środa, 15 listopada 2023

Co miałam zrobić?

 


Piszę na świeżutko, mocno poruszona.

Bo  -  wczoraj, 2023.11.14  -  jechałam sobie z Łodzi na zachodnie Mazowsze na kilkugodzinną wizytę do dawno niewidzianej, a bliskiej mi osoby. Prawie dokładnie w  połowie drogi w lesie (Wilków Drugi) zobaczyłam leżącego przy drodze psa w typie collie. Przejechałam, ale zatrzymałam się przy najbliższym domu, odpytałam o psa  -  na podwórku obok samochodu stała pani, też przejeżdżała przed chwilą, też go widziała  -  ale nie zna psa. Kolejne osoby   -  też nie…

Pies leżał w lesie przy ruchliwej krajowej 725, na południowym poboczu, bardzo blisko jezdni. Wróciłam, na wysokości psa zwolniłam, żeby zawrócić  -  i wtedy pies ruszył w kierunku mojego samochodu  -  z przeciwka leciał TIR. Pies zdążył.

Od razu wpakował się do samochodu  -  gruby, z pewną trudnością. Na szyi kolorowa parciana obroża zapięta tak, że schodziła przez głowę. Adresatki, chipa  -  jak się potem okazało  -  brak. Za to jajeczny.

Pies przy drodze w lesie, wsiadający do samochodu  -  co pomyślelibyście?

Ja pomyślałam, że wyrzucony. Albo że uciekł i nie umie wrócić. Że nie wygląda na zaniedbanego? A ile jest ogłoszeń o zaginionych zwierzakach? Może jeszcze nie zdążył się ubrudzić, wynędznieć? Ile o tym, że ktoś złośliwie zwierzaka gdzieś wywiózł? Jakoś w tym miejscu  -  droga w lesie  -  zostawić nie umiałam. Emocje pewnie też miały udział, bo do stada kotów na głowie po grzyba mi pies, duży, pewnie z  problemami zdrowotnymi,  o nieznanym stosunku do kotów…

Pojechaliśmy dalej razem, Grzecznie siedział z tyłu, trochę spał.

Pół wizyty spędziliśmy na „rozwieszaniu” w internecie ogłoszeń o psie, na obdzwanianiu psich fundacji, na szukanie ogłoszeń o zaginięciu podobnego...

W drodze powrotnej zatrzymałam się w miejscu znalezienia psa, na ryzyk-fizyk wjechałam w boczną drogę, w dali jakieś domy, ciemne, gdzieś zobaczyła światło  -  pokazałam psa, rozpoznano go jako psa sąsiadów, przez telefon porozmawiałam z  właścicielką  -  krótko, zmęczona byłam, zasadniczą rozmowę (np. chip / adresatka, zamykanie bramy) przełożyłam na sobie na dziś  -  i pies u owych sąsiadów został, bo właścicieli w domu nie było.

A dziś  -  zadzwoniłam. I dowiedziałam się, co następuje:

·      co mnie w ogóle interesują cudze psy?

·      jeśli pies wpadłby pod ów nadjeżdżający TIR, byłaby to moja wina, bo zwolniłam i on to zobaczył, a lubi jeździć samochodem,

·      pan  -  chętniej nazwałabym go inaczej  -  odpytał mnie o imię i nazwisko, podałam, swojego nie podał  -  mogłam se zobaczyć na tabliczce na domu,

·      jestem wolontariuszem ratującym zwierzęta? A, to jestem jednym z żebraków,

·      może niech zamykają bramę? Zamykają, nie wiadomo jak pies wychodzi  -  przypominam to collie, nie miniaturka yorka.

Dalej wymieniać mi się nie chce.

Żałuję, że psa oddałam sąsiadom  -  nie dlatego, że nie oddałabym go w ogóle, ale jakby właściciele musieli przejechać się po niego do Łodzi  -  ca 100km w jedną stronę  -  może po drodze mieliby czas na odrobinę przemyśleń.   

Moje przemyślenia? Dobrze zastanowić się nad postępowaniem w kolejnej analogicznej sytuacji  -  przy czym nie mówię tu o zostawieniu zwierzaka przy drodze.

I skoro żebrak  -  to bardzo poproszę  -  71 1020 2313 0000 3802 0442 4040, Fundacja For Animals Oddział Łódź, 40-384 Katowice, 11go Listopada 4, dopisek do wpłat  -  łódzkie koty.

1 komentarz:

  1. Niestety, działania takich organizacji jak DIOZ, Ada czy Centaurus powodują coraz większą niechęć w stosunku do osób ratujących zwierzęta

    OdpowiedzUsuń