wtorek, 31 maja 2016

Kocie nauki

Nauczyłem Halinkę porządku. 
Może nie tak do końca, ale w pewnym niewielkim zakresie.
 
Przez pewien czas jak był pies, który zniknął, to buciki, bamboszki  chowała w szafkach, krzesła przystawiała do ściany, każdą szufladę dokładnie zamykała. 
A potem to już pantofelki na środku przedpokoju, przy łóżku stosy książek, fotele stojące gdzie się ostatnio siedziało, ciuchy przez strojnisię Dusię wywalane z szafy   na podłodze i nikomu to nie przeszkadzało. No bo przecież nikt się o nie nie potknie. A ja  w ciemności mogę sobie krzywdę zrobić, gdy nagle , niespodziewanie  durna przeszkoda mi w trakcie biegu wyrośnie. 
Zatrzęsło mnie w środku. Już ja wam pokażę jak dbać o dobro kota. Gdy słyszałem równy oddech śpiącej Halinki to rozpoczynałem szuranie. Targałem klapeczki, rzucałem z wysoka i bałaganiara wstawała. Bluzeczek, spódniczek nie ruszałem, ponieważ one żadnego dobrego dźwięku nie wydają. 
Nie są muzyczne. 
Nie to co buciki czy żaluzje albo szyby. 
Szczególnie te drugie nadają się na protest songi. 
Artysta zaangażowany jestem , a nie jakiś tam twórca ble, ble, ble o miłości i rozpaczy. U mnie musi być temat kosmiczny , dotyczący zmiany świata na lepsze. Jak każdy wielki za życia nie jestem doceniany. Zamiast wsłuchiwać się w muzyczne tony, wczuwać w dramatyzm i prawdziwość przesłania grożą mi opiekunowie ... że sobie kupią perkusję. A grać na niej nie potrafią. Z powodu znikania obuwia w szafce zaprzestałem tworzenia nowych dzieł. Z lekkim przestrachem zauważyłem, że to coś co artystom natchnienie niesie gdzieś się ulotniło. Z jakim dorobkiem przejdę do wieczności. Raptem kilka doskonałych partytur w młodości, a potem mimo długiego życia nic. 
Zaszyłem się wysoko w domeczku dla kotów i lizałem w samotności rany duszy. 
Gdzie jest Mamrotek? 
Nie wiem, nie ma go na łóżku? 
Nie ma. 
Oblecieli troskliwcy całe mieszkanie. Zaglądali w każdy kątek. Otwierali nawet zamknięte na klucz szafki, a mnie nie znaleźli. Ba, przelecieli przez wszystkie piętra wieżowca i nic, mnie nie ma. 
Już wybierali się dyżury pełnić na dworze, no bo może ktoś drzwi otworzył i wyszedłem na spacer. No nie, kot jestem, a nie jakiś batman czy inna strzyga przenikająca przez ściany. 
Cichutko, wdzięcznie wystawiłem buźkę z domeczku, potem szybciej już nóżki. Węchem wyczułem obecność w miseczce ukochanego sosiku. Miał być przynętą, ale został nagrodą za odnalezienie. 
Dziwne. Kupują specjalny drapak dla miauczków ( prezent na rocznicę ich ślubu) , a potem nie szukają pupila w miejscu dla niego utworzonym. 
Wszędzie zaglądają tylko nie do kociej budki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz