wtorek, 7 maja 2019

Nie lubię szukać kotów


No nie lubię. Tzn swoich (tfu tfu) raczej nie szukam, balkon pancerny, w oknach moskitiery ramkowe, drzwi podwójne… Choć zdarzyło się, że znalazły dziurę. Na szczęście udało się je odzyskać.

Nie lubię, bo to mocno kosztowna zabawa. Koty przeważnie giną przez niefrasobliwość opiekunów, mnie żal kota, który gdzieś tam umiera ze strachu lub głodu, albo zamarza, a opiekun szlocha i domaga się współczucia. Nie bardzo potrafię mu współczuć, staram się po prostu zacisnąć zęby i pomagać w  poszukiwaniach w miarę możliwości - znosząc łzy, a czasem dowiadując się, że np. jestem zła, bo biję swoje psy (sic!). Dla wyjaśnienia - jedynego wymarzonego psa miałam w latach 80tych, umarła na raka, bardzo mocno to przeżyłam.
No więc bardzo umiarkowanie współczuję właścicielom zaginionego kota, bardzo mocno współczuję kotu. Właścicielom staram się doradzać, uspokajać, mobilizować. Robię ogłoszenia, ulotki, dzwonię po karmicielach.
Udział w takich poszukiwaniach to wysiłek emocjonalny i finansowy - czasem krótkotrwały. Częściej długotrwały…
W trakcie takich poszukiwań trafia się na dzikie koty - podobny do uciekiniera, nie chce podejść, łapie się klatką łapką - no i trzeba choć wyciąć, bo ot tak wypuścić to bez sensu. Czasem można na koszt miasta, czasem trzeba samemu zorganizować kasę na zabieg. Trafia się też na porzucone domowe, z którymi trzeba coś zrobić - przeważnie zaczynając od sterylki / kastracji… Zrozpaczony właściciel zaginionego przeważnie nie może / nie chce, więc nowy nabytek spada na moją głowę….

Rekord został pobity przy poszukiwaniach rudego Alfika - zaangażowałam się w to bardzo mocno… Szukaliśmy go 38 dni, najpierw plakatując pół Zgierza. Ile ogłoszeń było rozwieszonych - nie wiem, kilka setek na pewno. Na podstawie otrzymywanych wiadomości lokalizowaliśmy kolejne rude koty - dzikusa, którego było trzeba wyciąć i wypuścić, Bekona - dość szybko wyjaśnił, dlaczego jest na ulicy - znaczył. Po kastracji przez pewien okres również. Dom znalazł po 14tu miesiącach.

Potem była Zmorka, a właściwie jej szkielet - kotka około 10letnia, żyjąca na podwórzu, pani umarła, córka miała przychodzić i karmić, i jakoś nie po drodze było. Nie ruda, ale ktoś widząc nasze poszukiwania zgłosił - jak zostawić? Leczona i  normalnie karmiona odżyła pięknie - dom znalazła na początku kwietnia, po 19tu miesiącach, w międzyczasie ciężko, ale krótkotrwale zapadła na zdrowiu…
Szkielet rudego kota - nie udało się uratować, odszedł po kilkunastu dniach w lecznicy.
I śliczny Kitty Cat - był już wykastrowany, miły, bezproblemowy - nie wiem, czemu na ulicy… Ten szukał domu tylko 7 miesięcy.

Czemu podaję daty? Bo wszystkie te koty trzeba było do czasu adopcji utrzymać - dać coś do miski i kuwety, pogłaskać, posprzątać. A wcześniej większość wysterylizować / wykastrować, wyleczyć albo choć odrobaczyć, zaszczepić, dać książeczki zdrowia, zachipować. Zarobić / zdobyć na to pieniądze, poświęcić czas…

No więc szukamy Alfika, lokalizujemy kolejne podobne koty - nie te, w końcu mamy i jego. I zaczyna się - chyba dwa tygodnie conocnych całonocnych spacerów po Zgierzu, z klatkami łapkami ustawionymi w różnych miejscach osiedla. W końcu cholernik dał się złapać w ręce, zwabiony parówką.


W kolejne poszukiwania angażowałam się mniej intensywnie, ograniczając się do „produkcji” ogłoszeń i ulotek.

Dla takiego Urwisa zaginionego rok temu w moim rejonie rozklejono kilkaset ogłoszeń na potężnym obszarze Łodzi, wiele osób pomagało, też kleiłam i łaziłam po nocach i po piwnicach, bo blisko mnie. Wiele osób pomagało - łapałam wtedy koty na Snycerskiej, podjechała dziewczyna na rowerze z ogłoszeniami i ulotkami - niestety kota nie odnaleziono…
W poszukiwania kolejnego Urwisa - tym razem uciekiniera z Chojen - daleko ode mnie - zaangażowałam się mocno symbolicznie, tylko „doradczo” i dostarczając hurtowej ilości ogłoszeń i ulotek, łaziłam wieczorem po osiedlu raz. Kot znalazł się przy Matce Polce…

Na pomoc w poszukiwaniach kolejnej uciekinierki, zlokalizowanej na Duńskiej straciłam kilka / kilkanaście nocy i świtów - klatki były stawiane wieczorem, zabierałam o 5tej rano, i prawie straciłam jedną klatkę - oddano mi ją rozwaloną, ktoś musiał się nad nią mocno pastwić. Na szczęście kolega Olgierd dał radę poprostować, pospawać - naprawić. „Zyskałam” za to jednego miłego kocurka, który zaraz po kastracji powiesił mi się w uchylnym balkonie - zmęczona nocnymi wyprawami funkcjonowałam niezbyt sprawnie, nie domknęłam… Nie martwicie się, po tygodniu w szpitaliku i miesiącu rehabilitacji - chodzi normalnie, na parapety też wskakuje. Koszty…. Czekam na rachunek…

Zyskałam” też dwa - na szczęście dzikie - kocury do kastracji za pieniądze, złapały się przed rozpoczęciem sterylek miejskich… No i wiedzę, że są tam jeszcze co najmniej trzy koty - dwa białe w łatki i duży rudy, niewycięte. I może ta poszukiwana… Jakoś nie udało mi się na miejscu znaleźć konkretnej pomocy do łapania, to se czasem w weekendowe noce jeżdżę.. Na razie łapią mi się warsztatowe czarne koty - wycięte i zachipowane, ale bez naciętych uszek… Też frajda dla mnie i dla kota - kurs do lecznicy na sprawdzenie chipa.

Po drodze na te rehabilitacje zgarnęłam przemiłą burasię z przekrzywioną główką, krzywym kręgosłupem i przerwanym rdzeniem u nasady ogonka… Po tygodniu w domu Wapiti zaczęła gorączkować, szpitalik - paraliż przednich łapek, silny ból kręgosłupa szyjnego, wyginanie główki, objawy neurologiczne - zapalenie rdzenia? Opon mózgowych? Dwa antybiotyki dożylnie. Karmienie na siłę - jest lepiej, władza w łapkach powróciła, zaczyna sama jeść - nadal dokarmiana. Po kilku dniach załamanie, brak reakcji na leki, jest coraz gorzej - wróciło porażenie przednich łapek, padły tylne… Najprawdopodobniej FIP bezwysiękowy… Pożegnałam ją 2019.05.05. Znów koszty….

I znów się zaangażowałam w poszukiwania - 2019.04.23 koleżanka wzięła na spacer do parku kotkę trikolorkę, porobić zdjęcia w plenerze - obróżka, smycz. Pociąg - nieznany dźwięk - smyczka pękła, kotka zniknęła. Kotka bardzo przyjazna proludzka, jest duża szansa, że podejdzie do kogoś…
Trochę trucia - ogłoszenie na FB, olx czy na stronie schroniska nie wystarczy pomyślcie, jak % ludzi ma internet, ilu z nich jest na FB, ilu zagląda na strony o zaginionych zwierzakach? Naprawdę nie wszyscy, sama znam takich, którzy nie tylko internetu nie mają wcale, albo nie mają w telefonie, albo nie mają FB albo w zaginione nie zaglądają. Dla takich oprócz kontaktu przez FB potrzebny jest nr telefonu, ogłoszenia na przysłowiowych płotach - sklepy, klatki schodowe, przystanki, słupy i drzewa, ulotki z fotką zguby i telefonem wtykane w ręce. Żeby telefon był w razie czego pod ręką. Bo kota albo właściciel znajdzie szybko, albo trzeba uczulić mnóstwo osób - może ktoś zauważy i da znać. Ktosiowi trzeba ułatwić.

Oplakatowany Arturówek i okolice, już po południu jest sygnał i zdjęcia - ale to nie ona, biała buzia… Dzwonię do znajomej z Żuczej - pokazuję zdjęcie zaginionej, nie widziała, tę z białą rozpoznaje jako swoją - potem okazuje się, że ma podobną, jeszcze nie wysterylizowaną. Skąd? Ano z baru znajomej, tam koty przychodzą i mnożą się… Skontaktowałam się barem, pani zainteresowana sterylkami, kotki łapalne w  ręce - podałam ścieżkę postępowania. A tę ze zdjęcia widuje błąkającą się. Namawiam na zabieg domowej, tę druga pewnie trzeba zgarnąć i domu szukać… Znów się „wzbogacimy”… O tej pożądanej - żadnych wiadomości…

2019.04.26 - znajoma z Żuczej dzwoni, że za komórką na jej posesji siedzi trikolorka - nie rusza się, ale nie może jej sięgnąć. Blisko, lecę - jest, wyciągam. Nie nasza, jasna, za to szkielet z przymkniętymi oczami. Dorotka na rowerze patroluje okolicę, dzwonię, zabiera ją do lecznicy - odwodniona, zagłodzona, niemłoda, parametry wątrobowe przekroczone ponad 10x. Leczymy, bardzo słabo je… Koszty….

2019.04.30 - kolejny sygnał, lecę - odeszła, ludzie pokazują mi kierunek, lecę, wołam - mam - to ta z biała buzią, robię jej zdjęcie - biały nosek, reszta główki prawie równo pół na pół ruda i czarna, mieszka przy ośrodku od kilku miesięcy, razem z czarną, szarym czy burym i psiakiem. Wszystkie wycięte. Oblatuję sąsiednie ośrodki - wszędzie są jakieś stałe koty, wycięte, bardzo się o to dopytuję, proszę o kontakt w razie czego…. Cały czas kiciam, trochę wchodzę w las, słyszę ciche i rozpaczliwe - miau!!! Ostrożniutko, prawie na czworakach idę w kierunku dźwięku - i mam - wypłoszka skulonego pod krzakiem… Nikt z miejscowych opiekunów nie mówił o rudym - wykastrowany, zakurzony, zakleszczony, głodny… Czyli znów koszty….

Niech ta tri się znajdzie jak najszybciej!!! Nie chcę więcej kotów!!
Może ktoś chce miłego około 1,5rocznego rudaska?
A może ktoś chce wspomóc konsekwencje pomocy w szukaniu zaginionych kotów? Z dowolnym dopiskiem, byle na konto 71 1020 2313 0000 3802 0442 4040 Fundacja For Animals Oddział Łódź, 40-384 Katowice, 11go Listopada 4.

PS - mamy sygnały o dwóch kolejnych trikolorkach - może jedna z nich….

1 komentarz:

  1. Trisa się odnalazła - na Liściastej przy Alei Włókniarzy - w wolnej chwili opiszę :)

    OdpowiedzUsuń