środa, 24 grudnia 2014

Taka sobie historia...

Czytelnikom tego blogu historia jest znana, ale ubrałam ją w bardziej fabularną formę - może będziecie chcieli poczytać w Święta :-)



Dawno, dawno temu żyła sobie śliczna bura kotka. Miała swój własny domek, do którego trafiła jako maleńkie kociątko. Kochała swoją dużą, a duża kochała ją i ciągle głaskała, przemawiając czule. Były bardzo szczęśliwe przez wiele lat. Aż któregoś dnia rano Kicia ze zdumieniem stwierdziła, że jej opiekunka nie wstała jak zwykle, aby przygotować śniadanko. Kotka próbowała ją obudzić, ocierała się, zaczepiała łapką, ale to nic nie dało. Duża leżała nieruchomo... Kicia nie wiedziała, co zrobić. Była głodna, chrupki, pozostawione od wczoraj w miseczce szybko się skończyły.
Kicia siedziała przy łóżku dużej, ale nic się nie zmieniało. Tylko telefon odzywał się swoim ostrym, nieprzyjemnym buczeniem. Raz, potem znowu i znowu... Był już wieczór, Kicia od rana nie jadła, nagle przed drzwiami mieszkania zrobił się jakiś ruch. Drzwi otworzyły się i do środka weszło kilka osób. Jedną Kicia rozpoznała, mieszkała obok i czasami przychodziła do Dużej. Próbowała do niej podejść, ale inni obcy kręcili się po mieszkaniu,  odganiali przemykająca pod nogami kotkę. Tymczasem przyjechali następni obcy, w niewielkim mieszkaniu zrobiło się tłoczno. Kicia schowana w kąciku obserwowała, jak kilku obcych wyszło, zabierając ze sobą Dużą! Co oni chcą jej zrobić? Kotka nic nie rozumiała. Znajoma Dużej wsypała do miski trochę chrupek, nalała wody, nawet wyczyściła kuwetkę.
- Kici, kici... zawołała, ale kotka wystraszona nie ruszyła się ze swego schowka. Sąsiadka wzruszyła ramionami i opuściła mieszkanie, zamykając za sobą drzwi. Kicia postanowiła spokojnie poczekać na powrót Dużej. Czekała i czekała, minął cały dzień, wieczorem znów pojawiła się sąsiadka, wytrząsnęła resztkę chrupek z opakowania i nawet pogłaskała Kitkę po główce.
- Co ty teraz zrobisz, mała? Chyba trzeba zadzwonić do schroniska... -westchnęła i wyszła.
Następnego dnia za drzwiami ponownie odezwały się jakieś głosy.
- Jak to - Państwo zamykają? Tam w środku jest kot, on umrze z głodu! - mówiła zdenerwowana sąsiadka.
- To niech go pani zabierze, administracja musi zamknąć lokal. - odezwał się nieznany mężczyzna.
- Nie mogę, mam dziecko uczulone, zresztą nie chcę kota... Ale przecież nie można tak skazać zwierzaka na śmierć! Zadzwonię do schroniska, proszę poczekać.
- Nie mogę czekać, mam jeszcze mnóstwo spraw, albo pani bierze kota, albo zamykam.- niecierpliwił się mężczyzna
- Mówiłam, że nie mogę. To przynajmniej go wypuśćmy, może posiedzieć na korytarzu, ja w tym czasie zawiadomię schronisko.
-   Dobra, niech pani otwiera... Tylko szybko.
Spłoszona hałasem na korytarzu Kicia wcisnęła się mocno w kącik za kanapą. Serduszko mocno jej biło. Może jej nie znajdą? Ale sąsiadka szybko odkryła schowek.
- Kici, kici, chodź mała, nie możesz tu zostać...
Wyciągnęła rękę, a kotka ufnie otarła się o znajomo pachnącą dłoń. Jednak kiedy sąsiadka próbowała wyciągnąć kotkę z kącika, Kicia najeżyła sierść i zasyczała ostrzegawczo. Sąsiadka szybko cofnęła dłoń.
- No co ty mała, wychodź...- szepnęła niepewnie. W odpowiedzi usłyszała głośniejszy syk, a rozszerzone strachem oczy kotki błysnęły dziko.
- Co tam, długo to potrwa? – urzędnik z administracji był wyraźnie zły, że sprawa się przeciąga. - Niech ją pani wygoni.
- Kiedy nie mogę, ona nie chce wyjść... Zaraz, chwileczkę, spróbuję szczotką, proszę szeroko otworzyć drzwi.
Szczotka na długim kiju, wsunięta z góry, szybko wypłoszyła Kicię z kryjówki. Przerażona kotka pobiegła jak szalona ale zamiast do drzwi zewnętrznych dopadła do otwartej kuchni. Nie było tu gdzie się schować, ale zdołała wskoczyć na wiszącą szafkę. Sąsiadka znów użyła szczotki, krzycząc jednocześnie:
-Niech pan zamknie drzwi do pokoju!
Kitka zepchnięta z szafki ponownie znalazła się w przedpokoju. Pokój był zamknięty, przed nim stał wrogi mężczyzna, z tył podchodził kolejny wróg – sąsiadka. Jedyna droga ucieczki prowadziła na korytarz i Kicia skorzystała z tej drogi. Zbiegła po schodach i schowała za filarek. Z daleka obserwowała jak wrogowie oddalają się od jej drzwi. Postanowiła tam wrócić, może duża otworzy? Może ktoś ją wpuści do domu? Ale drzwi pozostawały zamknięte na głucho. Kotka usiadła obok nich i zapłakała. Jej żałosne popiskiwanie słychać było na całym piętrze. Nagle jakieś drzwi się otworzyły.
- Kto tu wpuścił kota, chwili ciszy nie ma, dopiero dziecko uśpiłam... A kysz, pójdziesz stąd ty przybłędo! – kobieta energicznie odgoniła kotkę od drzwi.
Kicia nie broniła się, znowu pobiegła na dół. Stanęła za węgłem. Nagle z góry rozległo się szczekanie i wielki pies już pędził do kotki. Nigdy nie widziała psa, ale instynktownie poderwała się do szaleńczego biegu – na szczęście drzwi klatki schodowej były otwarte. Wypadła przez nie i puściła się w stronę nieodległych komórek. Zdążyła się schować, zanim pies dobiegł i zaczął nerwowo węszyć wokół dziury, przez którą przelazła.
- Azor, chodź tu zaraz, idziemy do kiosku. Do nogi, ale już!
Pies zniknął. Wystraszona kotka dłuższy czas bała się ruszyć. Komórka, do której się wcisnęła była niewielka i chyba kiedyś służyła jako pomieszczenie na szczotki, ale teraz nie była używana. Kicia po tych przeżyciach potrzebowała chwili spokoju, przypadła w kąciku i przymknęła oczy.


2.

Obudził ją głód. To była w domu pora karmienia, a Kicia od wczoraj nie jadła. Wokół panowała ciemność, zza kilku zasłoniętych okien sączyło się przytłumione światło lamp, oświetlając niewielkie wybetonowane podwórko. Wszystko tu było obce i pachniało tak dziwnie! Kotka ostrożnie wysunęła się z komórki i potruchtała w stronę drzwi klatki, ale były zamknięte. Miauknęła żałośnie i poszła w stronę wielkiego pojemnika, przy którym walały się jakieś resztki. Nie bardzo nadawały się do jedzenia, ale znalazła skórkę od kiełbasy i zaczęła ją ogryzać. Nagle drzwi do klatki się otworzyły i stanęła w nich sąsiadka. Kotka skuliła się, pewnie zaraz zacznie ją gonić! Ale kobieta postawiła na ziemi talerzyk, powiedziała cicho:
- Kici, kici...
I nie czekając, czy ktoś odpowie, zniknęła w ciemnej sieni. Kicia ostrożnie węsząc zbliżyła się w kierunku talerzyka. Rozpoznała znajomy zapach - mleko! Dawno go nie piła, ale zawsze lubiła. Podeszła i zaczęła chlipać. Zamknęła oczy, przez chwilę poczuła się jak w domu. Ale w tym momencie usłyszała wściekły syk i łapa z ostrymi pazurami przeleciała tuż przed jej pyszczkiem, ledwie zdołała odskoczyć.
Ogromne kocisko nie oglądając się na przestraszoną kotkę podbiegło do miseczki i powoli wylizało mleko. Potem wskoczyło na pojemnik i zaczęło rozgarniać śmieci. Kicia przerażona szybko wcisnęła się do komórki. Strach przytłumił głód, myślała już tylko o tym, żeby nikt jej nie znalazł, nie zaczepił. Co to było to wielkie na czterech łapach? Kotka dotąd widziała tylko ludzi, byli różni, ale najczęściej przyjaźni. Innych zwierząt nie znała, ale już wiedziała, że to wrogowie albo konkurenci. Nie lubiła ich i bała się znacznie bardziej niż ludzi.
Przez jakiś czas kotka mieszkała w komórce. Wieczorem sąsiadka wystawiała mleko, czasem trochę resztek. Jeśli Kicia zdążyła przed wielkim kociskiem, przełykała w pospiechu jedzenie. Wodę mogła znaleźć w kałuży – o ile akurat były kałuże. Ale padało dość często, poza tym robiło się coraz zimniej. Komórka dawała trochę ochrony, jednak i tam chłód doskwierał coraz bardziej. Kotka chętnie wcisnęłaby się do ciepłej sieni, ale drzwi pozostawały zamknięte. Któregoś dnia jednak na podwórku zaczął się ruch. Podjechał samochód i zaczęto wynosić meble. Wyprowadzał się właściciel Azora.
- Gdzie pan dostał mieszkanie? – dopytywała się sąsiadka.
- Niedaleko, będę tu czasem zaglądał z Azorkiem. A pani gdzie ma przydział?
- Jeszcze nie wiem, ale skoro kamienica zostanie zburzona, to chyba zaraz mi coś zaproponują. Bardzo już czekam na tę przeprowadzkę.
- Koty będą musiały sobie radzić same. – mruknął właściciel Azorka. – Nikt im już mleka nie wystawi.
- No tak – przytaknęła sąsiadka – muszą się zacząć stołować gdzie indziej. Zresztą co ja im tam dawałam, tę jedną miskę mleka...
Dla Kici była to jednak aż miseczka mleka. Miseczka pozwalająca przeżyć. Jeszcze kilku lokatorów wyprowadziło się, w końcu przyszła pora na sąsiadkę. Znów na podwórze podjechało wielkie auto, zniesiono trochę mebli. Wieczorem Kicia jak zwykle czekała przed klatką, ale nikt się nie pojawiał. Zauważyła, że drzwi są uchylone, wcisnęła się ostrożnie do środka. Na korytarzu czuć było jeszcze znajome „ludzkie” zapachy, ale dom był zupełnie cichy, tylko wiatr świstał przez wybite na piętrze okno, wdmuchując do środka zeschłe liście. Ośmielona ciszą Kicia wbiegła wyżej po schodach, nagle zatrzymała się przed drzwiami – poznała zapach, to tu, tu mieszkała, tu była jej duża, jej posłanko, zawsze pełne miseczki! Starannie obwąchała próg, zapach był słaby, wokół pusto. Przypomniała sobie, że nic dziś nie jadła, pobiegła na dół, do pojemnika, ale był zamknięty, a na pokrywie wylegiwał się kot... Kicia zrozumiała, że nic tu nie zdobędzie do jedzenia. Zrezygnowana cofnęła się do klatki i poszukała kątka osłoniętego od wiatru. Trudno, dziś już nic... ale co to fruwa, trzepiąc szybko skrzydłami? Podobnie wyglądała zabawka, którą kiedyś przyniosła jej Duża. Kicia chwyciła zabawkę, jak tamtą od Dużej - i wielka, senna ćma, obudzona zamieszaniem przy przeprowadzce, znieruchomiała w jej pyszczku. Głód podpowiedział kotce, że to też nadaje się do zjedzenia – mało, ale zawsze coś... Kicia wtuliła się w kącik pod schodami, starając się zatrzymać odrobinę uciekającego ciepła.
- Ciekawe, czy tu jest dużo tych latających przekąsek – pomyślała mrużąc oczy.
Niestety, ćmy już dawno pochowały się przed zimnem, które coraz mocniej dawało się we znaki. Kicia zaczęła wychodzić przez bramę, bała się, ale głód był silniejszy. Czasem ktoś przechodząc ulicą rzucił jej jakiś kąsek. Bardzo schudła, jej futerko, kiedyś tak miękkie i atłasowe, przerzedziło się i zabrudziło. Któregoś dnia siedziała właśnie w krzakach przed swoim dawnym domem, kiedy zobaczyła Ją. Podobna do Dużej, ale chyba wyższa. Szła obok pustostanu. Kicia popatrzyła na nią i nagle zapłakała. Cichutko, potem głośniej i jeszcze głośniej, rozpaczliwie, jakby wzywała pomocy. Obca zatrzymała się, rozejrzała i od razu wyśledziła miejsce, z którego dochodziły kocie jęki. Stanęła i przez chwilę przyglądała się kotce, a potem cichutko, łagodnie zagadnęła:
- Kici, kici, chodź mała, chodź, pewnie jesteś głodna.
Zaczęła wyciągać coś z torby – jedzenie! Talerzyk! Nie czekając dłużej Kicia podbiegła i zaczęła szybko pochłaniać posiłek. Duża pochyliła się i pogłaskała nastroszoną sierść. Kicia otarła jej się o nogi, podsunęła główkę pod dłoń, prosząc o pieszczoty, których tak dawno nie doświadczała. Duża tuliła ją, wreszcie powiedziała:
- Co mam z tobą zrobić? Pewnie straciłaś swoich opiekunów – popatrzyła na pustostan w głębi – Mam tyle kotów... Ale nie mogę cię tak zostawić.
Pewnym ruchem wzięła kotkę na ręce, a Kicia natychmiast przytuliła się do niej, jakby znała ją od zawsze. Zamruczała. Duża objęła ją mocniej.
- Chodź malutka, idziemy do domu. Do domu!


