O
tym miejscu - przy Wrocławskiej - wiedziałam od kilku miesięcy,
że cztery koty. Ale jak zwykle - pilniejsze tematy… W końcu się
zebrałam - od 2019.04.06 przez kilka dni łapałyśmy na działce
koleżanki, na weekend 13-14.04 umówiłyśmy się na sąsiedniej,
mocno zakoconej działce - ale w czwartek, kiedy zadzwoniłam
uzgodnić szczegóły - pani przesunęła łapankę na czas
nieokreślony. Bo Święta, bo nie ma czasu.
No cóż, ma dać znać
o wolnej chwili, może nam się terminy zbiegną.
Czyli
los zdecydował - Wrocławska. Podjechałam w piątek porozmawiać
z karmicielką, mniej więcej wiedziałam, gdzie szukać.
Udało się przy drugim wieczornym podejściu. A więc - rano ktoś
był samochodem z klatkami, łapał, ale tak się nie łapie, coś
uciekło, coś się nie złapało. I generalnie tych kotów się nie
złapie i już. Zresztą karmi inna pani (nieobecna pod
domofonem), moja rozmówczyni tylko czasem rano coś daje. Po
usilnych prośbach dostałam szansę, pani zgodziła się kilka dni
nie karmić. A ja za telefon - szukać owego porannego łapacza -
raz, nie wchodzić komuś w paradę, dwa, wyjaśnić tę kocią
niełapalność. Dość szybko się udało, to Agnieszka zwana
Pietraszką. Znam, łapałyśmy razem, umie łapać, jeśli jej nie
wyszło, to nie bez powodu. Chwila rozmowy wystarczyła - miała
pomoc…
No
tak, pomoc. „Ja tego kota wsadzę do kontenerka, on mi się daje
głaskać” - już nie potestuję, nie tłumaczę, że się nie
uda, bo to nie działa - pozwalam spróbować. W najlepszym
razie kończy się ucieczką kota, przeważnie z pamiątkami w
postaci poszarpanej odzieży i skóry. Równie owocna jest pomoc przy
przekładaniu z klatki do kontenerka - szarpniecie przez pomocną
osobę w niewłaściwym momencie - i kot znika. Dobre rady -
najlepsze w momencie największej koncentracji, właśnie przy
przekładaniu - takie „uwaga, bo ucieknie” - krzyknięte
niespodziewanie.
Agnieszka
łapała na prośbę karmicielki wieczornej - ustaliłyśmy, że ja
popróbuję w weekend rano i wieczorem, Agnieszka od
poniedziałku, bo tak nam inne zajęcia pozwalały. Koty w czwartek
przed piątkową łapanką nie dostały kolacji, śniadanie było,
teraz też kolacji nie dostaną, w sobotę rano powinny
„współpracować”.
Sobota
6.17 - jestem na miejscu, klatki trzy rozstawiam, po kilku minutach
widzę duże czarne, mocno pewne siebie, wybiera klatkę, 6.24 -
jest. Oby tak dalej. Do kontererka i do samochodu - kocur, czuję
to, klatka do dalszej pracy. Nudno, zimno, czekam, wymieniamy się z
Agnieszką smsami:
Przez
ponad godzinę nic się nie dzieje - to duże srebrnobiałe z
balkonu przepadło..
Wreszcie
coś - 7.33 - z wyczystki kominowej wychyla się czarna główka.
Po kilku minutach główka znika, ale pojawia się dymne.
Dymne
znika, w kominie białoczarne, wychodzi, wychodzi też czarne, węszą
w słusznym kierunku, może podejmą dalsze słuszne
kroki? Białoczarne coś grubawe…
Podjęły.
Po kilkunastu minutach dołączyło do nich dymne, po kolejnym
kwadransie - burobiałe. I co? I nic.
Minęła
ósma. Sterczę tu dwie godziny, złapałam jednego kota, zaraz
zamarznę, zaraz zacznie się ruch i koniec łapania. Na razie tyle,
że wiem, ile jest kotów - co najmniej sześć. Bo sześć
widziałam, ale może być więcej - jeden czarny złapany, drugie
czarne łazi, ostrożne bardzo, na każdy szelest rozgląda się
gotowe do ucieczki, dymne, burobiałe, srebrnobiałe, czarnobiałe.
Miejsce
do obserwacji i fotografowania beznadziejne, albo zza płota - co
widać, albo z dużej odległości - zbyt dużej jak na mój
aparat.
Zniknęły…
Zbierać się? Sobota, jeszcze spokój, jeszcze posiedzę. Bardziej
już chyba nie zmarznę… Jakoś przed dziewiątą widzę trzy na
drugim końcu podwórka, czarnobiałe znów zaczyna oglądać klatki,
pojawia się srebrnobiałe.
Dokładnie
te klatki oglądają, zaczynam nabierać nadziei, przychodzi
burobiałe, czarne - oj, nie lubię tłoku przy klatkach, koty
cztery, klatki trzy, będą się wpychać jeden za drugim, pierwszy
zamknie klatkę długiemu na grzbiecie, zwieją oba, będą
ostrożniejsze. Albo klatka się zamknie, kot zacznie się miotać,
wystraszy resztę…
Ku
mojemu zaskoczeniu łapie się to ostrożne drugie czarne, reszta
wieje…
Do
lecznicy - dziękuję za przyjęcie w sobotę - dwa kocury, jeden
z raną na łapce, zostanie oczyszczona i zaopatrzona. Różnica
wielkości - sami zobaczcie.
Jeszcze
przed odjazdem melduję karmicielce porannej, że dwa czarne,
przyjmuję wyrazu zdumienia i niedowierzania - „ojej, jak to się
udało” - i proszę o dalsze nie-karmienie - będę wieczorem.
Do
domu odtajać, odespać przed wieczorną akcją.
Cdn.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz