fot.Hanna B-Sz |
opowiedziała Ania
Rzadko
dostaję wiadomości z nowych domów „moich” kotów - oprócz
pierwszego okresu po adopcji - okresu aklimatyzacji. Wtedy sama
dzwonię / piszę, pytam. I właściwie nie lubię tych późniejszych
wiadomości - bo jeśli ich nie ma, to znaczy, że wszystko w
porządku i nie ma o czy pisać, Jeśli są - to przeważnie nie są
dobre. Czasem - na szczęście bardzo rzadko - wiadomość, że
kot zginął. Czasem - że ciężko choruje, jest leczony - tak
jak kilka dni temu od Czarcika trzyłapka - adopcja z 2007.
Najczęściej - że kot wraca z adopcji - bo alergia, dziecko,
wyjazd.
Przeważnie nie ma żadnej rodziny, żadnych znajomych ani
przyjaciół, którzy mogliby się kotem zaopiekować. Albo wraca, bo
się źle zachowuje - bez wcześniejszych informacji o problemie,
bo czasem można zaradzić.
Nawet
chodzi mi po głowie tekścik „Wypożyczalnia kotów” - długi
byłby i raczej gorzki.
Informacje
ot takie, że kot żyje, ma się dobrze i jest szczęśliwy -
przychodzą bardzo rzadko. I dlatego o tej wczorajszej chcę napisać.
Jedyneczka
- dowiedziałam się o niej na początku 2016. Że jest, że
oswojona, że ktoś karmi. Że przychodzi z nią rudy ze
zdeformowanym uszkiem - dziki dzik. Bez adresu, bez kontaktu do
karmiciela. Tyle, że Teofilów. Chciałam ją zabrać, ktoś miał
łapać, najpierw były problemy z łapaniem, potem - kiedy
chciałam łapać sama - z przekazaniem mi namiarów. W
końcu przed majowym weekendem zrobił się alarm - z jakichś
powodów kotka musiała „zniknąć” - dostałam potrzebne
informacje, pojechałam z pełnym uzbrojeniem, zbędnym, bo kotkę
wzięłam po prostu w ręce.
Rudy
podobno przestał się pokazywać.
No
i mieszkała sobie Jedyneczka przedadopcyjnie - sterylka,
odrobaczenie, szczepienia itp.
Któregoś
dnia telefon od sąsiadki - Ania, Twój rudy kot jest na moim
balkonie!!! Poleciałam, był, chcąc wrócić do siebie zawisł na
siatce. Do dziś nie wiem, jakim cudem zdołałam z sąsiedniego
balkonu wychylić się tak, by go sięgnąć, jak udało mi się
utrzymać za skórę na karku wyrywające się i przerażone 6kg
kota.
W
domu nie znalazłam Jedyneczki…. Nie znalazłam też dziury w
siatce, ale następnego dnia zmieniłam ją na nową.
Zaczęłam
szukać kotki - nie sama, ba właśnie na osiedlu zginęła czarna
kotka pani w depresji. Podrukowałam ogłoszenia i ulotki, razem
łaziłyśmy je rozdawać - pani bała się rozmawiać z ludźmi.
Któregoś wieczora zobaczyłam Jedyneczkę przy kociej stołówce.
Podpełzłam na czworakach słodko ćwierkając, w emocjach złapałam
nie centralnie za kark, a nieco z boku, przerażona kotka ugryzła
mnie całkiem porządnie, nie puściłam, przytulona uspokoiła się…
Niosłam ją do domu szczęśliwa. obficie krwawiąc z pogryzione
ręki. Kotka depresyjnej pani znalazła się następnego dnia na
parkingu - ktoś przeczytał ogłoszenie i zadzwonił, a pani chyba
z depresji przeszła w stan przeciwny - bo przy przypadkowym
spotkaniu zwymyślała mnie straszliwie… Życie?
A
potem odezwał się domek zainteresowany koteczką Jedyneczką -
minibloczki w ukwieconym, spokojnym osiedlu, w domu spokojne
dorosłe koty, odpowiedzialna pani. I koteczka pojechała….
Na
początku - tradycyjnie - szafa, jakiś kącik, warczenie.
Pilnowanie okien i tarasu - żeby nie wyszła, zanim się nie
przyzwyczai do nowego domu. Po kilkunastu dniach zdjęcia koteczki
- Nutki - zdecydowanie wyluzowanej i zadomowionej. A po miesiącu
zdjęcie koteczki na tarasie - z informacją, że poza ten taras
nie wychodzi.
Fot.Bożena
G.
Właśnie
minęły dwa lata:
„ Dzień
dobry pani Aniu.
15
czerwca minęły dwa lata od kiedy pani podopieczna Jedyneczka a moja
mała Nuteńka zamieszkała ze mną. Wszystko u koteńki w porządku.
Załączam kilka zdjęć, na których jest również były
podopieczny p.Agnieszki Pietraho - Rambo - Rudi.
Nutka
jest słodką, delikatną istotką i bardzo się cieszę, że wzięłam
ją od was. Dwa lata temu jej początkowe zachowanie nieco mnie
wystraszyło. Dziś, szczególnie porównując jej i Rambo zachowanie
widzę, że wtedy zaaklimatyzowała się błyskawicznie. Myślę, że
jest u mnie szczęśliwa.
Serdecznie
pozdrawiam”
Pozdrawiam
równie serdecznie, Dziękuję za dobry dom dla koteczki, za dobry
dom dla Rambo-Rudiego - wiem, skąd „pochodzi”. I za dobrą
wiadomość, bardzo takich brak w zalewie problemów z kotami i
ludźmi…
Fot.Bożena
G.
A
rudy z felernym uszkiem? Miałam adres stołówki, miałam telefon do
karmicielki - choć na kastrację złapać. Złapałam - już nie
pamiętam, czy klatką, czy w ręce. Okazał się być wyjątkowo
miłym domowym kotem, nieco szczerbatym, z porządnie chorym
uszkiem. Uszko został wyleczone, ząbki uporządkowane, kocurek
wykastrowany - i zaopiekowało się nim starsze małżeństwo
mieszkające w pobliżu - widywali kota, użalali się nad jego
poniewierką. Kotek nie wychodzi, ale przechodząc obok bloku widuję
go na oknie albo w drzwiach porte-fenetre:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz