czwartek, 15 stycznia 2015

Baryłeczka

opowiedziała Ania
22 grudzień 2014  -  trochę mokro, trochę zimno, w końcu grudzień. Wychodzę z  pracy, ciemno, ponuro, chcę do domu, jeszcze muszę zajechać do chorej Cioci do szpitala. telefon:
-   Kiedy pani będzie?
-   Gdzie będę?
-   Przecież się pani ze mną umawiała, po kota.
-   Jakiego kota? Gdzie ten kot? Kiedy się umawiałam?
-   Wczoraj, że pani dziś będzie, jutro mnie zabierają do domu opieki, a kot duży, kolorowy, czarny, żółty, biały, chodzi pod blokiem  -  głos starszego pana.
Trikolorka, czyli kotka, może w ciąży. Pana jutro już nie będzie, kot pod blokiem, dziś może się złapie, potem będzie trudno. Tylko jedno  -  na pewno się nie umawiałam, sklerozę mam, ale nie aż taką. No nic, jadę, do szpitala później, Ciocia o tej porze na ogół śpi, budzi się wieczorem, to chociaż z nią porozmawiam.
Zła jestem. Zagoniona, staram się planować sobie czas, każda niespodzianka rujnuje mi harmonogram, potem coś się zawali, muszę nadganiać. Kota trzeba złapać, to pewnie potrwa, pokazać w lecznicy, znaleźć tymczas  -  to tak na już, kilka godzin.
Chwilę ganiamy się z panem między blokami, pan niezmotoryzowany nie potrafi wytłumaczyć, jak dojechać. W końcu jest pan  -  starszy, niedosłyszący, o kulach  -  nie ma kotki. Wołamy, czekamy. Kotkę pan karmi jakieś pół roku, mówi, że na pewno jest wysterylizowana, ale nie pamięta, skąd to wie. Bardzo chce wejść do klatki schodowej, do mieszkania…. Podobno wcześniej była na Bystrzyckiej. Postarał się o  budkę  -  zapłacił 280zł, ale wandale zepsuli. No a teraz odjeżdża…. W pobliżu są jakieś koty, wg pana dwa duże i może dwa, może trzy chude, ktoś je karmi, pan pokazuje gdzie, ale nie wie kto i nie wie kiedy.
W czasie rozmowy przychodzi kotka, pan chce ją wziąć na ręce, ale kule przeszkadzają, kotka się wymyka. Kucam, kiciam, podchodzi, głaszczę po główce,  wyyyciągam rękę, by złapać za kark, mam, podnoszę  -  kurczę, urwie się skóra, taka ciężka   -  pakuję do kontenera. Chyba zaskoczona, bo awanturować się  zaczęła już zamknięta. Jeszcze pytam, z kim się pan umawiał, pan obiecuje sprawdzić telefon, ma zapisany. Jadę do lecznicy. Kolejka, porzucam anielsko cierpliwej (do mnie) lekarce wyjący kontenerek z hasłem  -  wysterylizuj, odbiorę wieczorem  -  i pędzę do szpitala.
Wieczorem lecznica: 
-  Coś ty przyniosła? Zabieraj tę wściekliznę!
-  Jaką wściekliznę? Ręką złapałam! Bez problemów zapakowałam!
-  Taak? To ją teraz wypakuj!
Pochodzę do kontenera, wyciągam rękę  -  syki i warczenie. Uj… Ostrożnie otwieramy z góry, ręcznik, podnoszę przez ręcznik, trzymam z całej siły, pazurzaste łapy latają w powietrzu. Lekko nie jest  -  lekarka goli brzuszek, szukamy blizny posterylkowej, nie widać. Może być na boku, ale golić całego kota? Sylwetka typowa dla wysterylizowanych  -  kulista, przyjmujemy, że jednak wysterylizowana. Szczepienie, coś na kark na pchły i robaki, strach wpychać tabletkę do cały czas kłapiącej paszczy. Widać zęby  -  może mieć dwa-trzy latka. Jedno oczko ma białą plamkę  -  po urazie? Po kocim katarze?
Zabieram rozżarte cudo, z dreszczem myślę, co dalej  -   który dom tymczasowy uszczęśliwić taką furią? Koteczka z charrakterrem, jak wszystkie szylkretki. Ale ta chyba przesadza….


W domu tymczasowym okazuje się, że nie lubi, a raczej panicznie boi się innych kotów. Pierwsze dni spędza wciśnięta w kąt przy telewizorze albo w posłanko na parapecie, trochę daje się głaskać, ale zaraz warczy. Wali łapkami i ząbkami…..
Bezpieczne też są doniczki, choć trochę ciasne.


Potem przenosi się na wygodniejszą  i pewnie cieplejszą poduszkę na krześle. Jada na przyległej szafce, o nią ostrzy pazurki, obok ma miseczkę z wodą  -  za nic nie zejdzie do wspólnej miski. Pozwala się głaskać, nawet podstawia główkę  -  warczy już tyko na koty.   


Cóż, trzeba jak najszybciej szukać jej domu, koniecznie bez kotów…
Zrobiłam ogłoszenia, czekam. Zainteresowanie jest, bo trikolorka. Ale albo za stara (!!), albo do domu z kotami / psami. Nie chcę jej narażać na kolejny stres, widać, że typowa jedynaczka, może się kiedyś przyzwyczai do zwierzaków, ale czy w stadzie będzie szczęśliwa?


W końcu telefon  -  chyba TEN. Pan kociarz od dzieciństwa, w rodzinnym domu zostawił kilkunastoletnie koty, które znalazł jako dziecko, bliźniaczki 8letnie wychowane z kotami, kociolubna żona i kilkumiesięczny maluszek, pewnie przyszły kociarz. Niestety jestem kilka dni poza Łodzią, pan obiecuje poczekać, skompletować wyprawkę. Cieszę się ostrożnie, bo różnie to bywa, mogą np. znaleźć kota przy śmietniku…..
Przyjechali, kotka się spodobała, dziewczynki chciałby zmienić jej imię na Perełka  -   trochę duża ta Perełka będzie.. Pojechali….
I dziś mam wiadomości  -  państwo są przyjemnie zaskoczeni, że kotka tak szybko się zadomowiła. Po przyjeździe zwiedziła mieszkanie, ze strategicznego punktu na bufecie w kuchni obserwuje domowników, pozwala się głaskać i sama o to prosi, już zrozumiała, że w maleńkim łóżeczku nie zmieści się z dzieckiem, wygodniej pod kołderką u państwa  -  w nocy.
A w dzień na środku pokoju z wywalonym do góry brzuszkiem  -  chyba jest zadowolona?  

Pod tymi blokami byłam jeszcze 23 grudnia. Spotkałam burą starą koteczkę mocno oswojoną i pana, który karmi ją i czarną dużą wysterylizowaną kotkę  -  ta czarna mignęła mi, kiedy zabierałam Baryłeczkę. Innych kotów pan nie widuje, może pani Ula? Pokazał, gdzie mieszka, ale mimo kilku prób nie udało mi się jej zastać.

Za to od pana z psem dowiedziałam się, że Baryłeczka potrafi być groźna  -  kilka razy pogoniła jego psa.
Bura staruszka jest chyba głucha i chyba nie ma ciepłego schronienia  -  sypia na parapecie piwnicznego okienka, podeszłam do śpiącej, zareagowała dopiero, gdy jej dotknęłam  -  zerwała się i uciekła….    Podjadę tam jeszcze  -  może znajdzie się miejsce na styropianową budkę dla staruszki, może okaże się, że ma gdzieś bezpieczny kącik…
Przydałby się jej jakiś dom….



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz