sobota, 2 maja 2015

Koci kompromis.


Pracowite dni miałem, zawierałem z Halinką kompromis. Długo jej wymiaukiwałem znaczenie tego słowa. Ciągle głowiną kręciła, ciągle wątpliwości miała. Nie wiem co trudnego jest w uznaniu, że kompromis jest wtedy, gdy kotu przyznaje się zawsze  stuprocentową rację.
Mówiliśmy z Dusią, że nie jadamy ryb. Już nam nie serwuje obrzydlistwa. Za niejadalne uznaliśmy też wszelkie puszki z galaretką i kawałkami mięska do gryzienia, a ona co parę dni próbuje nas oczarować ich smakiem. Powiada, że ma zapas i szkoda wyrzucić. Z torbami pójdzie jak dalej będziemy grymasić. Pójdzie to wróci, a my mamy prawo do posiłku zgodnego z wymaganiami kociego organizmu. Gdybym mógł to bym przecież i sałatę na zmianę ze szpinakiem  jadł. Gdybym mógł. Wspaniałomyślne zwierzątka jesteśmy , ponieważ jak nam zmiksuje te twarde kąski, zrobi z nich pasztet to je zjadamy. Nic się nie wyrzuci jak się pomyśli, a nie gada trzy po trzy, że mamusia to mi musów nie robiła. Zaraz na takie dictum jej odpowiadam, że Dusi mamusia to nie latała za córunią z łyżeczką . Z tym jedzeniem kocicy to całe teatrum się obywa. Najpierw ją znajdują śpiącą gdzieś ukrytą w kąciku, potem pańcio Dusię trzyma, aby się nie schowała na dnie kanapy, a opiekunka nakłada do miseczek pokarm. Dusiu zjedz troszeczkę, chuda jesteś. - mówi Halinka.
Nie będę jadła. Nie jestem głodna - słychać odpowiedź. 
W tym czasie trwa przytulanie i pogłaskiwanie. Dusia otwiera buzię , odrobina mięska wpada do pyszczka i dalej.  Tak sobie gruchają z dziesięć minut, aż karmiona nie zacznie wypluwać  niechcianych kęsków. 
 Ja jem samodzielnie, a koleżanka nie. Dobra, przyznam się do fanaberii, bywa, że zażyczę sobie podawania do ust. Tylko wtedy oczywiście gdy mam ochotę na obserwację ruchów ludzkiej ręki i miły kontakt z ludzką głową. Niech się teraz dowie ludzka spryciula, że na ten dodatek wody to ja się godzę. Wiem o tym podstępie, ale łaskawie i wyrozumiale dopuszczam niewielkie rozwodnienie produktu stałego. Dzięki temu dłużej mogę polegiwać na cieplutkiej obudowie akwarium. 
Rozpisałem się o tym jedzeniu, a mam osiągnięcia duże w innych dziedzinach. Choroba zagościła w naszym domu. Grypa jakaś czy coś innego dopadła opiekunów. Postawili niezbyt duży telewizor na moim parapecie, poprzesuwali zabawki, kącik cudny przestał być atrakcyjny , no bo to głośno się zrobiło i ciasno. Widziałem jak spali, a to draństwo gadało, strzelało, wrzeszczało. Zmuszony byłem działać. Ciężko było, ale ja duży kot jestem, więc dwa razy telewizorek wylądował na podłodze. Nie zepsułem go, odbiera wszystkie programy. Jednak nie chcieli kusić licha i schowali uciążliwość na pawlacz. Teraz zabieram się za drugie pudło. Chyba mi się nie uda go zrzucać. Telewizor większy, spora odległość od brzegów półki, ale kabelki odłączam już ekspresowo. A wtedy brak obrazu i dźwięku i cisza błoga.  Kropla drąży skałę... to kto wie, może i mnie się uda. 

1 komentarz:

  1. Ciągle mnie zaskakujesz swoimi talentami, Mamrotku :)

    OdpowiedzUsuń