No nie mam dobrego nastroju. Powody?
Po pierwsze i najważniejsze - bezsilność, bo po olewaniu przez UMŁ tematu sterylek kotów wolnożyjących przez 1,5 roku - od grudnia 2019 do maja 2021. Ręce mi opadły. I chyba nie tylko mnie. Taką ilość kociąt, tyle próśb o pomoc - pamiętam sprzed wielu, wielu lat.
Potem przez kolejne lata łapania i sterylizowania udało się bardzo mocno ograniczyć populację.A potem wstrzymanie sterylek w 2020, opóźnienie w 2021…
Praca karmicieli i wolontariuszy - godziny spędzone na łapaniu, kilometry przejechane do lecznic, ogromny społeczny wysiłek - jedną decyzją został wyrzucony w kosmos.
Co mogę, co możemy my, wolontariusze zrobić teraz? Praktycznie NIC.
W domach tymczasowych, w fundacjach brak miejsc, brak środków, brak rąk do pracy - pamiętajcie, że nie mamy żadnych dotacji, mamy to, co wyżebrzemy - np. na zbiórkach. Kocimi sprawami zajmujemy się społecznie, w naszym wolnym czasie - nikt nam za to nie płaci… Miejsc nie ma, bo zajmują je zeszłoroczne kociaki - które kociakami już nie są, domów nie znalazły, bo ile w końcu jest chętnych na koty?
W zasadzie już nie łapię na sterylki, bo wszędzie są kociaki. Załóżmy, że wyłapię dorosłe - gdzie za kilka miesięcy będę szukać obecnych kociaków, by zgarnąć je i wysterylizować, zanim się rozmnożą? Koniec miejskich sterylek, to początek grudnia, rozpoczęcie kolejnych nie wiadomo kiedy - znów w maju, jak w tym roku? Akurat w tym okresie - miedzy zimą 2021 a wiosną 2020 te obecne kocięta dorosną do kastracji… Walka z wiatrakami - robiliśmy to przez naście po to, by cały wysiłek poszedł w diabły…
Ściślej rzecz biorąc - coś tam łapię na sterylki, ale tylko i wyłącznie wtedy, kiedy karmiciele „zagospodarują” kociaki. I tak mam problem, bo z niektórych łapanek zostają mi oswojone albo chore dorosłe, którymi muszę się jakoś zająć…
Nasłucham się przy tym sporo - większości ludzi uważa, że my - wolontariusze, fundacje - mam OBOWIĄZEK pomóc. Że jesteśmy mocarzami z workami pieniędzy. Urząd, schronisko, AP - nie pomogą, i to jest normalne i zrozumiałe, a my MUSIMY.
Czasem bywają to sytuacje tak kuriozalne, jak moja historia z Aksamitnej - jeszcze nie opisałam, bo nie bardzo wiem, jak się do tego zabrać, poza tym muszę dystansu nabrać, albo ta ostatnia - właściwie nie ma co pisać, messenger zrobił to za mnie.
2021.07.08 taka wiadomość na FB - groźnie brzmiąca. Kot, który pojawia się znikąd i atakuje - albo kotka, która ma w pobliżu kocięta, albo kot, który nie ma jak uciekać… Oba raczej nie znające terenu, czyli obce - prawdopodobnie domowe wyrzucone. Nie ma co czekać…
Autor postu co prawda tłumaczył się w dalszych wpisach, że nie miał nic złego na myśli, ale czy można w takie zapewnienia wymuszone reakcją pozostałych fejsbukowiczów wierzyć?
Umówiłam się na dziewiątą, przyjechałam nieco wcześniej, pan z pieskiem wyszedł, kot siedział pod samochodem. O 20.44 nastawiłam klatkę, o 21.13 kot klatkę zamknął. Pomiauczał w klatce, dał się pogłaskać - raczej oswojony. Pan szczęśliwy i wdzięczny. Przy śmietniku inne czarne, obejrzałam, nacięte ucho - pewnie z grupy, którą kastrowałyśmy z Julią jesienią 2019 - vide „Przypadkowe znaleziska”. Pojechałam do weterynarza, potwierdziło się - oswojony, stary, wykastrowany, paszcza do remontu, uszka zdeformowane, w środku świerzb i zrosty, trochę grzyba na głowie, Jednym słowem biedne, zaniedbane, łagodne stare kocisko.
Zgodnie z obietnicą (swoją, ustną) poinformowałam pana, co z kotem, dostałam też obietnicę… Od razu mówię, że o zbiórkę nie prosiłam.
Po tygodniu - 2021.07.16 - ośmieliłam się zapytać o te ogłoszenia…
Przeczytaliście? To rozumiecie, że nie mogę łapać kolejnego kota w potrzebie - bo muszę podjechać do jakiegoś punktu usługowego, podrukować te ogłoszenia, rozwiesić. Trochę czasu mi to zajmie…
Zapłacić za paszczę, robale i szczepienie też muszę...
Może dlatego każdy tekst kończę żebraczą mantrą? Ten też…
Konto - 71 1020 2313 0000 3802 0442 4040, Fundacja For Animals Oddział Łódź, 40-384 Katowice, 11go Listopada 4, dopisek do wpłat - koty.
Informacja z 2021.08.08 - przez kilka ostatnich dni Majzel jednego dnia wymiotował, drugiego normalnie jadł. Raz, drugi, trzeci. Raz kłaki, raz żółte. W końcu pojechałam do lecznicy - nic nie stwierdzono, pewnie był zakłaczony. Od wczoraj je normalnie, kategorycznie domaga się saszetki - mądre stare kocisko.
Może ktoś go zechce? Właściciel się nie zgłosił….
Lepszy taki łaskawca niż nawiedzone kociary.
OdpowiedzUsuńA czas na szukanie bloga ma. I ego, jak widać, kruchutkie.
OdpowiedzUsuń