poniedziałek, 14 marca 2016

Działkowe koty - powiew optymizmu

Wspomniałam ostatnio Ani o działce. Niebacznie użyłam stwierdzenia „nie moje koty”...

I mi się dostało.
- co to znaczy nie moje koty? - zapytała niebezpiecznie spokojnie
No, mówię, naprawdę nie moje. Moich już nie ma.
Bo moje, czyli Kacper i Lalka są u mnie, Gutek nie przeżył operacji załatania przepony – coś kiedyś pisałam, a reszta kotów, które mnie zaszczycają przyjęciem poczęstunku ma właścicieli.
I wyliczam Ani: Szarutek i jego siostra mieszkają w budce u Magdy wetki.
Piękna tri i jej siostra czarnulka mieszkają na działce i są karmione przez panią Jadzię.
Nachałka, kotka o paskudnym charakterze (pewnie nie bez powodu) mieszka w pobliskim domu, gdzie podobno miski zawsze są pełne...
Jedyny, który nie wiem gdzie mieszka, choć jestem pewna, że ma dom to Porek, niegdyś Szkieletor. O nim pisałam w ubiegłym roku... chyba...

No, najwyżej się powtórzę.
Przychodził rzadko. Piękny, wielki, z daleka było widać, że kocur, bo łeb jak ceber. Straszliwie chudy. Zachowywał bezpieczną odległość, gdy grzecznie czekał na michę. Potem znikał. Czasami nie przychodził przez miesiąc – wtedy martwiłam się, że może coś mu się stało, potem pojawiał się znów. 
W ubiegłym roku dogadałam się z Magdą wetką, że do niej też przychodzi. Tak jak do mnie . Czasami. Dogadałyśmy się, że ja go złapię, a ona wytnie.

Przywiozłam klatkę na działkę, nawet niedługo stała, nastawiłam, a on wszedł jak po sznurku i zamknął. Samo szczęście. A potem nie udało mi się go przełożyć do transportera, na szczęście gabinet bliziutko, więc zaniosłam w klatce.
Doktor Magda poprawiła naturę, wyciągnęła masakryczną ilość kleszczy, oczyściła rany...
Kocurek zachowywał się przedziwnie. Następnego dnia po zabiegu w trakcie sprzątania klatki spruł i ukrył się w szafce z książkami. Do klatki wracał pojeść i skorzystać z kuwety, poza tym chodził swobodnie po lecznicy nie przejmując się innymi pacjentami. Po tygodniu postanowił opuścić gościnne progi. I nie pokazał się długo... Martwiłyśmy się. A potem przyszedł jakby nigdy nic.
Tyle, że to już jest inny kot. Nie jest gruby, ale na pewno nikt go nie nazwie Szkieletorem. Jest piękny, wielki, majestatyczny. Futerko ma czyste i puszyste. Kastracja nie zmieniła jego zachowania. Wypuszcza się ( albo jest wypuszczany) na dłuższe wędrówki, zna miejsca karmienia w okolicy, gdy mu się znudzi - albo zmarznie, czy zmoknie - zapewne wraca do domu. Odkarmia się, czyści futerko i wraca na swobodę. Tyle, że teraz nie walczy, nie głoduje, nie ma ran. Dba o siebie. Zgodnie ze statystyką przeżyje nie sześć, a być może nawet szesnaście lat.

Ciągle nie wiem, gdzie mieszka. Obok jest osiedle domków, dość bezpieczne ulice i ludzie wypuszczają swoje koty. Na działkach są w tej chwili trzy miejsca karmienia i od czasu Kacpra i Lali – czyli od 2012 roku nie ma kociaków. I oby tak zostało!

1 komentarz:

  1. Powoli spełnia się moje marzenie - mniej kotów, wysterylizowane, zadbane, ROZPOZNAWALNE - NASZE. Mniej ich, więc CENNE. Dzięki za ten powiew optymizmu :)

    OdpowiedzUsuń