wtorek, 7 maja 2013

Kleszcze

Przychodzą na działkę koty. Działkę mam w mieście, wiem, że to nie są koty niczyje tylko tzw. wychodzące. Jeden kotek jest wyjątkowo urodziwy. Popielaty z białym brzuszkiem i skarpetkami. 
Miziasty. Zawsze przychodzi się przywitać. W ubiegłym tygodniu zobaczyłam przy uszku kleszcza. 
No, ale jak to – obcemu kotu kleszcz wyrywać? Następnego dnia wyrwałam. 
Pomyślałam sobie nieładnie o opiekunach. 
Szary kilka dni się nie pokazywał, padało przecież, a on na pewno ma dom. Przybiegł dzisiaj. 
Pogłaskałam po łebku, pogłaskałam po pleckach... i zobaczyłam monstrum. Kleszcza wielkości fasolki. Na kręgosłupie. W miejscu, gdzie zawsze głaszcze się kota. Tym razem nie czekałam na ruch opiekunów, wyrwałam natychmiast. 
Tylko pytam – po co komu kot, jeśli się go nawet nie głaszcze?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz