Tekst
miał być zupełnie o czym innym - np. kociakach, które udał nam
się w ostatnim miesiącu uratować - trzy w domach,
jednego zabrała panleukopenia - Lancet, uśpienie 260zł, jeden
walczy z ciężkim kocim katarem. O dorosłych leczonych kotach -
starym Liściorze ze zgniłymi zębami, syjamowatej kotce z
nowotworem, kocie z wypadku zgarniętym z autostrady, Skarpetce
podwórzowej z chorą tarczycą, o kocie z potężną przepukliną -
i paru innych w „zwyczajnym” stanie. Na te „gorsze” poszło
po 300-500zł na każdego, na normalne - po kilkadziesiąt -
odrobaczenie, szczepienie - o tym wszystkim nie pisałam z braku
czasu i weny….
Generalnie
tekst miał być prośbą o pomoc - na koncie mamy jakieś 300zł,
faktur na ponad trzy tysiące. Ale wicie-rozumicie, pisze mi się
prawie samo, tylko impuls potrzebny.
No
to wczoraj był impuls.
Przedwczoraj
(poniedziałek 2019.06.03) wiadomość - patrz wyżej - od
zaprzyjaźnionej wetki - tej, którą poznałam łapiąc przy
Moniuszki (vide „Autorką zostałam”), która była dt dla
kociaków z Sienkiewicza (vide „Tradycja”).
Magda
z mężem - zadzwonili, umówiliśmy się na wtorkowy wieczór.
Objazd po klatki - jedna łapała - i złapała - uciekiniera
Pana Kotku z Kniaziewicza, druga próbowała złapać to ostatnie z
Wrocławskiej (Koci kontredans), które miało być kocurkiem, potem
dziwnie utyło, karmicielka wzięła klatkę. Niestety już schudło….
Karmicielka
karmi przy Wrocławskiej, ale mieszka przy Snycerskiej - tam, gdzie
łapałam całe stado w sierpniu 2018 - nie pamiętam ile, ale
sporo, kociaków też parę - na blogu prawie serial powstał.
Snycerska
ulica potężna, pięć numerów, wąsko, wjeżdżam wolniutko, widzę
na krawężniku czarnego kota. Ostrożnie podjeżdżam, ucha całe,
delikatnie i z małą nadzieją drzwi auta otwieram, kot siedzi.
Wypełzam na czworakach prawie, kici-kici - miau - siedzi.
Wyciągam ręką, biorę za kark, chcę podnieść - urwie się,
takie brzuszysko… Biorę pod tyłek, do samochodu i do kontenerka.
Protest tylko głosowy.
Wetka
jęknęła, jak brzucho zobaczyła - nic przyjemnego sterylki w tak
zaawansowanej ciąży…
Podchodzi
karmicielka z klatką, nie zna tego kota, pierwszy raz go widzi.
Normalka, kot przed chwilą spadł z nieba prosto pod mój samochód…
Do
pozostałych karmicielek nie dzwoniłam, też na pewno nie widziały,
bo przecież jw. Albo nie miały czasu zadzwonić, że nowy kot jest.
Albo coś jeszcze. W czasie tych sierpniowych łapanek mieliśmy
sporą balkonowo-okienną widownię, moim telefonem siałam jak
zwykle. I pewnie ktoś zadzwoniłby w końcu. Jakby zobaczył chore
maluszki…
To
tyle o impulsie - tym głównym. Drugi, nieco mniejszy - sprzed
paru dni.
Pani
ma mój nr od lat, dostała od kogoś z informacją, że w
kocich sprawach mogę pomóc. No to dzwoni - zakład pracy, cztery
koty, nagle zaczęły przeszkadzać, coś trzeba zrobić. Cztery, nie
tak dużo, można spróbować. Wysterylizowane? Nie… i dwie kotki
się okociły… To ile tych kotów? No ze dwanaście, ale tylko
cztery duże… Odpadam. O czterech mogę myśleć, tuzin nawet
maluszków - ponad moje możliwości i siły. Pomyślę, proszę
zdzwonić wieczorem. Cisza do dziś.
Może
ktoś „mocniejszy” chce ktoś telefon do tej pani i adres zakładu
pracy?
Ad
rem, czyli o parku - zgłaszający obiecali pomóc, wetka zabrać
połów - czyli to, co lubię najbardziej. Złapać i przekazać w
odpowiedzialne ręce, i jeszcze mieć pomoc realną, nie taką od
potowarzyszenia przy klatce - do obserwacji klatki wystarcza jedna
sztuka. Np. ja.
Przyjechałam
trochę przed umówioną 20tą, obeszłam wskazaną budowlę,
znalazłam kryjówkę kociej rodzinki - miseczkę z wodą postawiła
Magda, nikt nie karmi, kotka gdzieś chodzi na stołówkę. Miejsce
zabaw małolatów - takich młodszych nastolatków. Widują
kociaki, mocno zaciekawieni, pomogli klatki przenieść, popytali,
zapisali telefon, zainteresowali się darmowymi sterylkami - mają
zwierzaki w domu, mają sąsiadów - może info pójdzie.
Ustawiliśmy
klatki, zasiedliśmy z małolatami, obserwujemy. Koty się kręcą,
ale z uwagi na lokalizację klatek i punktu obserwacyjnego widać
to, co na zdjęciach - czyli niewiele. Proszę wytężyć wzrok i
puścić w ruch wyobraźnię.
Coś
się przy klatce dzieje - widać cztery sylwetki, matka i na pewno
trzy małe, Magda z mężem widzieli dwa na pewno i kotkę, trzeciego
nie są pewni, ciemno było, dzieciaki pewne są dwóch. W pewnym
momencie była szansa na rekord - jedną klatkę zwiedzała kotka i
kociak, drugą dwa malce - ale malce wycofały się…
W
końcu pierwsza zadziałała - jest 20.20, mamy kotkę i czarnego
maluszka. Wolałabym najpierw maluszki, matka przyszłaby do nich, a
tak dwa zostały same, nieporadne. Nie ma co narzekać, zresztą nie
wypuszczę kotki. Z narażeniem skóry na ręce wyciągam malca z
klatki, do kontenera.
Kotka
siedzi w klatce, maluch w kontenerze, ciężarówka ze Snycerskiej
skrzeczy mi w aucie, druga klatka poluje. Słabo jej idzie, kotka w
klatce narobiła rabanu, wystraszyła kociaki. Głodne bardzo nie są,
powyjadały „ścieżki” z klatek, na razie strach silniejszy niż
głód. Może przyjdą do tego już złapanego? Dostawiamy kontenerek
do klatki. Dzieciaki do tej pory nam dzielnie kibicujące i
dopytujące się o szczegóły naszych działań zostawiły nas
- wieczór, muszą wracać do domów.
Mam
nadzieję, że coś zapamiętały….
Zmierzcha.
Pojawia się bure w rękawiczkach - tatuś? Przechodzi jak model po
wybiegu, ogląda klatki - nieee. Nie te dania. Znika w
ciemnościach. Przy klatkach nadal nic. Zaglądamy w głąb nory,
zasypana gruzem, nawet gdyby go wykopać jakimś długim i chudym
człowiekiem nie wiadomo, jakie korytarze wypłukała woda. Pozostaje
tyko czekać...
Magda
zostaje, lecę do Vet-Medu - kurs Widzew - Retkinia - zawieź
dwie czarne - tę grubą ze Snycerskiej i tę już chudą właśnie
złapaną. Oglądam pysie w lecznicy - żeby przy wypuszczaniu nie
pomylić. Podobne, obie złotookie, uczulam lekarkę, ta parkowa
wystraszona, ale nieagresywna, może też domowa uciekinierka? Żeby
nie pomylić… Uczulam lecznicę trochę na wyrost, oni też
pilnują, zapisują nr klatek szpitalnych, po zabiegu kot wraca do
tej samej.
Wracam
do parku, jest mąż Magdy. Czekamy, dochodzi 23cia. W parku pusto,
sama nie zostanę, co innego nocne podwórze kamienicy pełnej ludzi,
co innego pusty park.
Oni
też rano do pracy…
Czekamy
kolejna godzinę - nic. Pewnie malce śpią, rano obudzą się
głodne. Rano przyjdzie Magda albo mąż, postoją z klatkami, może…
Dwa
maluszki jedzące tylko mamę, pewnie nigdy nie wychodziły dalej niż
kilka metrów od kryjówki…
Jeszcze
z malcem do Oli wetki - dziewczynka 7tygodni. Rano sms - nic.
Czeka mnie / nas upojny wieczór w parku….
Żeby
zakończyć odrobiną optymizmu - znalazłam taki wpis na FB,
miasto? Po co miasto, wszyscy mieszkamy na FB. Ale zapytam, może
blisko. Dostałam odpowiedź z telefonem, przekazałam
całość koleżance mieszkającej w miarę blisko - znaczy
kilkanaście km. Jej nastawienie do karmicieli rozmnażaczy
analogiczne jak moje, tyle że poparte dłuższym i większym
doświadczeniem. Dziś dostałam wiadomość - dzięki wielkie,
Koleżanko. Można, jak się chce. Jak się nie chce - wet w
odległości 30m nie pomoże.
Ad.
jazda na interwencje czy łapanki - nikt z nas nie PRACUJE w
fundacji, przeważnie mimo związków z fundacjami i tak radzić
sobie trzeba samemu - fundacja to nie worek z kasą i odziałem
ludzi czekających, by rzucić się do pomocy. Mamy normalne rodziny,
normalną pracę, musimy zarobić na siebie, te rodziny i koty - i
własne, i tymczasy, bo przeważnie się na utrzymaniu dt, dojazdy
też musimy sami sobie zapewnić / sfinansować. Fundacje często
finansują leczenie. A te pieniądze tez musimy zdobyć - 1% nie
dostajemy za darmo, pisanie żebraczych tekstów to też jakaś
praca…
Więc
zrozumcie - OBOWIĄZEK mają instytucje państwowe i gminne z
etatowymi pracownikami. Wolontariusze pomagają - z dobrej woli,
nie z formalnego obowiązku.
I
czasem byłoby miło usłyszeć takie zapomniane słówko -
dziękuję…
Kochani,
apel o pomoc finansową aktualny, wkrótce opiszę te koty wspomniane
na wstępie. Napiszę tylko, że z 1% nasza łódzka grupa w 2018
dostała 5 423zł, a łącznie z współpracującymi z nami
„wolnymi strzelcami” na potrzeby zwierzaków poszło prawie
80 000zł - to dar od Was - zbiórki, bazarki. Nie jesteśmy
wyjątkiem, wiele fundacji tak szuka środków - w tym roku będzie
trudniej, bo urzędy skarbowe zdaje się same rozliczyły PIT-y wielu
osób dekretując 1% wg własnego uznania…
Fundacja
For Animals Oddział Łódź, 40-384 Katowice, 11go Listopada 4.
konto 71 1020 2313 0000 3802 0442 4040 Fundacja For Animals Oddział
Łódź, 40-384 Katowice, 11go Listopada 4.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz