najmniej trzy młode
czarne.
Jest
tam jeszcze biały w bure łaty bezogoniasty kocur - nie wygląda
dobrze.
Wieczorem
to samo - kilka godzin czekania bez skutku, a raczej z minimalnym
skutkiem. A wszystko przez jednego niekastrowanego domowego kocura…
Co najmniej osiem podrostków, maluszków też było więcej -
ludzie widzieli trzecie.
Byłam
z Anią w kontakcie i miałam dowieść parówki i saszetki
po 22giej. Gdy dotarłam Ania pokazała mi grzydylka - jednak żył
i na swoje szczęście dał się złapać.
Pędem
do Sowy. Okazało się, że to kotka, ma koci katar, nadżerki w
pyszczku. Wylądowała u mnie na tymczas - do klatki. Pierwszego
dnia nie zrobiła wcale kupy. Następnego dnia kupy nadal nie było.
Znowu do weta. Zastrzyk rozluźniający i espumisan. Po kilku
godzinach zadziałało i Neska zrobiła u mnie swoją pierwszą
kupkę. Wierzę w to, że jej siostra Naktis *] pomogła nam ją
złapać. Maleństwo jeszcze trochę na nas syczy, ale są postępy.
Czekają
tam jeszcze nieposterylizowane koty - co najmniej trzy czarne,
łaciaty bez ogonka, trikolorka, na pewno jeszcze coś. Będziemy
próbować…
I
jeszcze przybiegło do nas małe rude chucherko - na pewno domowe
porzucone - chodzi jak zajączek, nie prostuje tylnych łapek -
jest skrajnie niedożywione, odwapnione kosteczki mogą się
łamać bez powodu… Napiszę o maluszki niedługo.
Tyle
napisała Julia - główny motor i wykonawca akcji. Kilka słów
ode mnie.
2019.11.15
zadzwoniła Kasia - młoda karmicielka z podwórka, że ktoś
potruł koty. Z całego stada czarnuszków i pingwinów na
posiłek przyszły tyko trzy, jednego znalazła z pianą i krwią z
pysia, zaniosła do lecznicy - wg lekarza otrucie. Na kilka dni
znikł tez domowy zrudziały pingwin - szczęśliwie wrócił.
Natomiast 2019.11.21 w nocy ktoś podrzucił Kasi ledwo żywego
bezogonka - umarł po przyniesieniu do lecznicy, wet podejrzewa
otrucie i przetrzymywanie, kot nie pokazywał się kilka dni.
Jakim
trzeba być podlecem, by zrobić coś takiego… Rozwieszone zostały
ogłoszenia, liczymy na to, że ktoś zna podleca i wskaże. Przy
okazji chcemy ostrzec właściciel zwierzaków z tego rejonu -
niech pilnują pupili.
I
bardzo, bardzo szukamy dt / ds. dla trójki jeszcze żywych czarnych
podrostków
Są
młodziutkie, dają się głaskać karmicielce… Nie mogą pójść
do fundacji czy schroniska, gdzie zginą w dużej grupie kotów,
potrzebują domu, miejsca gdzie ilość kotów pozwoli na ciągły i
intensywny kontakt z człowiekiem…
Z
lepszych wiadomości - Esme już nie chodzi jak zajączek, opieka
Julii i dobra dieta + opieka weterynaryjna zrobiły swoje. Nieźle
też czuje się malutka Nesca - jw, tylko coś jej w ostatnich
dniach na nosku rośnie - znów weterynarz….
Dlatego
jak zwykle poproszę - konto 71 1020 2313 0000 3802 0442 4040,
Fundacja For Animals Oddział Łódź, 40-384 Katowice, 11go
Listopada 4 dopisek do wpłat - Esme i Nesca. Albo jedna z nich.
Proszę,
pomyślcie o tych czarnuszkach - może ktoś… coś… Póki
jeszcze żyją…
I z ostatniej chwili:
Zadzwoniła zapłakana karmicielka - WYTRUTO KOLEJNE KOTY - te z przyległego podwórka - tri, białorudego, czarną z gwiazdką....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz