No
nie lubię. Tzn swoich (tfu tfu) raczej nie szukam, balkon pancerny,
w oknach moskitiery ramkowe, drzwi podwójne… Choć zdarzyło się,
że znalazły dziurę. Na szczęście udało się je odzyskać.
Nie
lubię, bo to mocno kosztowna zabawa. Koty przeważnie giną przez
niefrasobliwość opiekunów, mnie żal kota, który gdzieś tam
umiera ze strachu lub głodu, albo zamarza, a opiekun szlocha i
domaga się współczucia. Nie bardzo potrafię mu współczuć,
staram się po prostu zacisnąć zęby i pomagać w poszukiwaniach
w miarę możliwości - znosząc łzy, a czasem dowiadując się,
że np. jestem zła, bo biję swoje psy (sic!). Dla wyjaśnienia -
jedynego wymarzonego psa miałam w latach 80tych, umarła na
raka, bardzo mocno to przeżyłam.
No
więc bardzo umiarkowanie współczuję właścicielom zaginionego
kota, bardzo mocno współczuję kotu. Właścicielom staram się
doradzać, uspokajać, mobilizować. Robię ogłoszenia, ulotki,
dzwonię po karmicielach.
Udział
w takich poszukiwaniach to wysiłek emocjonalny i finansowy -
czasem krótkotrwały. Częściej długotrwały…
W
trakcie takich poszukiwań trafia się na dzikie koty - podobny do
uciekiniera, nie chce podejść, łapie się klatką łapką - no i
trzeba choć wyciąć, bo ot tak wypuścić to bez sensu. Czasem
można na koszt miasta, czasem trzeba samemu zorganizować kasę na
zabieg. Trafia się też na porzucone domowe, z którymi trzeba coś
zrobić - przeważnie zaczynając od sterylki / kastracji…
Zrozpaczony właściciel zaginionego przeważnie nie może / nie
chce, więc nowy nabytek spada na moją głowę….
Rekord
został pobity przy poszukiwaniach rudego Alfika - zaangażowałam
się w to bardzo mocno… Szukaliśmy go 38 dni, najpierw plakatując
pół Zgierza. Ile ogłoszeń było rozwieszonych - nie wiem, kilka
setek na pewno. Na podstawie otrzymywanych wiadomości
lokalizowaliśmy kolejne rude koty - dzikusa, którego było trzeba
wyciąć i wypuścić, Bekona - dość szybko wyjaśnił,
dlaczego jest na ulicy - znaczył. Po kastracji przez pewien okres
również. Dom znalazł po 14tu miesiącach.
Potem
była Zmorka, a właściwie jej szkielet - kotka około 10letnia,
żyjąca na podwórzu, pani umarła, córka miała przychodzić i
karmić, i jakoś nie po drodze było. Nie ruda, ale ktoś widząc
nasze poszukiwania zgłosił - jak zostawić? Leczona i normalnie
karmiona odżyła pięknie - dom znalazła na początku kwietnia,
po 19tu miesiącach, w międzyczasie ciężko, ale krótkotrwale
zapadła na zdrowiu…
Szkielet
rudego kota - nie udało się uratować, odszedł po kilkunastu
dniach w lecznicy.
I
śliczny Kitty Cat - był już wykastrowany, miły, bezproblemowy
- nie wiem, czemu na ulicy… Ten szukał domu tylko 7 miesięcy.
Czemu
podaję daty? Bo wszystkie te koty trzeba było do czasu adopcji
utrzymać - dać coś do miski i kuwety, pogłaskać, posprzątać.
A wcześniej większość wysterylizować / wykastrować, wyleczyć
albo choć odrobaczyć, zaszczepić, dać książeczki zdrowia,
zachipować. Zarobić / zdobyć na to pieniądze, poświęcić czas…
No
więc szukamy Alfika, lokalizujemy kolejne podobne koty - nie te, w
końcu mamy i jego. I zaczyna się - chyba dwa tygodnie conocnych
całonocnych spacerów po Zgierzu, z klatkami łapkami ustawionymi w
różnych miejscach osiedla. W końcu cholernik dał się złapać
w ręce, zwabiony parówką.
W
kolejne poszukiwania angażowałam się mniej intensywnie,
ograniczając się do „produkcji” ogłoszeń i ulotek.
Dla
takiego Urwisa zaginionego rok temu w moim rejonie rozklejono
kilkaset ogłoszeń na potężnym obszarze Łodzi, wiele osób
pomagało, też kleiłam i łaziłam po nocach i po piwnicach, bo
blisko mnie. Wiele osób pomagało - łapałam wtedy koty na
Snycerskiej, podjechała dziewczyna na rowerze z ogłoszeniami i
ulotkami - niestety kota nie odnaleziono…
W
poszukiwania kolejnego Urwisa - tym razem uciekiniera z Chojen -
daleko ode mnie - zaangażowałam się mocno symbolicznie, tylko
„doradczo” i dostarczając hurtowej ilości ogłoszeń i ulotek,
łaziłam wieczorem po osiedlu raz. Kot znalazł się przy Matce
Polce…
Na
pomoc w poszukiwaniach kolejnej uciekinierki, zlokalizowanej na
Duńskiej straciłam kilka / kilkanaście nocy i świtów - klatki
były stawiane wieczorem, zabierałam o 5tej rano, i prawie straciłam
jedną klatkę - oddano mi ją rozwaloną, ktoś musiał się nad
nią mocno pastwić. Na szczęście kolega Olgierd dał radę
poprostować, pospawać - naprawić. „Zyskałam” za to jednego
miłego kocurka, który zaraz po kastracji powiesił mi się w
uchylnym balkonie - zmęczona nocnymi wyprawami funkcjonowałam
niezbyt sprawnie, nie domknęłam… Nie martwicie się, po tygodniu
w szpitaliku i miesiącu rehabilitacji - chodzi normalnie, na
parapety też wskakuje. Koszty…. Czekam na rachunek…
Po
drodze na te rehabilitacje zgarnęłam przemiłą burasię z
przekrzywioną główką, krzywym kręgosłupem i przerwanym rdzeniem
u nasady ogonka… Po tygodniu w domu Wapiti zaczęła
gorączkować, szpitalik - paraliż przednich łapek, silny ból
kręgosłupa szyjnego, wyginanie główki, objawy neurologiczne -
zapalenie rdzenia? Opon mózgowych? Dwa antybiotyki dożylnie.
Karmienie na siłę - jest lepiej, władza w łapkach powróciła,
zaczyna sama jeść - nadal dokarmiana. Po kilku dniach załamanie,
brak reakcji na leki, jest coraz gorzej - wróciło porażenie
przednich łapek, padły tylne… Najprawdopodobniej FIP
bezwysiękowy… Pożegnałam ją 2019.05.05. Znów koszty….
I
znów się zaangażowałam w poszukiwania - 2019.04.23 koleżanka
wzięła na spacer do parku kotkę trikolorkę, porobić zdjęcia w
plenerze - obróżka, smycz. Pociąg - nieznany dźwięk -
smyczka pękła, kotka zniknęła. Kotka bardzo przyjazna proludzka,
jest duża szansa, że podejdzie do kogoś…
Trochę
trucia - ogłoszenie na FB, olx czy na stronie schroniska nie
wystarczy pomyślcie, jak % ludzi ma internet, ilu z nich jest na
FB, ilu zagląda na strony o zaginionych zwierzakach? Naprawdę
nie wszyscy, sama znam takich, którzy nie tylko internetu nie mają
wcale, albo nie mają w telefonie, albo nie mają FB albo w zaginione
nie zaglądają. Dla takich oprócz kontaktu przez FB potrzebny jest
nr telefonu, ogłoszenia na przysłowiowych płotach - sklepy,
klatki schodowe, przystanki, słupy i drzewa, ulotki z fotką zguby i
telefonem wtykane w ręce. Żeby telefon był w razie czego pod ręką.
Bo kota albo właściciel znajdzie szybko, albo trzeba uczulić
mnóstwo osób - może ktoś zauważy i da znać. Ktosiowi trzeba
ułatwić.
Oplakatowany
Arturówek i okolice, już po południu jest sygnał i zdjęcia -
ale to nie ona, biała buzia… Dzwonię do znajomej z Żuczej -
pokazuję zdjęcie zaginionej, nie widziała, tę z białą
rozpoznaje jako swoją - potem okazuje się, że ma podobną,
jeszcze nie wysterylizowaną. Skąd? Ano z baru znajomej, tam koty
przychodzą i mnożą się… Skontaktowałam się barem, pani
zainteresowana sterylkami, kotki łapalne w ręce -
podałam ścieżkę postępowania. A tę ze zdjęcia widuje błąkającą
się. Namawiam na zabieg domowej, tę druga pewnie trzeba zgarnąć i
domu szukać… Znów się „wzbogacimy”… O tej pożądanej -
żadnych wiadomości…
2019.04.26
- znajoma z Żuczej dzwoni, że za komórką na jej posesji siedzi
trikolorka - nie rusza się, ale nie może jej sięgnąć. Blisko,
lecę - jest, wyciągam. Nie nasza, jasna, za to szkielet z
przymkniętymi oczami. Dorotka na rowerze patroluje okolicę,
dzwonię, zabiera ją do lecznicy - odwodniona, zagłodzona,
niemłoda, parametry wątrobowe przekroczone ponad 10x. Leczymy,
bardzo słabo je… Koszty….
2019.04.30
- kolejny sygnał, lecę - odeszła, ludzie pokazują mi
kierunek, lecę, wołam - mam - to ta z biała buzią, robię jej
zdjęcie - biały nosek, reszta główki prawie równo pół na pół
ruda i czarna, mieszka przy ośrodku od kilku miesięcy, razem z
czarną, szarym czy burym i psiakiem. Wszystkie wycięte. Oblatuję
sąsiednie ośrodki - wszędzie są jakieś stałe koty, wycięte,
bardzo się o to dopytuję, proszę o kontakt w razie czego….
Cały czas kiciam, trochę wchodzę w las, słyszę ciche i
rozpaczliwe - miau!!! Ostrożniutko, prawie na czworakach idę w
kierunku dźwięku - i mam - wypłoszka skulonego pod krzakiem…
Nikt z miejscowych opiekunów nie mówił o rudym -
wykastrowany, zakurzony, zakleszczony, głodny… Czyli znów
koszty….
Niech
ta tri się znajdzie jak najszybciej!!! Nie chcę więcej kotów!!
Może
ktoś chce miłego około 1,5rocznego rudaska?
A
może ktoś chce wspomóc konsekwencje pomocy w szukaniu zaginionych
kotów? Z dowolnym dopiskiem, byle na konto 71 1020 2313 0000 3802
0442 4040 Fundacja For Animals Oddział Łódź, 40-384 Katowice,
11go Listopada 4.
PS
- mamy sygnały o dwóch kolejnych trikolorkach - może jedna z
nich….
Trisa się odnalazła - na Liściastej przy Alei Włókniarzy - w wolnej chwili opiszę :)
OdpowiedzUsuń