wtorek, 30 kwietnia 2019

Chińska tortura

fotka z internetu

Wiecie, co to chińskie tortury? Takie coś, co niby nie boli, ale doprowadza do szaleństwa. Np. spadająca na głowę krople wody - nie deszcz, a regularne kapanie przez długi czas. Nie musi na głowę, wystarczy że kapie Wam za ścianą - z cieknącego kramu. Albo cykanie zegara, którego się nie lubi - zresztą, dobierzcie sobie własne przykłady, na pewnie coś znajdziecie.
Dla mnie taką chińską torturą są rozmowy i rady przy łapaniu kotów. Zaczyna się przeważnie tak:

  • Pani, ten kot za mądry, on się nie złapie
  • A ktoś próbował?
  • Nie, ale on się na złapie…
  • No to po co prosiliście, żebym złapała?
Myślicie, że to zamyka sprawę? Nie. Rozstawiam klatkę / klatki, szukam dobrego miejsca - tzn w miarę równego, by ustawiona klatka się nie chwiała.
  • A pani postawi tę klatkę tam!
  • Stawiam ją tam, gdzie w miarę równo i gdzie może stać sztywno. No i blisko miejsca, gdzie kot dostaje jedzenie.
  • I co, on wejdzie myśli pani? On za mądry.
  • Wejdzie, przeważnie wchodzą.
  • I co, zamknie się to-to?
  • Tak, jak wejdzie do końca i naciśnie zapadkę.
  • Eeeee...
Klatki stoją, opiekun kotów MUSI się przyglądać. Jakoś to rozumiem, takie „polowanie” to i ciekawostka, i adrenalinka. Ale czy naprawdę musi stać tak blisko klatki?
  • Proszę pani / pana proszę odejść od klatki, proszę kota nie płoszyć!!
  • On nie wjedzie….
  • Ile pani złapała kotów?
  • Nooo… żadnego…
  • A ja trochę. Więc proszę pozwolić mi robić po mojemu.

Nie zgrzytam zębami tylko z uwagi na pamięć rachunków u dentysty, jakoś udaje mi się persfazją, chociaż chętniej zrobiłabym to siłą, odciągnąć kibiców od klatki. Kot kręci się w okolicy klatki, zainteresowany, ale ostrożny.
  • Trzeba tego kota zawołać! Kici-kici-kici!
  • Proszę nie wołać, ma iść do klatki, nie do pana / pani!
  • To ja podejdę do klatki i tam zawołam!!
  • Nie!!!

Teoretycznie, jeśli karmiciel sensowny, takie wołanie przy klatkach, a nawet wrzucanie od góry kąsków do klatki jest bardzo skutecznie. Ale karmiciel, który przy okazji takich manewrów nie zamknie przez przypadek klatki, albo nie będzie usiłował kota, który ledwo włożył głowę do klatki „dopchnąć” do niej - zdarza się jeden na stu. Vide p.Sylwia z Wrocławskiej. Więc ogólnie wolę nie.
  • To może ja go złapie w ręce? Bo on się czasem głaskać daje…
  • Nie. Co innego głaskać kota, co innego wziąć na ręce, a potem wepchnąć do kontenera.
  • Ale może spróbuję….
  • Nie, bo się wypłoszy, a ja nie mam czasu siedzieć to godzinami.
  • Czemu pani taka niemiła?
  • Jeśli państwo chcą, zostawię klatkę i kontener, złapiecie, potem sprzęt oddacie.
  • Ale my nie mamy czasu!!
  • No właśnie, ja też nie mam czasu.
To takie drobne przykłady. Problem również w tym, że większości karmicieli buzia się nie zamyka przez cały czas łapanki, i ww teksty „lecą” w kółko - a ja wolę ciszę.
Często też dowiaduję się, że „płacą mi za to” - więc powinnam być miła. Tak informacyjnie - mam niezły zawód, pracuję w tymże zawodzie i dzięki temu mam np. na kilometrowe dojazdy.


Do napisania tego opowiadanka zainspirowała mnie niedzielna akcje. Nie, żeby akurat ci opiekunowie kotów byli jakimś szczególnie trudnym „przypadkiem”, ale dość dobrze wpisali się w ogólny „model”.
Bo tak - sąsiad miał młoda kotkę. Sąsiad umarł, kotka została. No to podkarmiali, mimo że ich pies ją gonił. O tym, że jak jest kotka, a na działkę przychodzą kocury (trzy), to mogą wydarzyć się np. małe kotki - nie wiedzieli (??). Psiak ze schroniska, wycięty, a małe kotki to nie bardzo wiadomo, skąd. No była kotka trochę grubsza. Ale potem schudła, a w chwastach zrujnowanej szklarni po sąsiedzie coś zaczęło się ruszać i piszczeć. No to zadzwonili do UMŁ - i dostali mój telefon… Pracownikiem UMŁ nie jestem, to tak gwoli wyjaśnienia. Mieszkam na północy Łodzi, oni - kawał za Matką Polką….
Cóż, kociaków szkoda. Jeszcze tylko upewniłam się, że kociaki małe, że urodzono nie dalej niż 10 dni temu - wciskanie, że kotek maleńki to też częsty „motyw”. Kiedyś p.Łucja miała maleńkie kociątka po 4kg wagi każdy (vide tekst Zonk), kilka miesięcy temu ja zostałam wrobiona w 20cm koteczka o wadze ca 2kg - dzikuska nadającego się już do sterylizacji… Poprosiłam o telefon w sobotę wieczorem - w  sobotę rano miałam jechać 100km za Łódź zabrać koty od bardzo starego pana, w  niedzielę mogę te kociaki. A może nie zadzwonią i będzie wolna niedziela…. Zadzwonili, kotki nie nakarmili, przyjechałam, no i zaczęło się - najpierw trzeba złapać kotkę, potem brać kociaki, bo jak wezmę kociaki, to co z nimi zrobię bez matki?

Nie, najpierw kociaki, do kontenerka, i na kociaki to łapiemy matkę.
Ale albo zmęczona byłam po tygodniu pracy i sobotniej podróży, albo jaką pomroczność jasna na mnie spadła, ustąpiłam.
Kotka zręcznie wyciągnęła z klatki wątróbkę pokrajaną w drobne kawałki wielkości łychy do zupy, i poszła sobie. No, czyli kotka na wątróbkę się nie złapie…
Wszystko przy tradycyjnym nieustającym akompaniamencie słownym….
Otrząsnęłam się, kategorycznie zażądałam po pierwsze ciszy - jako alternatywę zaproponowałam pozostawienie sprzętu do samodzielnego łapana, po drugie - kociaków. Pan nie kazał mi przełazić przez płot, zrobił to sam, rękami w grubych rękawicach włożył kociaki do kontenera - leżały po prostu w trawie, wewnątrz rozbitej szklarni, pewnie nie przeżyłyby pierwszego deszczu. Kontener, klatka ręcznik - jeszcze propozycja wepchnięcia to klatki, mój zdecydowany sprzeciw - i czekamy,
  • Nie wejdzie, nie da się złapać, za mądra.
Nie czekamy długo - dość szybko trafiła na właściwy otwór. Jeszcze chwila zdziwienia i zgorszenia, że kotka wchodzi, a klatka nie działa, zepsuta pewne - i jest.
Kolejny problem - jak ją przełożyć do kontenerka. Przecież ucieknie, jak pani to zrobi? No jakoś się udało - poprosiłam o zamknięcie w pomieszczeniu, nie koniecznie z uwagi na trudność przekładania, raczej, by ograniczyć rady i akcję pomocową.. Kociaki w osobnym kontenerku, nie chciałam ich narażać na gwałtowne ruchy kotki. Dostałam kilka puszek i opakowanie chrupków.
Kociaki trafiły do weterynarza - zdrowe, ale chude, widać kotka słabo je karmiła, pewnie sama słabo jadła…. Mam nadzieję, że teraz ma dobrą opiekę w wartościwą karmę, i maluszki nadrobią - szylkretka i trzy chłopczyki-pingwinki.

Po okolicy, w tym po działce latają trzy kocury, ale państwo nie chcę ich łapać na kastrację, bo nie ma kotki, to i kociaków nie będzie. Obiecali zorientować się kto te koty karmi, bo że niewykastrowane - to dowody są. Czy to zrobią? Oto jest pytanie.
Trochę tłumaczyłam - ale naprawdę już mi się nie chce strzępić języka. Jeździć na drugi koniec miasta też nie. Postarałam się tylko wyraźnie i dużymi literami powiedzieć, że kociaki zabieram tylko raz. Od dawna mam taki plan, po latach przykrych doświadczeń zdecydowanie wdrażam go w życie.

Przykro się czyta?
Znam również innych karmicieli - takich, którzy skutecznie ograniczają rozmnażanie swoich stadek, wystarczy pożyczyć im klatkę i udzielić kilku wskazówek. Do mnie trafiają ci, którzy sami sobie nie radzą - nie z powodu starości czy niesprawności, tylko dlatego, że nie chcą, uważają, że od łapania są „służby”.
No cóż, łapię te koty od kilkunastu lat, po całej Łodzi. Rezygnując ze swojego wolnego czasu. Katując własny samochód. Często nie udaje się wyłapać wszystkich kotów - ostatniego, najmądrzejszego, najostrożniejszego i nauczonego obserwacją pozostałych - może złapać tyko karmiciel. Zostawiam klatkę, załatwiam transport. Najczęściej klatka stoi miesiąc w piwnicy, a „koty się nie łapią”. Proszę, by informować o nowym kocie zanim się rozmnoży - przeważnie karmiciel przez pół roku nie ma czasu zadzwonić, albo woli myśleć, że to kocur. O takich drobiazgach, jak ukradkowe podkarmienie podczas łapanek nie wspomnę. O tym, że często stoję sobie na podwórku obserwowana przez karmicieli ze fotela przez okno - też nie. O tym, że kiedyś pani, najpierw niemal na kolanach błagająca o łapanie i sterylki - nie wpuściła mnie na podwórko z odwożonymi kotami - bardzo dzikimi, i musiałam je przerzucać przez płot - nie da się nie pamiętać.
Jestem wolontariuszem - wiele osób wykrzykuje, że jako wolontariusz mam OBOWIĄZEK. Obowiązek - ustawowy - ma gmina i jej jednostki - Urząd Miasta, Straż Miejska, schronisko. Oni mają na swoją działalność budżetowe pieniądze z naszych podatków. Wolontariusze mają dość symboliczny 1%, własne zarobki - we własnych zawodach, nie związanych ze zwierzakami - albo wyżebrane od Państwa - tzn od Was, nie od państwa - datki - widzicie pewnie te zbiórki w różnych miejscach...

Czasem mi się ulewa - właśnie to nastąpiło.

Nie proszę o żadne wpłaty na tę kocią rodzinkę, ale dla pamięci zostawię nr konta. - konto 71 1020 2313 0000 3802 0442 4040 Fundacja For Animals Oddział Łódź, 40-384 Katowice, 11go Listopada 4

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz