środa, 7 września 2016

Pogonowskiego - walka z wiatrakami?

opowiedziała Ania
Te zdjęcia przysłała mi przez FB p.Bożena z Pabianic. W pierwszy wrześniowy weekend miałam w końcu opisać sierpień - w jednym tekście, zebrało się trochę gadania, miałam poprosić Was o pomoc - bo rachunki…. Ale dostałam te zdjęcia, nadawczynię miałam w swojej świętej księdze, licho mnie podkusiło.

Zadzwoniłam, dostałam kolejny telefon, zadzwoniłam… I okazało się, że rok temu wlazłam tam, gdzie nie trzeba - czyli na coś w rodzaju podwórka między Pogonowskiego, Więckowskiego i Strzelców Kaniowskich, i znów licho mnie tam prowadzi…

Dla przypomnienia - zabrałam tam z progu mieszkania pewnej pani dwa tragicznie chore kociaki, to czerwone to pęknięte oko. Do mieszkania pani mnie nie wpuściła, za to solennie obiecała wysterylizować wszystkie koty - zaproponowałam jej darmowe zabiegi, nie chciała . I leczyć te swoje koty też miała.

http://domowepiwniczne.blogspot.com/2015/07/nie-azic-gdzie-nie-trzeba.html

http://domowepiwniczne.blogspot.com/2015/09/nie-azic-gdzie-nie-trzeba-ciag-dalszy.html

W krótkim czasie potem starsza pani z przyległej kamienicy ratowała chora koteczkę tej pani…. Kotka już nie wróciła na podwórko, została u starszej pani.

Przypomniałam sobie tamte kociaki, ciarki mnie przeszły…. Obdzwoniłam lecznice, bo u nas szpilki nie wciśniesz, wynegocjowałam jakąś cenę za „hotelowanie”, bo że za leczenie płacimy, to rzecz oczywista, ale tego hotelowania unikamy, to koszty, na które nas nie stać… I wtedy zadzwoniła Iwona:

- Ania, pamiętasz kwiatki na rabatki (kociaki, które wzięła ode mnie na dt)?

- Pamiętam.

No więc Flawiuszek-Goździk wraca z adopcji, bo opiekunka ma jakieś problemy, przywiozła w kontenerku, na biegu podpisała zrzeczenie, u nas był młyn, ona się spieszyła. No i jak otworzyłam kontenerek, to wyszły dwa koty… One u nas zostaną na razie, ale jakby ktoś pytał, to pamiętaj!

- Będę pamiętać, dzięki wielkie!

Nie ukrywam, że mnie to dodatkowo rozwaliło… Coś tam powiedziałam o tych kociakach ze zdjęć, bo rok temu wlazłam tam właśnie ”dzięki” Iwonie, jej też nie poprawiłam humoru, zapchana tymi dwoma ze zwrotu nic nie może zrobić…

Pewnie dlatego, że się ciut zdenerwowałam i tymi kociakami, i tym powrotem, kolejną rozmowę mało rozumiałam. Dopiero po kilku chwilach pojęłam, że pan szuka pary kotów do adopcji, płeć i kolor bez znaczenia, byle powyżej roku. Pan sprawiał bardzo dobre wrażenie, podałam telefon Iwony i chciałam ją uprzedzić, ale było zajęte. Zadzwoniła po kilku godzinach - w przerwie pracy. To ów pan zablokował telefon i wraz z żoną czekał już na Iwonę, koty się spodobały, to, że zżyte - jeszcze bardziej, i oba pojechały. A że miejsce się zwolniło, Iwona obiecała przyjąć te trzy maluszki ze zdjęć - ufff.

Klatki miałam w samochodzie, pojechałam łapać.

Na podwórku - wejście z narożnika Więckowskiego / Strzelców Kaniowskich czekała p.Małgosia z mężem i trzy zadbane podwórzowce - czarny, łaciatka i białoczarny, podrzucony zima, jego zdjęcia jakoś nie mam. Karmione są przy klatce schodowej kamienicy, czarnobiały oprócz tego zaprzyjaźnił się z panią z bloku i dojada u niej - w kępie przy trzepaku.

Kocia rodzinka ze zdjęcia bytuje w głębi podwórza, przy płocie oddzielającym od posesji szkoły przy Pogonowskiego - mieszkanie z tyłu budynku szkoły zajmuje pani poznana przed rokiem. Karmiona (kocia rodzinka) jest głównie przez p.Małgosię na tym zielonym polu przy ścianie przedszkola - przedszkole to niewielki środkowy budynek, z czerwonym chyba śmietnikiem na dziedzińcu.

Wg mieszkańców kamienicy i bloku otaczających ten zamknięty wewnętrzny teren koty mieszkają i rodzą się u ten pani. Co jakiś czas są nowy mioty - jakieś były wyadoptowywane przez pobliski sklep zoologiczny, jakieś oddano do fundacji.... Od ubiegłego roku niewiele się nie zmieniło - kociaki się rodzą, koty i kociaki chorują…

Wszystkiego dowiadywałam się w trakcie stawiania klatek i latania po chaszczach - bo to zielone to nie ogród, a chaszczowisko z pokrzywami, na szczęcie ostatnio przyciętymi przez męża p.Małgosi. Ale i tak po kilku spacerkach do i od klatek byłam nieźle poparzona, no i poślizgnęłam się na psim (…), których tam sporo leży.

