niedziela, 12 lipca 2015

Tydzień z życia kociary - krew na rękach

opowiedziała Ania
Zielona róg Strzelców Kaniowskich, stare centrum, rejon miejscami taki, ze niech się warszawska Praga schowa. I prośba z lecznicy  -   o pomoc kotom. Pani Ewa, która zgłosiła problem do lecznicy mieszka w pobliżu, swoje podwórko ma kocio uporządkowane, ale widzi, co się dzieje obok i serce jej pęka…


Podjechałam któregoś dnia, koci otwór w bramie garażu, w otworze kocie pyszczki  -  na kicianie i puszkę wyszły, podeszły dość blisko. Widziałam kilka. Ciarki mnie przeszły, jak od pani Ewy dowiedziałam się, maluszków jest 6-8, i sześć dorosłych kotek. Bo nie mamy już ani grama miejsca  -   wyłapać dorosłe i zostawić maluszki technicznie trudno, no i bez sensu  -  maluszki albo poginą, albo za pół roku trzeba je będzie łapać, zanim zaczną się rozmnażać, bo inaczej cała robota na nic. I łatwiej złapać maluszki niż podrostki, i skąd brać kasę na sterylki… Na szczęście lecznica obiecała zająć się malcami, my mamy tylko złapać, sterylki zrobimy w ramach programu miejskiego..



Niektóre maluszki chore, czas goni  -  podjechałam kolejnego o 6tej rano, pani Ewa czekała. Nastawiłyśmy klatki, przyszła zaspana i niezadowolona karmicielka  -  na pytanie, dlaczego nic nie zrobiła, by ograniczyć ten koci przyrost naturalny, dlaczego nikogo nie alarmowała, że maluszki chore i potrzebna pomoc  -  odparła, że chyba zwariowałam, żeby mieć odo niej pretensje o 6tej rano! Bo przecież ona karmi, niektóre maluszki nawet bierze w ręce i oczka i przeciera!! Ile jest wszystkich maluszków? Ano, z osiem to będzie, ale na pewno się nie złapią.

Trochę historii  -  kilka lat temu łapał tu Kotylion, złapał i wysterylizował cztery kotki piąta uciekła. Zawsze tak jest  -  nie udaje się właściwie nigdy bez pomocy karmiciela wyłapać wszystkich. Miała tę kotkę złapać karmicielka  -  podobno miesiąc klatka stała… Widziałam takie stojące klatki  -  w środku zeschnięte resztki, a obok miska z jedzeniem bo reszta kotów nie może być głodna, albo klatka zamknięta i  pajęczynami porasta. W każdym razie karmicielka nie złapała, kotka urodziła raz i  drugi, może i więcej  -  karmicielka nie wie. Potem KM zabrała jakieś kociaki, no i sama pani widzi, chorują, to i tak poumierają, albo je porozjeżdżają  -  i nie ma problemu  -  cytat z karmicielki.



    

Maluszki łapały się w zasadzie taśmowo, gorzej z kotkami  -  ostrożne i agresywne, ja przekładałam złapane maluszki z klatki do kontenera, pani Ewa odganiała atakujące nas nie na żarty kocice. Któregoś źle złapałam wyciągając z łapki, podrapał mi rękę  -  ja niestety jak trzymam, to nie umiem puścić….



Przy 8mym kociaku zwątpiłam  -  miało być 6-8, w kontenerze już siedzi osiem, a ja na pewno widziałam jeszcze inne kocie mordki  -  na pewno malutkie. Ano tak, te najmłodsze chore, mówi karmicielka. Weszła do komórki, dwa wyniosła w rękach, chude i obsmarkane,  trzeci uciekł.

Czyli do 7.30 złapało się 10 kociaków w różnym wieku, chyba 3 albo 4 mioty. Ostatni z najmłodszego miotu  -  najbardziej zafafluniony, chyba już  nie mógł jeść  -  nie dal się złapać, Matka próbowała wyprowadzić go z komórki, udało się zawrócić. Ale czy później nie wyprowadzi? Jeśli tak  -  to go stracimy….

Nadal nie wiemy, czy został tylko jeden kociak, czy więcej  -  karmicielka też nie wie…

7.30  -  ja na ósmą do pracy, na razie koniec. Klatki zostają zamknięte w garażu, przy każdej jeden maluszek w kontenerze „na przynętę” dla dorosłych kotek. Ja znikam, pani Ewa ma zaglądać, no i złapane maluszki przekazać lecznicy.  Oto ostatni obrazek z garażu  -  maluszek skulony na fotelu, dwie kotki w punkcie obserwacyjnym:




Pozostałe trzy kotki obserwowały akcję z bezpiecznych miejsc  -  jedna z dachu, dwie z nasłonecznionego ogródka:




A dalej? Już nic atrakcyjnego  -  złapał się ten chory czarnuszek,  na szczęście to był ostatni maluszek z tego podwórka.

A potem łapały się kotki  -  pani Ewa dzwoniła, ja zawoziłam do lecznicy, tam sterylizowali, i po odpowiednim czasie kotki wracały do siebie. Cztery burasie prawie identyczne:



   
i biało-czarny kocur, który w lecznicy odmówił przejścia do klatki pobytowej  -  więc przesiedział dwie doby w łapce  -  tej dużej.



A burasia z dachu na czas łapanek wyprowadziła się w nieznane miejsce  -  pani Ewa czuwa, jak kotka wróci, będziemy ją łapać. Na informację od karmicielki nie ma co liczyć… 

1 komentarz: