piątek, 10 lutego 2017

Kot Świąteczny - nie ma kota...

Zaczęłam pisać w sobotę 2017.02.04
Nie będę już pisała o Dziadku….
Już wiem, że apetyt Dziadka to nie jego apetyt, a działanie megace. Że duży brzuszek to nie napchany żołądeczek… Że brzuszek będzie rósł, a kotek chudł.. że kolejna dawka epo nic nie zmieni..

Było usg, robione przez dwóch lekarzy niezależnie od siebie. Ogromna wątroba, dość charakterystyczne „coś” w tej wątrobie, Do tego kreatynina w normie, mocznik w górę, anemia, brak reakcji na epo…
Dziadek będzie dostawał to, co można mu podać - megace, B12, hemovet, odzywki. Będzie jadł mięsko, które lubi, bo generalnie puszeczki są be. Będzie sobie robił kupkę pod kanapą, jeśli ma takie życzenie.
I będzie sobie żył tak długo, jak pozwoli mu to „coś”, które rośnie.”
Dziadek jadł, niekiedy nawet z apetytem. Siadał na laptopie i czekał na miseczkę. Dreptał do kuwety, powoli i starannie przygotowywał miejsce, potem zasypywał. Albo szedł do wspólnej stołówki i tam z godnością czekał.


Miałam nadzieję, że będzie ze mną jeszcze parę tygodni - przyzwyczaiłam się do tego ślepego, głuchego staruszka, który po prostu zajął sobie honorowe kocie miejsce - poduchę obok mojej - jeśli są na niej inne koty - muszą się posunąć, jeśli nie ma - już nie wejdą. Cieszyłam się, kiedy mruczał przy głaskaniu, kiedy powoli obchodził mieszkanie ostrożnie omijając przeszkody, kiedy obwąchiwał buty, leżącą na podłodze torbę, miskę z chrupkami.


W poniedziałek było gorzej z jedzeniem - ok, będzie megace codziennie, nie co dwa dni, jak dotąd.
We wtorek wieczorem zjadł całkiem niezłą kolacyjkę, dlatego dość lekko potraktowałam jego niechęć do jedzenia w środę rano. Żeby całkiem bez śniadanie nie zostawiać, dałam strzykawę conva, poleciałam do pracy.
Ale coś usiedzieć nie mogłam - biegiem wracałam do domu.
Siedział, a właściwie leżał pod łóżkiem, Nie chciał jeść, nawet się nie zainteresował. Posadziłam na łóżku, strzykawka, convalescence - nie łyka. Puściłam - przewrócił się na boczek, ruszał przednimi łapkami, nie mógł wstać. Pomogłam - przewrócił się znowu.
Więc w kontener i do lecznicy.
Nie zauważyłam, kiedy usnął w samochodzie….


Wiem, że ONE żyją krócej od nas. Wiem, że wszyscy mamy ograniczone możliwości leczenia, że niektórych z nas po prostu na to leczenie nie stać. Być może nie stać też - psychicznie i finansowo - na uśpienie.
I jakoś to rozumiem.
Ale nie zrozumiem, dlaczego starego kota, z którym pewnie spędziło się kupę lat, pewnie się go kochało, na te ostatnie chwile wyrzuca się na ulicę? Dlaczego nie pozwoli mu się umrzeć w cieple, chociażby gdzieś w kącie pod stołem?
To przecież nie trwałoby długo - u mnie był niecałe 7 tygodni…
Aż taką mamy „wrażliwość”? Nie możemy patrzeć na cierpienie, więc wyrzucamy chorego?
Nie rozumiem…..


4 komentarze:

  1. Dziękuję, że dzięki Pani mógł odejść godnie.Jak na takiego staruszka był piękny. Pani Aniu, jest Pani Wielka.

    OdpowiedzUsuń
  2. I jeszcze podziwiam Panią, że jest Pani w stanie ciągle pomagać, pomimo tego, że część historii jest taka tragiczna.

    OdpowiedzUsuń
  3. Najtrudniej przeżyć śmierć tych, którym niewiele można pomóc. Miałam kiedyś takiego wyrzuconego psa. Na starość, na chorowanie nie był potrzebny. Do tej pory mam żal, że tylko daliśmy mu niewiele dobrego czasu i to też wcale nie takiego dobrego, a wypełnionego chorobą.

    OdpowiedzUsuń
  4. Czuję dokładnie to samo co Pani. Teraz biegam, wychowuję, haruję, ale był czas, że każdego zwierzaka zgarniałam, jakoś ciągle je znajdywałam i też niejednego potwornie schorowanego zwierzaka przychodziło mi usypiać. Pozdrowienia

    OdpowiedzUsuń