Gadaliśmy, klatki stały, pierwszy złapał się maluch w czarne łaty. Zakładając że jest dziki nie wyciągałam go z klatki ręką, tylko próbowałam przegonić do kontenera - na nierównym podłożu, w pokrzywach - uciekł. Wiem, karygodne - ale jest piątek wieczór, ja po cały tygodniu, po ciężkim dniu. Próbowałyśmy z p.Małgosią dogadać się z panią sprzed roku, żeby pomogła nam te koty połapać, żeby zgodziła się na postawienie na noc klatek na zamkniętym podwórku - nie. Czyli zostało czatować przy klatkach… Kolejny złapał się przepisowo, trzeci wlazł do klatki, p.Małgosia krzyknęła „Jest!”, popędziłam - a mały siedział ledwo w wejściu! Jakoś udało mi się trafić w drzwiczki i zamknąć. Te dwa kolejne przekładam już ręką, matkę też złapałam ręką.

Gdzieś tam mignął nam nieduży czarnuszek - więc zadzwoniłam do Iwony uprzedzić ją, że kociaki mogą być cztery, a nie trzy. Ania, niechby pięć a nawet sześć, tylko złap - usłyszałam. W złą godzinę, bo ledwo skończyłam rozmowę, zadzwonił p.Piotr - ten, który opiekuje się pogiętym Trafikiem - z kłopotem…. Kłopocik maleńki, swobodnie mieści się w dłoni... Kłopocik siedział w krzakach na skarpie przy wiadukcie na rogu Al.Włókniarzy i Konstatynowskiej, płakał rozpaczliwie, na kici kici wybiegł - no i jest…. Po kilkunastu minutach miałam go w ręce. Zawiadomiona telefonicznie Iwona z honorem dotrzymała słowa - weźmie z pozostałymi i będzie karmić smoczkiem….

Popędziłam z kotką do lecznicy, zdążyłam przez zamknięciem - znów przyjęli mimo braku wcześniejszego uzgadnienia, dzięki wielkie!! I jeszcze dali reszteczkę convalescence - chciałam kupić, ale akurat zabrakło..

Cały czas w pobliżu kręcił się kot zwany Rogatkiem - jest chyba dość młody. bardzo chudy, widać, że mocno chory, mało zainteresowany jedzeniem. Podchodzi blisko, przemieszcza się powoli - ale nie na tyle, by go złapać. Wszedł nawet trochę do klatki - ale tylko trochę..


Ciemno i chłodnawo się zrobiło, klatki zostały, my z maluszkami - na herbatę serwowana przez mamę p.Małgosi - zwaną przez przyjaciół - i słusznie - Hanką Bielicką. Oględziny i sesja fotograficzna - kociaki tragicznie zakatarzone, ale oczy jeszcze są, jest szansa na ich uratowanie. Kociaki oczywiście łagodne - domowe…


Maleńka - bo to dziewczynka - dostała conva najpierw ze strzykawki, jadła bardzo chętnie, więc spróbowalam na łyżeczkę - też jadła. Z tym, że Iwona trochę pokarmi smoczkiem i kocim mleczkiem - mała ciągnie także noskiem, a zachłystowe zapalenie płuc to nie jest nasze marzenie.


Kociaki zostały u p,Małgosi i jej rodziny do sobotniego południa - wtedy dopiero Iwona mogła je odebrać. Kot rezydent, piękny buras, całą noc nie dał rodzinie spać - awanturował się strasznie z powodu małych gości, których sobie nie życzył.

A ja podzwoniłam tu i tam, i uzyskałam zgodę na nocne postawienie klatek na ternie przedszkola, bo podobno tam koty też chodzą. Niestety na razie nic….

Nic nie złapałam także w sobotę rano - potem leciałam do pracy - za to w sobotę wieczorem, kiedy już straciłam nadzieję na cokolwiek - koty się nie pokazały - i poszłam na herbatę do p.Ewy, która podjęła się nocnej obserwacji klatek w przedszkolu - złapał się czarny! Woził się biedaczek w samochodzie do niedzielnego popołudnia - dopiero wtedy mogłam go zawieść to jedynej otwartej w niedzielę „talonowej” lecznicy.

W niedzielę rano czekałam na próżno, wieczorem podobnie, no a w tygodniu nie mam jak - praca. P.Małgosia z p.Ewą będę próbować - mam nadzieją, że im się uda..

Do złapania został na pewno trzeci maluszek, ten chory Rogatek i podobno jest drugi kot bardzo nie niego podobny, zdrowy - czyli tylko na ciachnięcie. I podobno lata jeszcze coś w wieku czarnego podrostka…. Ile jeszcze jest w tym mieszkaniu - nie wiadomo. Wątpię, czy posterylizowane…

Wczoraj - w poniedziałek - Iwona „składała mi raport” o kociakach. Na szczęście nie mają problemów z przewodem pokarmowym, „tylko” te oczy. Ładnie jedzą, widać pożądaną reakcję na leki. Maleńka je i domaga się towarzystwo, może masz coś podobnego? - to słowa Iwony.

Wieczorem telefon od kolegów z budowy - Anka, ratuj, dwa maluszki, matki nie ma… Dzwonię do Iwony - nie da rady, z maleńką jeździ do pracy, z trójką nie ma jak... Świtem zabrałam, są w lecznicy niestety pobyt płatny.. Oto one - dwa chłopaki

Z Iwoną w najbliższym czasie rozmawiać nie będę - chyba bezpieczniej…

Wydatki - na razie kocie mleko i convalescence dla maleńkiej, leki dla tych z oczkami, żarełko i żwirek dla wszystkich, odrobaczenie i szczepienia dla wszystkich…..

I nie tracimy nadziei na to, że uda się złapać trzeciego chorego maluszka, chorego Rogatka….

Więc tradycyjnie - 71 1020 2313 0000 3802 0442 4040 Fundacja For Animals Oddział Łódź 40-384 Katowice, 11go Listopada 4 - na wiatraki tym razem chyba?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz