Środa,
2018.06.20 - dostaję zdjęcie i maila od dziewczyny z Pabianic:
„Witam.
Powyższe zdjęcie dotyczy kotków z ul.Sienkiewicza. Pewna pani tam
przechodzi. Mówi, że jest kocica i 2 maluchy. Czy orientuje się
pani, czy ktoś na tej ulicy sprawuje opiekę nad bezdomnymi kotami?
Jeśli nie to gdzie mogłabym pożyczyć klatkę łapkę by
wysterylizować kocicę? I gdzie mogę dostać jakiś darmowy takim
na to? Ja działam w Pabianicach, w Łodzi mało kogo znam żeby móc
tak pomagać... I czy gdzieś można przebadać, odrobaczyć maluchy
na koszt miasta? Poszukałabym im domu.”
Karmicieli
z tego miejsca niestety nie znam, po klatkę-łapkę mam, talon
załatwię, złapać rodzinkę pomogę, kociaków nie wezmę, na
koszt miasta maluchów przebadać się nie da. Ustalam szczegóły:
„Pani
mi która to zgłosiła, to młoda pani. Przechodzi tam do pracy. W
ubiegłym roku zgłaszała to do różnych fundacji ale nikt jej nie
pomógł. I trafiła do mnie przez naszą wspólną znajomą. Te koty
są na terenie zamkniętym. Mówi że może być ciężko tam wejść.
Jak coś to ona służy pomocą by tam się dostać .Co prawda w
weekend jej nie ma ale na tygodniu o każdej porze może pomóc tam
wejść.”
Po
prostu bosssko. W weekend wejść nie można, w tygodniu w godzinach
pracy, bo że w każdą porę - raczej wątpię. W zgłaszania do
różnych fundacji słabo wierzę, ktoś spróbowałby pomóc - no
chyba że wejść można tylko w godzinach pracy. Wolontariusze też
pracują - w „normalnej” pracy. Wolontariuszami są po
godzinach.
Przejadę
się tam w sobotę, popatrzę, może jakoś da się wejść w
weekend.
W
piątek dzwoni znajoma - pracuje właśnie tam, jej koleżanka z
pracy karmi koty na parkingu, trzy kociaki, weźmie je, tylko
klatka-łapka potrzebna. Trochę znam życie - kociaki zostaną
zabrane, kotka zostanie, za chwilę będą nowe, wolę pojechać,
pomóc i przy okazji załatwić po swojemu - znaczy zabrać co się
da na zabiegi.
Dochodzi
9ta, stawiam klatkę na kocim szlaku, chwila rozmowy z panią, która
ma wziąć kociaki, klatki nastawić nie umie, ale na FB odezwała
się p.Grażyna z sąsiedztwa, przyjdzie, pomoże. Znam
p.Grażynę, mocno wątpię, czy poradzi sobie z klatką,
ale może ma przestarzałe informacje, może się nauczyła? Robię
szybki obchód okolicy - wszędzie zamknięte bramy, płoty - i
lecę do pracy.
Dochodzi
11-ta - telefon, złapało się coś w klatkę na szlaku. Waham
się, w pracy gorąco, ale jadę - a nuż kot zacznie się
awanturować, wypuszczą… Po drodze dzwonię do lecznicy,
przepraszam, że w sobotę, że bez wcześniejszego uprzedzenia -
rozumieją, przyjmą. Dojeżdżam, jednego już wypuścili, podobno
domowy tutejszy (ciekawe, czy wykastrowany), czarnobiałe siedzi w
klatce. W pośpiechu przepakowuję do kontenerka, kociaki są na
parkingu za czarną kurtyną, pomagam nastawić klatki-łapki, bo
p.Grażyna jest, ale wiedzę posiada tylko teoretyczną.
Odjeżdżam,
jestem przy Zachodniej - telefon, złapała się kotka z małym.
Zawracam, a właściwie robię koło, bo tak się po Łodzi jeździ.
Łapię klatkę, lecę do zamkniętego pomieszczenia, przepakowuję
- tu już większy problem, trzeba rozdzielić, kociak zostaje w
koszyku piknikowym, kotkę (?) ładujemy do kontenera z tych, których
nie znoszę - najbardziej niewygodnego i niepewnego, na dokładkę
z brakującą zapinką - jedną z dwóch. Wracam do samochodzie,
klapę kontenera trzymam, żeby kotka nie uciekła, blokuję w
samochodzie dociskając przednim siedzeniem. Klatkę przy czarnej
kurtynie próbuje rozwalić wielki wściekły pingwin. Kontenerów
więcej nie mam, nastawiona byłam na JEDNĄ kotkę i trzy KOCIAKI.
Zabieram potwora razem z klatką do bagażnika, modląc się, by
mi nie oznaczył samochodu….
W
lecznicy zamówione jedno miejsce. Dzwonię do dziewczyny z Pabianic,
bo jak mi w lecznicy nie przyjmą, to nie wiem, co zrobić, gdzie
trzymać do poniedziałku. O
Ona
też nie ma pomysłu….
Na
szczęście lecznica rozumie, p.Dr z westchnieniem przyjmuje całą
trójkę. Srebrne z tego felernego kontenera wyłazi, dobrze, że w
lecznicy, nie w samochodzie, fruwa po oknie pod sufit, pingwin w
klatce też chce zastrzyku,….
Wracam
do pracy,
Panie
łapankę kończą o 14tej, bo tak kończą pracę. Zostawiają mi
kucz od bramy, jadę wieczorem. Mogę nie jechać? Mogę. Mogę
zostawić głodne kociaki, może wyjdą pod samochody na ruchliwą
ulicę…
Przyjeżdżam
ok.19tej, koło kurtyny malutkie bure szuka jedzenia. Kryje się
kiedy pochodzę postawić klatki, ale szybko znów wychodzi. Pokazuje
się łaciate - nosek czarny, widoczny na pierwszym zdjęciu z
wiadomością o kociakach - z daleka widać, że zdecydowanie
większe od burasiątka.
Ile
tych kociaków?
Dwa
mioty w różnym wieku?
A
może to większe już półroczne, może da się wyciąć i i
wypuścić?
Burasiątko
zamyka klatkę, łaciate wystraszone zmyka.
Teoretycznie
mogłabym się nie ruszać, poczekać aż w drugą złapie się
łaciate. Bo burasiątko spokojnie wcina w zamkniętej klatce. Ale
zaraz skończy się jedzonko, maluszek zacznie szaleć, wystraszy
tego drugiego. Poza tym wole dwie „pracujące” klatki, skoro z
dwoma przyjechałam.
Więc
burasiatko do kontenerka, klatka do pracy.
Maleńkie
to burasiątko…. Chudzieńkie… I spokojne - podrzucone domowe?
Grzecznie siedzi mi na kolanach, wcina kawałki z saszetki -
wyraźnie bardzo głodne, zgrzyta ząbkami straszliwie - robaki?
Spokojne - a może takie słabiutkie?
Przy
klatkach kręci się sroka - koniec łapania? Jak nie pójdzie
precz, łaciate nie wyjdzie z kryjówki. Czekam, przy okazji
rozmawiam z właścicielami parkowanych samochodów. Podkarmiają te
koty, chyba je lubią, ale wziąć kociaka do domu - nie…. Tu już
jeden jest, tu alergia… Wymieniamy się telefonami, może
zadzwonią, jak kiedyś pojawi się nowy - ZANIM się rozmnoży.
Widzę,
jak za plecami rozmówców łaciate zaczyna wchodzić do klatki,
milkniemy, w bezruchu i w napięciu czekamy - JEST!
Jest
po 20tej, musze poczekać na panią od pierwszego maluszka - ma
zabrać pozostałe. Może pojawi się i złapie jeszcze jakiś kot?
Wyciągam kociaki z kontenerka, trzeba zacząć oswajanie. Burasiątko
z pełnym brzuszkiem przysypia, łaciatek trochę straszy i gryzie
ręcznik.
Przyjechała
pani - ale nie po koty, a po swój kontenerek . Kociaków nie
weźmie, rodzina zgodziła się tylko na tego jednego porannego
czarnuszka… Odjechała,
Słyszę
miauk za uchylonym oknem - stoi mały elegancik.
Myślałam,
że chce wsiąść do samochodu - nie, uciekł. Poczekam.
Dołożyłam
przysmaków do klatek. Pojawił się po dłuższym czasie, bardziej
zainteresowany samochodem niż klatkami przy kurtynie. Przestawiłam
jedna klatkę, żeby miał po drodze.
Nie
będę Was nudziła opisem, jak wychodził, wychodził, zagadywał -
złapał się po ponad godzinie. I przy wyciąganiu z klatki pokazał
charakterek.
Koniec
na dziś. Prawie. Jeszcze po klatkę pobytową na Retkinię, do
lecznicy całodobowej po „pakiet startowy” - badanie,
odpchlenie, odrobaczenie, książeczki zdrowia - i do domu
tymczasowego z kociakami. Rozłożenie klatki, ulokowanie malców,
kilka zdjęć, chwila rozmowy - i można do swojego domu.
Kociaki
są jednego miotu, mają około 8-9 tygodni:
bura,
a może srebrna po mamie Danuśka - bo na Jagienkę za delikatna -
420g,
łaciaty
z malowanym noskiem Cztan - 750g,
przystojny
pingwinek Wilk - 980g.
A
gdzie tradycja? Ano - tradycyjnie pojechałam łapać kotkę i trzy
maluszki, czyli CZTERY koty. Złapało się SIEDEM. Tradycyjnie
lecznica przyjęła mi trzy zamiast umówionego jednego -
DZIĘKUJĘ!
Tradycyjnie
- kociakami miał się ktoś zająć - i tradycyjnie trzy są pod
moją opieką.
Na
zdjęciu starałam się pokazać różnicę „wymiarów”
rodzeństwa.
I
tradycyjnie poproszę Was o pomoc finansową - tym razem
nietradycyjnie również na karmę dla maluszków, bo zwyczajnie nie
wyrabiam finansowo - a maleńką Danuśkę o ponad połowę
mniejszą do braci trzeba porządnie podkarmić - 71 1020 2313 0000
3802 0442 4040 Fundacja For Animals Oddział Łódź 40-384 Katowice,
11go Listopada 4 - kociaki z Sienkiewicza.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz