wtorek, 11 listopada 2014

Arelan cd - czyli dlaczego nie piszę

napisała Ania
Na czym to skończyliśmy? Chyba na kociakach z mamą w lecznicy.
No więc długi weekend 8-11 listopad 2014. Czuję się pod psem, na poniedziałek wzięłam urlop, trochę posprzątam, może przejrzę szafy, może popiszę i obliczę zaległe akcje.
No i w końcu cztery dni wolne, poleżę sobie, zaduszę to ciągnące się przeziębienie.
Sobota  -  musieliśmy pracować, pilne zlecenie, malutkie wg zleceniodawcy, liczyliśmy, że zrobimy w 3 godziny. Akurat. Projekt remontu okazał się jak zwykle niepełny i niedokładny, trzeba było jechać pooglądać obiekt w naturze. Zaczęliśmy o 9tej, skończyliśmy po 17tej, jedno dobre, że syn kolegi umył i posprzątał mi samochód, nie musiałam tracić czasu na myjnię. W domu tradycyjnie, kuwety, żwirek, pogłaskać koty, pranie nastawić, i trochę odpocząć trzeba.  A potem już noc.
Niedziela  -  trzeba z lecznicy na Chojnach odebrać kotkę, wypuścić ją w Arelanie na Rzgowskiej, potem karmicielki z cmentarza na Lodowej wymusiły na mnie pomoc w łapance, wg nich im nic się nie łapie, a przy mnie koty krokiem marszowym wchodzą do klatek. Plan  -  lecznica koło południa, cmentarz 14-16, przedtem i potem spokój, może popiszę w końcu.
 Realizacja  -  rankiem zaczęłam pisać o jednym takim rudym, zadzwoniła koleżanka, jakieś kosztorysy miała do sprawdzenia, wspólnota blok ociepla, dość pilne to, no to wyszłam z domu wcześniej i podjechałam po te papiery. Potem lecznica zgodnie z planem, popstrykałyśmy z lekarką kociaki, kotka dostała profender i na zatrzymanie laktacji, pojechałam do Arelanu  -   a tam czekała jedna jedyna ostatnia upragniona czarna kotka. No to klatka, może się skusi, po pół godzinie odpuściłam  -  niegłodna była...
 Może poczekałabym jeszcze, ale zadzwoniła pani z Retkini, że ma bardzo chorą dziką niełapalną kotkę zamknięta w przestrzeni pod balkonem, że trzeba ją złapać i leczyć. Leczenie obejdzie się beze mnie, tylko to złapanie…. Zgrzyt zębów, kurs na Retkinię, na szczęście kotka faktycznie była zamknięta, bo bałam się, że umknie jakąś dziurą zanim dojadę. Zadziwiająco łatwo dała się wepchnąć do kontenera, normalnie jest bardzo dzika  -  znaczy naprawdę źle z nią.
Na cmentarz spóźniłam się tylko trochę, za to siedziałyśmy tam do zamknięcia  -  do 17tej. Koty wypasione, sztuk 3, miejsc karmienia 3x tyle. Wszystkie przy głównych alejkach  -  więc defilady ludzi, zainteresowanie, oglądanie klatki z bliska. Nic oprócz wilka od siedzenia na zimnej ławce nie złapałam… Panie karmicielki poprosiły o pożyczenia łapki, bo one mają swoją ale dużą i niewygodną, w nią się koty nie łapią.
 Ok, klatka na zamianę. Więc kurs z jedną z pań do jej domu po klatkę  -  idealnie dziewiczą. Chyba wiem, dlaczego koty z cmentarza się nie łapały  -  za daleko im było dojść do tej klatki… Przy okazji dowidziałam się, że mieszkająca w sąsiednim bloku znana mi p.Krysia marzy, bym odwiedziła jej piwnicę, bo tam już pięć kotów jest, rozmnożyły się, a ona życzy sobie, bym ja i tylko ja je złapała. Wracając do domu zadzwoniłam do p.Krysi sugerując jej współpracę z pozostałymi paniami  -  wszystkie się znają, mieszkają w przylegających niemal blokach. Nie mam możliwości latać i łapać po całej Łodzi.  Jeszcze Sowa  -  wizyta u Pirata.

 I jeszcze kurs do sklepu  -  skończyły się kocie puszki, stadko rano rozpaczliwie umiera z głodu obok michy z suchym. W domu byłam grubo po 20tej…
Dziś, czyli poniedziałek  -  wyłączone budziki, śpię, Akurat. Najpierw sms, potem telefon  -  złapała się czarna, trzeba by do lecznicy….  Lecznica od 10tej, chwila czasu jest, popisałam dalej o rudym. Potem Arelan  -  kotkę złapał wieczorem młody ochroniarz, po prostu zniecierpliwiony wepchnął ją do klatki. Czekała na mnie w klatce owiniętej workiem i przygniecionej skrzynką z kwiatami. Do kontenera, i do lecznicy talonowej  -  odbiła się od drzwi, nie tylko ja wzięłam wolne. Więc do Tesco, po drodze do siebie po rudego  -  miałam go pokazać lekarce. Sprawdzamy, czy nie karmi  -  bo jakieś takie pogłoski usłyszałam. Nie karmi, ale i tak Basia i Ewa będą jutro rano szukać kociaków.

 Potem rudy do domu, a ja odwiedzić mamę, potem połamaną ciocię, kupić jej nie-białe storczyki  -  prosiła, a wiecie, ze z tym problem? Potem w końcu do powypadkowego Wiewióra porobić mu w końcu zdjęcia i zostawić opiekunce klatkę, bo chce coś złapać, potem do domu  -  i do komputera, sprawdzać te kosztorysy, zgrać i obrobić zdjęcia, wysłać je osobom zainteresowanym, i pisać.
 Generalnie pisanie nie sprawia mi trudności, znaczy siadam i piszę, ale czasu to trochę wymaga  -  poprzypominać sobie jakieś daty, jeśli odrabiam zaległości, wybrać zdjęcia, sprawdzić, co wcześniej napisałam, żeby za bardzo się nie powtarzać …
A, jeszcze przed 19tą do lecznicy odebrać kotkę i zawieźć ją do Arelanu, tam ją przetrzymają posterylkowo, lecznica jutro nieczynna. Po drodze odwieźć kosztorysy z opinią. Jutro Basia i Ewa tam będą rozglądać się za kociakami czarnej, to mój kontenerek zabiorą.
Skończyłam, powklejałam zdjęcia.
Jeszcze powysyłać  zdjęcia i ten tekst do zainteresowanych. Jest poniedziałek godz.23.25.
Do zrobienia  -  powkładać zdjęcia we właściwe katalogi, napisać cd Wiewióra, zrobić ogłoszenia Wiewióra i maluszków z Arelanu.
Jutro pracuję  -  znów coś pilnego.
I koniec leniwego weekendu.
I może dlatego nie piszę… 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz