niedziela, 8 grudnia 2024

Wspólnymi siłami

 


Powyższy obrazek zobaczyłam na FB - blisko Łodzi, Czasu trochę mam, samochód mam, kilka klatek też, nawału chętnych do łapania na sterylki nie było, może spróbuję. Napisałam do Kotyliona po kontakt to wspomnianej pani Mileny, dostałam odpowiedź z kontaktem do pani Marzeny, która odwiedza tego pana. A sama pani Milena nie jest z Łodzi ani z okolic, a z kujawsko-pomorskiego.


Ww procedury i sama lecznica są mi znane, ale chwała p.Milenie, że chciała pomóc zdalnie ile mogła - chociaż rozeznaniem procedury.

Dzień później zboczyłam kolejne ogłoszenie - również Kotylionowe - Łódź, działki, bliżej - z frazą „nie wszystke koty są po zabiegu (…) i powiększa się liczba kotów” - wysłałam pod podany adres maila, ale do dziś - 2024.12.07 - nie mam odpowiedzi.


A jeśli chodzi o pomoc finansową - to jestem dość ortodoksyjna. Z mojego ok.20letniego kociego doświadczenia wynika, że karmiciele jakoś sobie radzą finansowo z wykarmieniem stada, poza tym pomoc w karmieniu zniechęca do ograniczania stada - ktoś pomógł karmić 5 kotów, pewnie ten sam albo inny ktoś pomoże karmić dziesięć, piętnaście itp.

Problemem są sterylki - często karmiciele nie umieją kota złapać, o klatkach nie wiedzą albo nie mają dostępu. Albo zwyczajnie nie chcę sterylizować - kociaki w większości umierają, stado niewiele się powiększa. Albo zwyczajnie brak im wyobraźni - z rozwojem stada w oczywisty sposób rosną wydatki. I nijak nie mogę zrozumieć, dlaczego nie kojarzą związku mniejsze stado = mniejsze koszty = możliwość lepszej karmy = lepsza kondycja kotów. I co za tym idzie - nie rozumiem tego sterylkowego oporu. Ot, taki smrodek dydaktyczny poleciał.

Wracając do pań Mileny i Marzeny - trochę czasu upłynęło, zanim zebrałam się do akcji w Konstantynowie. Coś tam w innych tematach robiłam, a poza tym jestem podatna na jesienne depresje i oprócz leżenia w ciepełku trudno mi coś z siebie wykrzesać. Kotylion był lepszy - już 2024.11.07 do pana dotarła karma.


W końcu - zadzwoniłam do urzędu, gdzie przemiła pani dowiedziawszy się o jaki adres chodzi - dała mi zgodę na dwie sterylki. Jak uda mi się te dwie zrobić, będą następne. Pani zna sytuację i uważa ją za trudną. Hmm… Do Konstantynowa mam ponad pół godziny drogi, jak będę tam musiała jeździć 2x po jednego kota - złapać, zawieźć do lecznicy, potem odebrać i odwieźć - to ja nie chcę, zarżnę się własną ręką. Zadzwoniłam do lecznicy - też znają sytuację, zdanie mają podobne - trudna, nawet ktoś od nich próbował… Ale ile złapię, tyle mam przywieźć, o skierowania urzędowe się nie martwić, będziemy załatwiać na bieżąco. Lecznica całodobowa, przyjmą o każdej porze. Większość łódzkich lecznic, również całodobowych, poza określonymi godzinami dzikunków na sterylki nie przyjmuje...

No i dostałam kontakt do pani Grażynki, kociary z okolicy. Strzał w dziesiątkę, coś nie do przecenienia.

Pogadałyśmy - Grażynka zrobiła „rozeznanie w terenie”, umówiła nas z panem na określony dzień i godzinę - środa 2024.11.27 godz.15.00 - i zaczynamy.

Przyjechałam nieco wcześniej, rozstawiałam klatki, czekamy, pan opowiada - faktycznie spalił mu się fragment dachu nad kuchnią, dom stary, cały w stanie tragicznym i pod względem technicznym, i zaniedbany. Pan ma częściowo niesprawną rękę, zachwiania równowagi… Na pewno nie da rady zrobić generalnych napraw ani porządków… Najporządniejsze pomieszczenie to łazienka - „prezent od starosty” wg słów pana. W kuchni podłoga się zapada, koledzy mają naprawić.


Kotów wg pana jest jedenaście, jedna wysterylizowana - mieszka w domu. Chodzą koło klatek, raczej głodne - w końcu do klatki pchają się dwa na raz. Tak to mogą się złapać kociaki, a nie dorosłe koty! Skutek - pierwszy naciska zapadkę, drugiemu klatka spada na plecy, wieją oba…

Załamka - wystraszone pewnie prędko nie wrócą. Pozostałe pewnie widziały, też będą ostrożniejsze…

Przyjeżdża Grażynka z podgrzaną - dla zapachu - wątróbką, może jednak…


Na szczęść są dość głodne - przy klatkach tłoczą się trzy - i po chwili jechałam do lecznicy z dwójką.

W lecznicy lekki szok - na początek. Podałam adres kotów i swoje nazwisko, więcej nie musiałam. Koty zabrano, klatki dostałam z powrotem plus kocyki do nakrywania klatek. No i propozycję, bym nie ciągnęła się z Łodzi, jeśli jakiś kot się złapie - lecznica załatwi transport do lecznicy, odwiezie też koty po zabiegach.

W Łodzi wożę koty do różnych lecznic - naprawdę sporo. Różnie bywa. Niektóre wymagają umawiania się z kilkudniowym wyprzedzeniem - rozumiem, ale trudno mi się w to wpasować - łapię nieznane mi stada, nie umiem przewidzieć ile i kiedy się złapie, a jak koty się łapią - to nie poprzestaję na dwóch. Zdarzyło mi się, że umówiona na konkretną godzinę czekałam dobrze ponad godzinę z przerażonymi dzikuskami w klatce w poczekalni pełne psów… Na szczęście są lecznice rozumiejące specyfikę łapania - i przyjmujące mój „urobek” niejako z biegu. Jestem im naprawdę bardzo wdzięczna - to mi szalenie ułatwia „robotę”. Czasem złapane koty muszę rozwieźć do dwóch-trzech lecznic, bo za dużo się złapało, a lecznica ma np. dwa wolne miejsca w szpitaliku. Ale dzięki takiemu podejściu lecznic udaje się więcej zrobić. I nie dać się zniechęceniu, bo współpraca z wieloma karmicielami to naprawdę niewdzięczne zajęcie…

No więc pojechałam do lecznicy z dwójką, wróciłam ponownie postawić klatki, Grażynki nie było - kolejne dwa wiozła do lecznicy.

Wróciła, chciałyśmy klatki zostawić do wieczora - pan miałby zadzwonić, gdyby coś się złapało, a wieczorem trącić klatki laską, żeby się zamknęły na noc.

Nie. On niczego trącać nie będzie, chcemy łapać, to mamy tu być. Do 17tej, bo potem on idzie spać. Ok, wobec tego Grażynka posiedzi do tej 17tej, ja przyjadę jutro o 9tej, nastawię klatki, pan w razie czego zadzwoni - NIE. Bo pan ma transport medyczny ok.12-13, a transport może przyjechać wcześniej. No dobrze, do 9tej pewnie nie przyjedzie, a jeśli przyjedzie - po prostu odbiję się od bramy. NIE, NIE, NIE. Zadzwoni jak wróci, to se przyjadę i nastawię.

Grażynka została do tej 17tej, ja odjechałam. Trochę bez sensu bo teraz co, będą głodne kolejny dzień? Czy nakarmi i trudniej będzie łapać? No i zaraz wróci ta pierwsza czwórka, utrudni robotę.

Po południu pan nie zadzwonił, tzn twierdzi, że dzwonił, pokazał mi kartkę z kilkoma cyframi, ale to nie był numer telefoniczny. Grażynki, która przyjechała po południu - nie wpuścił.

Czyli czwartek, drugi dzień łapanki - brak kontaktu z karmicielem, nasze klatki zamknięte na podwórzu…

Na szczęście Grażynka pogadała z sąsiadami - też karmią te koty, z entuzjazmem przyjęli propozycję łapanek. No to w piątek udało mi się wejść do pana, zabrałam klatki, ustawiłam u sąsiadów - dobrze nie odeszłam, jak huknęło - w ciężką klatkę złapał się piękny pingwin. Lecznica, a potem już siedziałam na telefonie - około południa złapały się dwa koty, wieczorem kolejne dwa, trzy z pierwszej grupki ktoś z lecznicy odwiózł. Zdjęć nie mam, dwa poniższe wysłano mi z lecznicy


A wieczorem zadzwoniła p.Karolina - oczywiście też z lecznicy. Mieszka w pobliżu, w weekend zajmie się nastawianiem i sprawdzaniem klatek.

W sumie byłam tam dwa razy, jutro podjadę trzeci - po moje klatki.

Temat raczej trudny, bo gdyby był łatwiejszy, pewnie załatwionoby go bez szukania pomocy na FB via Bydgoszcz i okolice - program sterylkowy w Konstantynowie wygląda na sprawny, jest koniec roku, a program nadal działa. W Łodzi na razie koniec na 2024… Ponoć ma jeszcze coś być w połowie grudnia. A lecznica wyjątkowo życzliwa i pomocna. I Grażynkę od nich „dostałam”. Bez nich nie zrobiłabym nic oprócz złapania pierwszych dwóch kotów - perspektywa działania zgodnie z wytycznymi kogoś, kto nigdy kotów nie łapał mocno mnie zniechęca.

Na szczęście była anielsko cierpliwa Grażynka i ta lecznica. Kupą raźniej.

Bardzo, bardzo Wam dziękuję - w imieniu swoich i tych wysterylizowanych już kotów. Pierwszego dnia 4, trzeciego dnia 5, w weekend 2 = 11. I jeszcze trzy wcześniej wysterylizowane kotki - jedna u pana, dwie u sąsiadów. Razem 14 pyszczków.

Przekazuję też podziękowania od sąsiadki - pani zadzwoniła do mnie prawie płacząc z wdzięczności, że w końcu koty posterylizowane i nie będzie maluszków.

Jeszcze gdzieś pojawiał się temat kociaków - ale żadna ze złapanych kotek nie była karmiąca. Sąsiadka kociaków nie widziała i nic nie wie, ma się rozglądać, p.Karolina też. Miejmy nadzieję, że panu jakiś cień przeleciał…

Paliwko nie kosztowało wiele, zresztą nie na paliwko przeznaczone są pieniądze z konta, a na koty - więc tradycyjnie bardzo poproszę - 71 1020 2313 0000 3802 0442 4040, Fundacja For Animals Oddział Łódź, 40-384 Katowice , 11go Listopada 4, dopisek do wpłat - łódzkie koty.

2 komentarze:

  1. Dobra hipokryzja. Karmiciele nie potrzebują pieniędzy na karmę, ale fundację potrzebują. Żałosne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tylko tyle Anonimowy zrozumiał z tekstu? Proponuję się wczytać, było wyjasnione.

      Usuń