Piszę na świeżutko, mocno poruszona.
Bo - wczoraj, 2023.11.14 - jechałam sobie z Łodzi na zachodnie Mazowsze na kilkugodzinną wizytę do dawno niewidzianej, a bliskiej mi osoby. Prawie dokładnie w połowie drogi w lesie (Wilków Drugi) zobaczyłam leżącego przy drodze psa w typie collie. Przejechałam, ale zatrzymałam się przy najbliższym domu, odpytałam o psa - na podwórku obok samochodu stała pani, też przejeżdżała przed chwilą, też go widziała - ale nie zna psa. Kolejne osoby - też nie…
Pies leżał w lesie przy ruchliwej krajowej
725, na południowym poboczu, bardzo blisko jezdni. Wróciłam, na wysokości psa
zwolniłam, żeby zawrócić - i wtedy pies ruszył w kierunku mojego
samochodu - z przeciwka leciał TIR. Pies zdążył.
Od razu wpakował się do samochodu -
gruby, z pewną trudnością. Na szyi kolorowa parciana obroża zapięta tak,
że schodziła przez głowę. Adresatki, chipa
- jak się potem okazało -
brak. Za to jajeczny.
Pies przy drodze w lesie, wsiadający do
samochodu - co pomyślelibyście?
Ja pomyślałam, że wyrzucony. Albo że uciekł
i nie umie wrócić. Że nie wygląda na zaniedbanego? A ile jest ogłoszeń o
zaginionych zwierzakach? Może jeszcze nie zdążył się ubrudzić, wynędznieć? Ile
o tym, że ktoś złośliwie zwierzaka gdzieś wywiózł? Jakoś w tym miejscu -
droga w lesie - zostawić nie umiałam. Emocje pewnie też miały
udział, bo do stada kotów na głowie po grzyba mi pies, duży, pewnie
z problemami zdrowotnymi, o
nieznanym stosunku do kotów…
Pojechaliśmy dalej razem, Grzecznie siedział
z tyłu, trochę spał.
Pół wizyty spędziliśmy na „rozwieszaniu” w
internecie ogłoszeń o psie, na obdzwanianiu psich fundacji, na szukanie
ogłoszeń o zaginięciu podobnego...
W drodze powrotnej zatrzymałam się w miejscu
znalezienia psa, na ryzyk-fizyk wjechałam w boczną drogę, w dali jakieś domy,
ciemne, gdzieś zobaczyła światło - pokazałam psa, rozpoznano go jako psa
sąsiadów, przez telefon porozmawiałam z właścicielką -
krótko, zmęczona byłam, zasadniczą rozmowę (np. chip / adresatka,
zamykanie bramy) przełożyłam na sobie na dziś
- i pies u owych sąsiadów
został, bo właścicieli w domu nie było.
A dziś
- zadzwoniłam. I dowiedziałam
się, co następuje:
· co mnie
w ogóle interesują cudze psy?
· jeśli
pies wpadłby pod ów nadjeżdżający TIR, byłaby to moja wina, bo zwolniłam i on
to zobaczył, a lubi jeździć samochodem,
· pan - chętniej
nazwałabym go inaczej - odpytał mnie o imię i nazwisko, podałam,
swojego nie podał - mogłam se zobaczyć na tabliczce na domu,
· jestem
wolontariuszem ratującym zwierzęta? A, to jestem jednym z żebraków,
· może
niech zamykają bramę? Zamykają, nie wiadomo jak pies wychodzi -
przypominam to collie, nie miniaturka yorka.
Dalej wymieniać mi się nie chce.
Żałuję, że psa oddałam sąsiadom - nie
dlatego, że nie oddałabym go w ogóle, ale jakby właściciele musieli przejechać
się po niego do Łodzi - ca 100km w jedną stronę - może
po drodze mieliby czas na odrobinę przemyśleń.
Moje przemyślenia? Dobrze zastanowić się nad
postępowaniem w kolejnej analogicznej sytuacji
- przy czym nie mówię tu o
zostawieniu zwierzaka przy drodze.
I skoro żebrak - to bardzo
poproszę - 71 1020 2313 0000 3802 0442 4040, Fundacja
For Animals Oddział Łódź, 40-384 Katowice, 11go Listopada 4, dopisek do
wpłat -
łódzkie koty.
Niestety, działania takich organizacji jak DIOZ, Ada czy Centaurus powodują coraz większą niechęć w stosunku do osób ratujących zwierzęta
OdpowiedzUsuń