wtorek, 8 grudnia 2015

Można? Można - część II

Jak już pisałam, różnie bywa z łapankami. A jeszcze różniej z różnego rodzaju opiekunami i „opiekunami” kotów.
Np. taka pani I.
Jakoś wiosną 2015 zadzwoniła, że ma na podwórku chorą kotkę, potrzebuje klatki łapki. Klatka łapka była w pobliżu, dałam telefoniczny namiar na pana - pan z samochodem, podrzuci. Próbowała, kotki nie udało się złapać, gdzieś przepadła…

Panią I. spotkałam ponownie niedawno - zaadoptowała od znajomej kociaka, opowiadała, jak się opiekuje kotami podwórzowymi…. Kociak zachorował, zabraliśmy go na leczenie, niestety nie przeżył - FIP. I do tego momentu właściwie nie mam nic do pani I. - oddała kociaka na naszą prośbę, zawsze tak robimy, jeśli zaraz po adopcji zachoruje. Ale…
Pani I. odwiedzała go w domu tymczasowym - u starszej pani, starszej od pani I. o dobre 10 lat. I pani I. tejże starszej pani zostawiała - uwaga, uwaga - kartkę z listą kotów i kociaków do wyłapania w okolicy swojego domu. Bez kontaktów do karmicieli, można przecież sobie pojechać do innej dzielnicy, polatać, poszukać, prawda? Zadzwoniłam do pani I. o te kontakty - nie dostałam. Próbowałam wytłumaczyć, że nie mam kiedy latać i rozpytywać, że jej łatwiej - bo po sąsiedzku. Ale podobno to ja od tego jestem….. Skończyłyśmy na trzaśnięciu słuchawką - z jej strony. Cóż, jedna roszczeniowa osoba mniej…..
Trochę mnie to wszystko - i kartka, i rzucanie słuchawką - rozśmieszyło, trochę bardziej zirytowało, ale podjechałam z ciekawości - prawie 80letniej adresatki pisemnego polecenia przeca ganiać nie będę. Na jedno podwórze wlazłam bez trudu, zobaczyłam maluszki, dopytałam o karmicieli - starsi państwo. Dla porządku - koło 20go października to było. Zdjęcia z łapanki telefoniczne, do niczego……

Ustawiliśmy klatkę, najpierw złapało się duże czarne - kotka, potem bura matka kociaków. A potem długo nic - a mnie skończył się w miarę wolny czas. Więc zostawiłam łapkę karmicielom z instrukcją, żeby w żadnym wypadku nie przekładali kociaków z klatki do kontenera, bo im czmychną i będzie problem. Proszę o telefon, podjadę, przepakujemy. Na próżno - w ciągu dnia zostałam dwukrotnie zawiadomiona smsem, że kociak się złapał, ale już przepakowali, jakoś dali radę. Tylko trzeci czekał na mnie w klatce. Dziki-dziki. Jak starsi państwo dali radę z dwoma pierwszymi - nie wiem, ale chwała i podziw. I wielkie dzięki za współpracę i zrozumienie, że opieka nad kotami wolnożyjącymi to nie tylko karmienie, że nie ma w Łodzi „sił specjalnych” do łapania kotów, że robią to wolontariusze we współpracy z karmicielami - inaczej to nie ma sensu.
Te kociaki to znane Wam Warzywka - Cukinia, Ogórek i Kabaczek, dwa pierwsze już mają domy, Kabaczek chorował najbardziej - i dopiero teraz dochodzi do siebie.

Kotki czarna i bura zostały wysterylizowane jeszcze w ramach programu miejskiego i wypuszczone, natomiast leczenie i szczepienie kociaków to koszt ok.350zł…
Mijał czas…. Niecały miesiąc. Konkretnie połowa listopada. I znów telefon od pani I.
Bo pojawił się kolejny problem - koteczka, która widniała na liście zleceń do sterylizacji - wyprowadziła trzy maluszki…. Pani I. łapać nie pomoże, to kamienica naprzeciwko jej bramy, ale nie. Umówiłyśmy się na wizję lokalną, pani I. miała umożliwić wejście na zamknięte podwórko. Podjechałam, odczekałam prawie pół godziny w listopadowym deszczu, w końcu się udało, po czym pani I. pokłóciła się z karmicielką. Tym razem ja nie wytrzymałam, zaproponowałam jej, by poszła do siebie. Poszła, tyle że wcześniej nasze głośne rozmowy - najpierw pani I. z karmicielką, potem moja z panią I. - wystraszyły kotkę. Pojechałam sobie, umówiłam się na rano, karmicielkę poprosiłam o niekarmienie do rana i zabranie ew jedzenia postawionego przez innych. W pobliżu mam koleżankę, ją też poprosiłam, by przy wieczornym spacerku z psem sprawdziła stan miseczkę. Sprawdziła, zabrała.
Pewnie dzięki temu rano, ledwie wstawałam klatkę do piwnicy, już biegłam z powrotem bo w klatce coś strasznie szalało, tygrys? Nie, dwa maluszki. Czarne, tłuste i warcząco-sycząco-gryzące. Kontenerek, ekwilibrystyka przy przerzucaniu, kociaki do samochodu, klatka do piwnicy.

Pół dnia czekałam, nic. Tzn kotka głodna chodziła po podwórzu i płakała, trzeci malec też się pokazywał, ale nie wychodził poza schody piwniczne. Zmarzłam i poszłam po rozum do głowy, a konkretnie po kłódeczkę do drzwi piwnicznych - zamknęłam tam klatkę. Karmicielka sprawdzała na okrągło, ja jeździłam 3x dziennie zmieniając przynętę, karmicielka tłumaczyła sąsiadom zaniepokojonym płaczem kotki powody tego płaczu i pilnowała niekarmienia. Chyba pod dwóch dniach przypadkiem spotkałyśmy się pod bramą, udało się jej zwabić kotkę do klatki schodowej, weszłam za nimi, kotka uciekła na półpiętro, skoczyła na okno, zarzuciłam na nią kurtkę - i już.

Został trzeci kociak, sam - źle. Mały, głodny, zmarznięty - ale jak go szukać w starych zagraconych piwnicach z wejściami z kilu stron? Jedyna szansa to ta łapka czekająca w piwnicy.
Zrobił, a właściwie zrobiła nam grzeczność, bo to dziewczynka - złapała się następnego dnia po południu, nie wierzyłam w szczęście, bałam się przekładać do kontenera, z kociakiem w klatce w deszczu biegłam ulicą do samochodu - w biurowych ciuchach, na obcasach budziłam dość spore zainteresowanie przechodniów.
Dzięki współpracy z karmicielką udało się złapać całą kocią rodzinkę bez zbędnych nerwów - tzn nerwy były, bo najpierw oporna na łapanie kotka, potem kociak sam w piwnicy. Ale nie było rzucania kłód pod nogi, komentarzy, że łapanie kotów to sprawa moja, a nie karmicielki, było zrozumienie, że działamy we wspólnym interesie. Dziś cała kocia rodzinka - trzy tłuste czarne kluchy i prześliczna czarna mama o smukłej sylwetce orientalnego kota i delikatnej szczupłej buzi z ogromnymi oczami - ma własne domy. Jeden dom dla kociaka deklarowała pani I., ale na deklaracji się skończyło.

Jednego tylko żal - kotkę matkę podrzucono wiosną na podwórko jako małe kociątko. Gdyby wtedy ktoś pomyślał o szukaniu pomocy - a karmicielka miała mój telefon, poznałyśmy się kilka lat temu w szpitalu przy Drewnowskiej, łapałam tam koty.. No więc gdyby wiosną zawiadomiono mnie o podrzuconym kociaki, byłby jeden do złapania, jeden do szczepienia i szukania domu… A tak - to wszystko x4 plus sterylka. Czas, wysiłek, koszt - niewspółmierny.
Tyle smrodku dydaktycznego na dziś. Ciąg dalszy będzie - o fajnej akcji w pewnej instytucji na Złotnie. Nazwy podać nie mogę, ale zainteresowani wiedzą.
Podsumowanie finansowe? 4x szczepienie + odrobaczenie - 200zł. Sterylka - płatna, talonów miejskich brak - 120zł. Razem - 320zł. Plus moje dojazdy, plus koszty utrzymania…. A mogło być tylko 50zł i dużo mniejsze pozostałe - pomyślcie o tym. I zapamiętajcie.
Jeśli chcecie i możecie pomóc nam w zapłaceniu rachunków za te kociaki - to jak zwykle na konto FFA Łódź 71 1020 2313 0000 3802 0442 4040 
z dopiskiem - Warzywka albo Legioniści..

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz