opowiedziała Ninka
Pamiętacie
listopadową akcję łapania trikolorki mojej mamy - kotki, która
postanowiła przedłużyć sobie urlop o parę miesięcy?
Powiadomieni zostali wtedy wszyscy mieszkańcy wsi, że Kinia
zaginęła i jej szukamy.
W trakcie którejś tam rozmowy dalszy
sąsiad spytał mamy, czy nie zabralibyśmy jego dwóch kotek już na
zawsze, żeby im znaleźć nowy dom, bo on jest już stary (ponad 90
lat) i samotny i martwi się, co z nimi będzie po jego śmierci.
Powiedziałam o tym Ani - stwierdziła, że pomyśli.
Nadszedł
maj, mama postanowiła pojechać z wujem na tydzień na wieś (tym
razem już bez kotów). Poprosiłam Anię o transport - daleko,
komunikacja żadna, bagaży kupa. I wtedy Anka przypomniała sobie o
kotach. Bo skoro i tak trzeba jechać, to je zabierzemy, tylko żeby
były gdzieś zamknięte - czasu na łapanie nie będzie. Mama
zadzwoniła do sąsiadki, sąsiadka miała te informacje przekazać
starszemu panu - on telefonu nie ma.
Pojechaliśmy,
dojechaliśmy, kontenerki w dłoń i idziemy, pytamy sąsiada
krzycząc bo on już głuchy czy koty złapane? No złapane wczoraj i
wypuszczone, bo miałyście przyjechać wczoraj (piątek??). Nie
wiem, kto pomieszał dzień przyjazdu ale Ankę krew zalała.
Próbowałam tłumaczyć że wiejska myśl jest inna (chociaż może
niekoniecznie, słyszę, co przechodzi z naszymi karmicielami) ale
Anka osiągnęła max wkurzenia więc się zamknęłam.
Zgarnęła
klatkę łapkę z auta i poszła ustawić na podwórku. Jak kot się
złapie starszy pan ma jej nie ruszać, tylko dać znać i wtedy po
kotkę pójdziemy. Po jakimś czasie sąsiad przyszedł ze starszą
tri, oswojona tri na rękach i wypytywał o klatkę.
Starsza
do kontenera, czekamy na młodszą - kręci się koło klatki,
pilnujemy sąsiada, by nie „pomagał’. W końcu jest, złapała
się. Przepakowałyśmy ją do kontenera - dzicz straszna.
Koty
złapane więc wkurzenie odpuściło i Anka wróciła do normalności
:).
Sąsiad
przyszedł i przyniósł jedzenie dla kotów, które mu zostało,
patrzę - psi baton, staruszek specjalnie do sklepu jeździł kawał
drogi na rowerze po jedzenie dla kotek... Dbał o nie jak umiał…
Pytając
co dalej będzie z kotami mówi, że to są któreś pra-pra-pra
potomkinie trzykolorowej kotki, którą moja mama lata temu
przywiozła z Łodzi dla babci. Po śmierci moich dziadków kotka
przeniosła się do starszego pana i jego jeszcze wtedy żyjącej
żony. Długo u nich była, zostawiła potomstwo - u sąsiadów
też są dwie są trzykolorowe, starą sąsiadka chętnie odda, młodą
sobie zostawi.
Starszy
pan powiedział, że one obie kotne są - trochę nas zamurowało,
chociaż w zasadzie to norma…. Potem jeszcze zapewnienie, że
kotki znajdą fajne domy.
i
powrót do Łodzi - bo jeszcze do lecznicy trzeba jechać, a późno
się robi.
Podjechałyśmy
do lecznicy, starsza kotka ok, dała się zbadać, doktor po
temperaturze mówi, że może zaraz rodzić będzie - jest weekend,
więc sterylka dopiero poniedziałek, pytanie czy nie urodzi? Nie
wiemy, ryzykować nie chcemy. Trzeba też młodszą zbadać, ja się
odsuwam, za cienka jestem w pacyfikacji dzikich kotów, i niestety
mała dała długą i lata po lecznicy. Ania z lekarką za nią, ja
drzwi trzymałam. Udało się ją złapać, ale o badaniu nie ma
mowy.
Trzeba
szukać natychmiastowej sterylki…. Zapakowałyśmy się z
dziewczynami do auta i dzwonimy do zaprzyjaźnionej lecznicy, która
wiele razy nam pomogła. Doktor odebrała, mówi, że już skończyła
pracę i idzie do domu, ale po przedstawieniu sytuacji pyta, za ile
będziemy? 10 minut, ok przyjeżdżajcie. Bardzo, bardzo dziękujemy
Pani doktor za czas i miłość do zwierząt. Dziewczyny poszły na
stół i niestety faktycznie obie były w ciąży. Młodsza w nieco
mniej zaawansowanej. Dodatkowo młodsza ma fatalny stan zębów i
trzeba będzie coś z tym zrobić. Anka po zabiegu ulokowała je
w domu tymczasowym, aby wreszcie odetchnęły po takich
przygodach.
Tak
więc któreś pra dzieci kotki z Łodzi wróciły do miasta.
Czyli
mamy kolejne dwie trikolorki do adopcji - jedną około
czteroletnią miłą, może iść d nowego domu zaraz, druga roczna
- hmmm. Ząbki, oswajanie…
I
mamy rachunek z lecznicy… - na dwie sterylki i trzy kastracje -
plus oczywiście odpchlanie, odrobaczanie - kastracje to Anczyne
dwa kocury z Duńskiej (patrz „Nie lubię szukać kotów”), i
jeden prawie brytyjczyk - pewnie Anka o nim napisze.
No
poprosimy o wpłaty na te kociska - zaszczepić je trzeba - konto
71 1020 2313 0000 3802 0442 4040 Fundacja For Animals Oddział Łódź,
40-384 Katowice, 11go Listopada 4.
okropna ta Anka :)
OdpowiedzUsuń