3.


Dom okazał się niewielkim mieszkaniem na trzecim piętrze starej kamienicy. Kicia wmaszerowała do niego na ramionach swojej nowej Dużej i od razu zesztywniała ze strachu. Tu było pełno kotów! Nie jeden czy dwa ale PEŁNO! Mruczenie kotki zmieniło się we wściekły warkot. Na szczęście Duża zaniosła ją od razu do małego pomieszczenia i zamknęła drzwi. Śmierdziało kotami, ale żaden nie znajdował się w zasięgu wzroku, więc Kicia trochę się uspokoiła i powitała radosnym pomrukiem Dużą wracającą z miseczkami, pełnymi pysznego jedzonka. Jednak kiedy za Dużą do łazienki próbował się wsunąć jakiś kot, od razu zawarczała na niego groźnie. 
- Nie lubisz innych kotów? – zafrasowała się Duża – no i co my zrobimy? Na razie musisz siedzieć w łazience.


Potem Duża wylała jej na kark jakiś nieprzyjemnie pachnący płyn. Kotka otrząsnęła się niezadowolona, ale za chwilę zapomniała o tym, zajęta obgryzaniem sztucznej myszki. Miała identyczną w swoim domu! A więc to też jest dom, naprawdę! Nie jest głodna, nie marznie, Duża przytula ją i głaszcze. Byłoby idealnie gdyby nie te koty za drzwiami...

Łazienka rozwiązywała tymczasowo problem kocich współlokatorów, ale Kicia nie była szczęśliwa – chciała jak najwięcej przebywać z nową Dużą, okazać jej miłość i czuć jej dotyk na futerku. Tymczasem Duża rzadko mogła spędzić w łazience dłuższą chwilę. Miała wiele zajęć, więc przez większość dnia kotka siedziała sama i płakała. Płakała także w nocy, ale próby zabrania jej do pokoju kończyły się awanturą z kotami. Wieczorem Duża siedziała trochę w łazience, starając się nie zasnąć ze zmęczenia, a Kicia szczęśliwa ocierała się o nią całym ciałem, barankowała, lizała. Ale w końcu trzeba było iść spać, a Kicia zostawiona w pustej łazience zaczynała swój protest-song, skutecznie uniemożliwiając Dużej zaśnięcie.
- Co mam z tobą zrobić, piszczałko utrapiona? O, to będzie Twoje imię – Piszczałka. Piszczałeczka. Masz tu trochę chrupek, może to cię na moment uciszy. Jest północ, pobudzisz ludzi w całym domu!
To nie mogło trwać długo i Duża bardzo się martwiła. Na szczęście po kilku dniach i nieprzespanych nocach Duża wróciła do domu z radosną nowiną.
- Piszczałko, szykuj się! Znalazłam ci dom! Prawdziwy dom, bez innych kotów, których tak nie lubisz! Zaraz tu przyjdą Twoi nowi opiekunowie.
Opiekunka była tylko jedna. Miła starsza pani. Piszczałeczce od razu się spodobała. Przytuliły się do siebie, a starsza pani rozmawiała z Dużą.
- Mąż nie przyszedł, jest po wylewie i boi się dalej wychodzić. – tłumaczyła - Ale bardzo się cieszy na kotka. Czy ona będzie chciała spać z nami w łóżku? Mąż sporo leży, chodzenie go męczy.
- Na pewno tak. Piszczałka uwielbia ludzi. Za to kotów nie lubi.
- To nic, my będziemy mieć tylko ją, będzie naszą księżniczką. A co ona je?
- Wszystko – zapewniła Duża. – Jest bardzo zabiedzona, ale już trochę doszła do siebie. Chce ją pani dziś zabrać?
- Tak, później kupię jej jedzenie i kuwetę.
- A ma pani transporter? Przecież nie weźmie jej pani pod pachę.
- Nie, nie mam. – zmartwiła się starsza pani. – a bez transportera się nie da?
- Nie. Ale pożyczę pani mój transporter. Tylko jeszcze podpiszemy umowę.
Kotka niechętnie dała się wsadzić do transportera. Przez kratki z żalem spoglądała na swoją Dużą. Była niespokojna, znów coś się zmieniało w jej życiu. Kiedy starsza pani wzięła transporter i wyszła z mieszkania, Piszczałka zapłakała żałośnie.
- Cicho, koteczko, cicho, nie bój się, teraz już wszystko będzie dobrze...


4.


Nowe mieszkanie okazało się całkiem spore i co najważniejsze – nie było w nim ani śladu kota! Piszczałka wypuszczona z transportera obiegła wszystkie kąty, delikatnie obwąchała rękę nowego opiekuna i zadowolona ułożyła się obok niego na łóżku.
- Jak to dobrze, nie będę już sam! ucieszył się staruszek, łagodnie gładząc miękkie futerko. Podrapał za uszkami, a Piszczałka odpowiedziała radosnym mruczeniem.
- Świetnie, siedźcie sobie tak, a ja skoczę po zakupy. – powiedziała pani, szykując się do wyjścia. - Kotka musi mieć kuwetę, żwirek i jedzonko. Na szczęście sklep zwierzęcy jest blisko.
Piszczałka szybko zadomowiła się u swoich nowych opiekunów. Wszystko było tu tak jak lubiła, a starsi państwo starali się dogadzać swojej „księżniczce” pod każdym względem. Dostała nowe posłanko, ale i tak najchętniej sypiała w łóżku albo na fotelu. Lubiła wylegiwać się na parapecie, obserwując świat za szybą. Z tej pozycji wydawał się całkiem interesujący! Ale najlepsze były zabawy z myszką i pyszności, które regularnie wypełniały miseczkę. Piszczałka była szczęśliwa.
Dni mijały, zmieniały się w tygodnie, miesiące. Kotka zauważyła, że starszy pan coraz rzadziej wstawał z łóżka, poruszał się wolno i niepewnie. Właściwie wcale jej to nie przeszkadzało i ona większość czasu spędzała na jego łóżku. Aż któregoś dnia poczuł się źle, przyjechali jacyś ludzie i zabrali go – jak mówiła pani – „do szpitala”. Teraz i starsza pani ciągle znikała z domu, wracając miała na sobie zapach pana, zmieszany z dziwną wonią, która kotce wcale się nie podobała, aż kręciło ją w nosku. Kotka zostawała sama na długie godziny, a pani smutniała coraz bardziej. A potem był ten telefon, po którym starsza pani rozpłakała się i długo tuliła w ramionach Piszczałkę.
- Jak to dobrze, że ciebie mam, malutka. – wyszeptała – Zostałyśmy same, zupełnie same...
Piszczałka odpowiedziała cichym miauczeniem. Nie wiedziała co się stało, ale instynktem wyczuwała, że coś się nieodwołalnie zmieniło.
Starsza pani ubierała się teraz tylko na czarno, dużo czasu spędzała w domu, a kiedy gdzieś wychodziła, po powrocie Piszczałka nie wyczuwała już zapachu pana, który powoli zaczął się zacierać w jej pamięci.
Za to w domu zaczęli pojawiać się młodzi ludzie, dziewczyna i chłopak. Piszczałka nie miała nic przeciw gościom, ale tych nie bardzo lubiła. Jeszcze chłopak czasami głaskał ją i bawił się sznureczkiem, ale dziewczyna patrzyła jakoś niechętnie, szczególnie kiedy starsza pani tuliła kotkę i całowała mokry nosek.
- Przecież kot jest brudny, mama się nie brzydzi? – spytała kiedyś, kiedy Piszczałka wylegiwała się na stole obok talerza z kanapkami.
- Piszczałeczka nie jest brudna, to bardzo czysty kotek, codziennie się myje – zapewniła starsza pani z uśmiechem. – Zobacz jakie ma śliczne futerko.
- Pełno na nim zarazków. Każdy lekarz mamie powie, że kot nie powinien chodzić po stole!
- Oj, jakoś nigdy się od niej niczym nie zaraziłam – wzruszyła ramionami – Piszczałka to moja jedyna pociecha. I jest urocza, prawda synku?
- Tak, to miła kicia. – przyznał chłopak. – Lubię ją.
- Cieszę się. Bo właśnie chciałam was prosić... gdyby... gdyby coś mi się stało, zaopiekujecie się Piszczałką, prawda?
- No co mama, proszę w ogóle o tym nie myśleć, przecież mama jest zdrowa, nic mamy  chyba nie boli?
- Nie boli dziecko, ale muszę o tym myśleć, mam swoje lata. I martwię się, co będzie z kotką, gdy nie będę się już mogła nią opiekować!
- To niech się mama nie martwi, na pewno się nią zajmiemy.
- Obiecujecie? – to pytanie starsza pani skierowała wprost do dziewczyny -  Mogę na was liczyć?
- Ależ tak.- odpowiedziała trochę niechętnie - Na pewno nie wyrzucimy jej na ulicę. Może mama być spokojna.
Dni znów zaczęły płynąć jednostajnie. Kotka chciała wierzyć, że tak będzie zawsze. Nie była przecież młoda, tyle już przeżyła, a nigdy nie marzyła o przygodach, pragnęła tylko spokoju.
Nadeszły Święta, Kicia wiedziała, co to znaczy, przeżyła je już nieraz. To było miłe – np. śmieszne drzewko, z którego można było czasami ściągnąć jakiś fajny drobiazg do zabawy. Pani się nie gniewała, bo Piszczałka robiła to bardzo delikatnie i tylko raz wywróciła całe drzewko... Sznureczek zaplątał się w gałązki i za nic nie chciał dać się zdjąć. Ale drzewku nic się nie stało, wystarczył jeden ruch, aby postawić je do pionu. W Najważniejszy Dzień – Piszczałka nie wiedziała dlaczego, ale czuła, że właśnie ten dzień jest najważniejszy – Panią odwiedzili chłopiec z dziewczyną, przynieśli pakuneczki w uroczo szeleszczącym papierze, nawet jeden był specjalnie dla Piszczałki. Kotka z ciekawością rozerwała opakowanie, w środku znalazła myszkę, która zabawnie piszczała, kiedy się ją dotknęło łapką. Ale najfajniejsze były pudełka i papierki, i pyszny kawałek ryby, który Pani położyła na piszczałkowej miseczce. Siedzieli długo, chłopiec bawił się z Piszczałką piórkami na patyku (prezent od Pani), było bardzo przyjemnie, potem ludzie gdzieś wyszli, a kotka zasnęła szczęśliwa.
Kilka dni później był jeszcze jeden Ważny Dzień, ale wtedy młodzi ludzie już nie przyszli, Pani i Piszczałka długo siedziały same, tylko Piszczałka trochę się bała, bo za oknem coś ciągle z daleka huczało i błyskało. Pani zasłoniła okno i właśnie wracała na fotel, kiedy nagle, nie wiadomo jakim cudem potrąciła stojący na ławie kieliszek, który przewrócił się i pękł na wiele kawałków. Pani pomruczała coś pod nosem, sprzątnęła szkło i zmieniła zmoczoną serwetkę. Piszczałka dziwnie przestraszona schowała się pod fotel.
-  No co ty, Malutka, chodź, wyłaź, przecież wiem, że to nie Ty... – Pani z rozbawieniem spojrzała na Piszczałkę –  Wskakuj na kolana, przecież nic się nie stało... Musimy sobie złożyć Noworoczne życzenia.
Kotka uprzejmie wyszła z podfotelowego azylu, ale wydawało się, że nie jest przekonana, czy naprawdę nic się nie stało...

c.d.nastąpił - na zielonym tle, bo to Święta :-).


5.

Zima w tym roku była dość łagodna i długo nie przychodziła, za to jak wreszcie przyszła, to jakoś nie chciała ustąpić. Śnieg leżał i leżał, a Pani narzekała, że coraz ciężej jej chodzić po zakupy do osiedlowego sklepiku. Nawet kilka razy poprosiła o pomoc chłopca, który przyniósł ogromne paki „na zapas”. Pani mogłaby wychodzić rzadziej, ale potrzebowała świeże mięsko dla Piszczałki, a nie śmiała z tego powodu nikogo fatygować. Chodziła więc wolno, z widocznym wysiłkiem, podpierając się laską. Także po mieszkaniu poruszała się powoli, ostrożnie stawiając kroki, szybko się męczyła i często odpoczywała w fotelu albo na łóżku. Piszczałka przybiegała wtedy i przytulała się, a pani łagodnie gładziła ręką jedwabiste futerko.
W końcu zima minęła, ale Pani wcale nie było łatwiej chodzić. Coraz więcej czasu spędzała w łóżku, co Piszczałce nawet odpowiadało, bo mogła kłaść się tuż przy niej na długie godziny. 
Teraz częściej w mieszkaniu pojawiał się chłopak, Piszczałka polubiła go, bo zwykle przynosił jej jakiś smakołyk i bawił się z nią piórkami.  Pani patrzyła na to z zadowoleniem, chciała, żeby się polubili, żeby kotka znalazła opiekę, gdyby coś się stało... Co prawda lekarz, wzywany już teraz regularnie co parę tygodni, zapewniał, że wszystko jest dobrze, ale Pani mimo wszystko była jakaś niespokojna, kiedy myślała o Piszczałce. Tuliła ją do siebie, szepcząc:
- Muszę żyć. Muszę żyć, bo co się z tobą stanie, gdybym nie mogła się Tobą opiekować?

Któregoś dnia Pani czuła się wyjątkowo źle i lekarz podczas wizyty uznał, że nie można dłużej leczyć się w domowych warunkach. Wypisał skierowanie do szpitala.

Piszczałce słowo szpital nie kojarzyło się dobrze, ale nie miała nic do gadania. Pani przed wyjściem wygłaskała ją i utuliła, a potem wymownie spojrzała na chłopaka, który miał  odwieźć matkę na ostry dyżur.
- Synku, pamiętasz, co mi obiecałeś? Zaopiekujesz się Piszczałką?
- Och, mamo, nie mów w ten sposób. Sama się nią zajmiesz za kilka dni! – odpowiedział niecierpliwie – chodźmy już, nie mamy czasu.
- Tu masz ulubione chrupki Piszczałki, saszetki leżą w kuchni, dziś już dostała jeść, ale jutro musisz przyjść ją nakarmić. A, piasek się kończy, trzeba dokupić. Pieniądze...
- Mamo, poradzę sobie, nie martw się o nic, idziemy, złap mnie za ramię, lepiej byłoby z wózkiem, ale trudno jakoś się dostaniemy do windy. Piszczałka, nie kręć się pod nogami, sio!
- Nie goń jej synku, widocznie jest niespokojna. Zostań Malutka, nie możesz iść ze mną... Żegnaj Piszczałeczko! Do zobaczenia...- powiedziała jeszcze zanim syn zamknął drzwi.
Ale nie zobaczyły się już nigdy.

Przez następne dni chłopak regularnie zjawiał się w mieszkaniu, karmił kotkę, czyścił kuwetę, ale nie chciał się bawić, śpieszył się. Piszczałka całe dnie spędzała sama, siedząc na parapecie, wpatrzona w krótką perspektywę ulicy. Dawniej w tym miejscu mogła wypatrzyć Panią, kiedy wracała do domu. Może teraz też ją zobaczy? Mijały dni, ale nikogo nie było widać, jedynym gościem pozostał chłopak, który też zaczął przychodzić nieregularnie, czasem kotka nie mogła się doczekać nawet jego.

Którejś samotnej nocy Piszczałka nagle obudziła się – wyraźnie wyczuła czyjąś obecność. Wygięła grzbiet i poczuła jak po sierści przesuwa się jakby fala ciepła, zupełnie jak wtedy, gdy ocierała się o rękę Pani. Obejrzała się – nie, nie było nikogo, ale uczucie bliskości nie mijało. Kotka zaczęła cicho mruczeć, położyła się i nadstawiła główkę pod falę ciepła. Tak, Pani musi być blisko! Może jutro wróci? –pomyślała kotka z nadzieją.

Jednak Pani nie pojawiła się, za to kilka dni później do mieszkania przyszedł chłopak z dziewczyną. Zachowywali się inaczej – nie spieszyli się, wyciągnęli szufladę z papierami i zaczęli je przeglądać. Piszczałka wpakowała się na stół i rozłożyła na papierach.
- A sio, co za źle wychowany kot! Uciekaj stąd! – krzyknęła dziewczyna – Sio, przeszkadzasz!
Piszczałka obrażona zlazła ze stołu i poszła do swojego kącika. Nie to nie, nie musi im pomagać, niech się sami męczą!
Nazajutrz chłopak z dziewczyną znowu się zjawili. Ale Piszczałka niewiele miała pożytku z ich wizyt – nie zajmowali się nią w ogóle, pochłonięci przeglądaniem kolejnych szuflad i półek w szafach. Większość rzeczy wynosili w czarnych workach, niektóre odkładali. Także rzeczy, które Pani bardzo lubiła, lądowały w czarnych workach. W mieszkaniu robiło się coraz bardziej pusto. Wreszcie przyjechali obcy ludzie i wynieśli meble. Ale zaraz przynieśli inne, pachniały chłopakiem i dziewczyną. Piszczałka kręciła się po nowym mieszkaniu, próbując znaleźć w nim swoje miejsce. Jej posłanko zniknęło, próbowała więc ulokować się na parapecie, ale cały zastawiony był doniczkami, doniczki zajmowały też jej ulubiony kącik przy kaloryferze. Piszczałka starała się chodzić między kwiatkami jak najostrożniej, ale nagle jedna doniczka przewróciła się z hukiem, za nią następna. Piszczałka wystraszona jednym skokiem dosięgła parapetu, strącając przy okazji następny pojemnik z zielonym drzewkiem. Rozsypana ziemia, kamienne skorupy, wśród nich zielone łodygi, jakby wyrwane ręką niewprawnego ogrodnika – taki obraz zobaczyła dziewczyna, która na odgłos tłuczonych naczyń przybiegła do pokoju.
- Nie, ja się zabiję! Moje kwiaty zniszczone! Gdzie jest ten cholerny kot? Kto to teraz będzie sprzątał? Zobacz – zwróciła się do chłopaka, który nadbiegł z korytarza – zobacz co ten kot wyprawia!
- Przestraszyła się – chłopak próbował łagodzić sytuację – to wszystko dla niej jest nowe, musi się oswoić, przywyknąć...
- Przywyknąć? A w międzyczasie potłucze resztę moich doniczek? Nie zgadzam się!
- Kochanie, rozmawialiśmy już o tym. Obiecałem mamie, że zaopiekujemy się Piszczałką.
- Ty się zaopiekujesz. Ja niczego nie obiecywałam.
- Nieprawda, sama mówiłaś, że ją przygarniemy, kiedy mama o to pytała!
- Powiedziałam tylko, że nie wyrzucimy jej na ulicę. W końcu istnieją schroniska.
- Daj spokój, mama by nam tego nie darowała, poza tym Piszczałka nie znosi innych kotów, jak sobie poradzi w schronisku? Dajmy jej szansę, na pewno się przystosuje.

6.

Piszczałka bardzo chciała się przystosować, ale niechętne nastawienie dziewczyny nie ułatwiało jej zadania. Kotka musiała szybko opanować nowe zasady, w których głównym hasłem było „Nie wolno!”. Nie wolno wskakiwać na stół, nie wolno zaglądać do zlewozmywaka, nie wolno włazić do szafy, nie wolno spać na świeżo wypranej bieliźnie, nie wolno... Wydawało jej się, że czego by nie zrobiła i tak skończy się to wrzaskiem dziewczyny i ucieczką, tylko coraz trudniej było Piszczałce znaleźć w mieszkaniu kącik, do którego mogłaby się schować. Znikała za kanapą, ale i stamtąd ja wyganiano, bo przecież do sypialni nie wolno... Kotka stała się nerwowa, reagowała paniczną ucieczką, gdy tylko usłyszała podniesiony głos dziewczyny. A uciekając w pośpiechu znowu coś tłukła.
Chłopak karmił Piszczałkę i czyścił kuwetę, czasem próbował zagadać, ale zestresowana Piszczałka nie reagowała tak jak kiedyś. Była smutna, przygaszona, a chłopak nie miał czasu, więc szybko rezygnował.

Aż nadszedł ten dzień. Dziewczyna przyniosła ze sklepu świeże mięsko i właśnie położyła je na stole, kiedy zadzwonił telefon. Odebrała – dzwoniła jej dobra znajoma, więc rozsiadła się wygodnie w fotelu na dłuższą pogawędkę. W tym czasie Piszczałka ostrożnie wsunęła się do kuchni. Wyczuła na stole znajomy zapach. Mięsko! Już tak dawno go nie dostawała... dziewczyna nie karmiła kotki, a chłopak wyraźnie uważał, że sucha karma z supermarketu powinna wystarczyć. Kotka przełknęła ślinę i wyciągnęła główkę w stronę, skąd wydobywał się rozkoszny zapach. No tak, wiedziała, że na stół nie wolno, a już na stół w kuchni nie wolno jeszcze bardziej, ale mięsko pachniało tak kusząco... Piszczałka jednym zręcznym susem znalazła się na zakazanym stole i chwyciła kawałek smakołyku. Chciała tylko kawałek, ale okazało się, że cały płat zawisł jej w pyszczku. Cofnęła się, ciągnąc za sobą zdobycz, kiedy nagle usłyszała wrzask dziewczyny. Odruchowo chwyciła zdobycz w zęby i rzuciła się do ucieczki. Niestety, nie bardzo było dokąd uciekać – wcisnęła się w kąt za lodówką, trzymając w pyszczku mięso. Dziewczyna krzycząc podbiegła do kotki i wyciągnęła rękę, próbując złapać zwisający płat. Tego już było kotce za wiele – zareagowała instynktownie. Łapa sama wysunęła się do przodu, ostre pazury dosięgły „przeciwnika”, na ręce dziewczyny pojawiły się czerwone pręgi, z których leciała krew...

Z okrzykiem bólu dziewczyna odskoczyła od kotki.
- No, tego już za wiele. Ty wstrętny kocie, nie daruję ci tego! Zobaczysz! – syknęła złowrogo. Zamknęła kuchnię i pobiegła do łazienki opatrzyć rękę.

Kiedy chłopak wrócił do domu, dziewczyna powitała go w progu z zabandażowanym ramieniem.
- Co się stało! Miałaś wypadek?
- Tak, wypadek. To wszystko przez twojego kota! Rzucił się na mnie, porwał mięso na obiad i podrapał mnie do krwi! Chyba jest wściekły!
- Nie, co ty opowiadasz. Piszczałka na pewno nie jest wściekła. Może ją czymś sprowokowałaś?
- Ja?! Ja ją sprowokowałam? Trzymasz stronę wstrętnego kota, który na mnie napadł? Ja się jej boję, ani dnia z nią nie zostanę, masz ją natychmiast zabrać!
- Ależ kochanie, dokąd? Przecież wiesz, że nie mamy dla niej miejsca, już pytałem znajomych, czy ktoś by jej nie przygarnął, niestety nie ma chętnych.
- To mnie nie interesuje. Ja z nią mieszkać nie będę, ona jest niebezpieczna. Zabierz ją, choćby do schroniska.
- Schronisko to dla niej śmierć, tyle kotów... ona tego nie przeżyje – protestował chłopak
- Wolisz, żeby mnie się stała krzywda? A jak następnym razem rzuci mi się na twarz? Ja tego nie wytrzymam! Nie kochasz mnie! – dziewczyna ukryła twarz w dłoniach i zaczęła płakać.
Chłopak westchnął. Nie chciał sprzeczać się o kota, zresztą dziewczyna i tak zawsze stawiała na swoim. Pojednawczo objął ją ramieniem.
- Nie płacz. Zrobię tak, jak chcesz. Zawiozę kotkę do schroniska. Gdzie ona jest?
- W kuchni. Zamknęłam ją, bo się bałam.

Kiedy Piszczałka zobaczyła chłopaka z transporterem nie przestraszyła się zbytnio – nie raz przecież jeździła w ten sposób do kociego lekarza. Nie przepadała za tymi wizytami i uważała je za niesprawiedliwą szykanę – była przecież zdrowa, a u lekarza zawsze spotykała ją jakaś przykrość – a to ukłuli, a to wepchnęli do pysia coś gorzkiego. Ale w końcu zdarzają się gorsze nieszczęścia, więc bez problemu dała się zapakować do transporterka. Tym razem jednak jechali do jakiegoś innego weta, bo nie rozpoznawała drogi, a sama podróż ciągnęła się w nieskończoność. Wreszcie dojechali.

Ten gabinet był jakiś inny niż znane jej lecznice. Piszczałka skuliła się w swoim transporterku, wokół czuła mnóstwo zapachów, wyczuwała jakieś niedobre emocje, strach ból... Chłopak wniósł ją do pokoju, w którym było kilka osób, ale to Piszczałki wcale nie przeraziło. Wręcz przeciwnie, obecność ludzi podziałała uspokajająco. Więc to jednak zwykła wizyta w lecznicy? Kotka wyszła z transporterka i zaczęła ocierać się o ręce nieznanej pani.

- A więc skąd Pan ma tę kotkę? Jest domowa, oswojona. To Pana kotka?
- Nieee. To jest – niezupełnie moja. To kotka. mojej mmm ... sąsiadki, sąsiadka zmarła i właśnie z kotką nie ma co zrobić – jąkał się chłopak. - Nie chcieliśmy jej wyrzucić na ulicę, dlatego przywiozłem.
- Łasi się do pana – zauważyła pracownica schroniska, wypisując formularz przyjęcia. – na pewno nie należy do pana?
- Nie, skąd... Ona się łasi do wszystkich, do Pani też – odparował chłopak
- Jak ma na imię?
- Nie wiem.
Piszczałka nie przestawała tulić się do rąk chłopaka i pani, aż nagle cała zesztywniała – do pomieszczenia wszedł obcy kot! Piszczałka wydała ostrzegawczy syk i gdyby pracownica nie powstrzymała jej, zeskoczyłaby ze stołu w kierunku „agresora”.
- Stój, Malutka. Nie tak szybko. – pracownica schroniska zręcznie wepchnęła kotkę do transportera i zamknęła drzwiczki - Widać panienka jest jedynaczką. No cóż, trudno, nie pójdziesz na wybieg, damy ci osobną klatkę... a panu już dziękujemy. Czy chce pan dostać jakąś informację o kotce, jeśli tak proszę zostawić numer telefonu.
- Nie, dziękuję, mam nadzieje, ze będzie jej tu dobrze – bąknął chłopak niewyraźnie i szybko opuścił pokój.

Piszczałka trochę się zdziwiła – dotąd nigdy nie zostawiano jej w lecznicy, tylko kiedyś dawno, jeden raz... Potem bolał ją brzuszek i nosiła takie dziwne ubranko, ale po paru dniach wszystko minęło. To było jeszcze u jej pierwszej pani... Czy teraz znowu będzie bolało? Niepewnie patrzyła jak pracownica zabiera transporter i wychodzi z pokoju. Przez kratkę drzwi niewiele było widać, ale Piszczałka czuła, że wokół pełno jest tych okropnych kotów! Wszędzie, wszędzie czuła ich zapach. Musiało ich być mnóstwo, znacznie więcej niż u tej Dużej, u której krótko mieszkała. Dlaczego teraz znowu musi znosić ich obecność? Niechętnie dała się przepchnąć z transportera do okratowanego, małego pomieszczenia. Było ciasne, stała tu kuweta i miseczka z wodą. Druga miseczka była pusta, ale Piszczałka nawet nie pomyślała o jedzeniu. Zrozpaczona patrzyła, jak pracownica zamyka klatkę i oddala się, zostawiając ją samą w tym morzu kotów. Piszczałka zapłakała żałośnie ze strachu, żalu, rozpaczy.  Z daleka słychać było jednostajne ujadanie psów.

7.

Ten nieustanny hałas setek psich głosów towarzyszył kotce codziennie, nie pozwalając ani na chwilę zapomnieć, gdzie się znajduje. Zresztą koci zapach unoszący się wokół i tak wskazywał stale na zagrożenie. Ludzie pojawiali się rzadko, głównie po to, żeby nałożyć jedzenie, wyczyścić kuwetę. Piszczałka szybko nauczyła się rozróżniać panie „z obsługi”, ale one nie miały dla niej czasu, najwyżej krótko pogładziły po nadstawionej prosząco główce.
- Grzeczny kotek, grzeczny... No tak... Ale odsuń się, nie przeszkadzaj – szybko zamykały klatkę i przechodziły do następnych. A Piszczałka zawodziła, wzywając je jeszcze na chwilę, na minutę głaskania, które dawało złudzenie utraconego domu.
Któregoś dnia do pomieszczenia weszły 2 obce dziewczyny. Piszczałka widziała je po raz pierwszy, ale one wyraźnie znały tu wszystko i wszystkich. Nie spieszyły się tak, jak panie codziennie sprzątające kuwety. Podchodziły do klatek, błyskały jakimś dziwnym przedmiotem, przyjaźnie witały się z niektórymi kotami i przemawiały do wszystkich łagodnie. Piszczałka popłakując niecierpliwie czekała, aż zbliżą się do niej – i doczekała się.
- O, jeszcze ta kotka jest nowa. No, część Mała, dasz się pogłaskać?
Czy dam? Piszczałka gorliwie wygięła grzbiet i podsunęła główkę do wyciągniętej ręki.
- Jaka miła kotka. Na pewno domowa, oswojona. Chodź na rączki, o tak. Słodka jesteś. Dlaczego siedzisz w klace? – uśmiechnęła się do niej mniejsza dziewczyna. 
- Nienawidzi innych kotów, mam tu notatkę – odezwała się druga. - Oddana tydzień temu, nr 114, 8 lat... Kolejny niechciany spadek, pewnie całe życie spędziła ze swoją panią, a teraz...
- Ech, nóż się w kieszeni otwiera. Zrobię jej ogłoszenia, nie jest młoda, ale taka pieszczoszka, może znajdzie się chętny. Oczywiście nie podano imienia? No dobrze, Maleńka, nazwę cię... nazwę cię Suzia.
- Susia? Ładnie, może być. No to cześć Susiu, zostań mała. Nie, nie możesz iść z nami, musisz wrócić do klatki, o tak, grzeczny kotek, zostań.
Zostań? Piszczałka znała to słowo, ale nie lubiła go, zawsze oznaczało, że ma robić coś sama, że nie może być z człowiekiem. Zostań... nie! Nie chcę zostać! Nie zostawiaj mnie! Nie zostawiaj! Proszę... – rozpłakała się kotka, kiedy dziewczyny zamknęły klatkę i pochyliły się nad następną. - Nie chcę być sama, nie chcę tu zostać, zabierz mnie stąd proszę... proszę...

Mijały godziny, dni, tygodnie, podobne do siebie, puste, smutne.  Czasami przychodziły tamte dziewczyny, czasem inne, ale nie miały zbyt wiele czasu dla Piszczałki – Suzi – jak do niej mówiły. Tyle było wokół kociej biedy, niektóre koty chorowały, inne zamykały się w sobie, jadły tylko wtedy, gdy zostały zauważone, pogłaskane. Maluchy domagały się zabawy, trzeba było je oswajać z obecnością człowieka, żeby szybciej znalazły domy. Suzi nie sprawiała takich kłopotów – jadła bez protestu, choć schroniskowa karma nie przypominała domowych frykasów. Nie trzeba było jej oswajać – ona po prostu marzyła o kontakcie z ludzką ręką. I o dziwo – nie chorowała. Gdyby była młodsza, pewnie znalazłby się ktoś chętny, aby zabrać ją do domu, ale przy tej ilości kociaków piszczałkowe 8 lat, wpisane w kartę informacyjną odstraszało ewentualnych opiekunów. Wygląd koteczki też nie zwracał uwagi – ot, zwykła burasia. Ludzie przychodzący po kota mijali obojętnie jej klatkę, nie zatrzymywali się. Niektórych dodatkowo odstraszało żałosne, głośne miałczenie, którym Suzi starała się ściągnąć uwagę człowieka.
- Jak będzie tak miałczała w domu, nie da mi zasnąć. A do tego ma już 8 lat... – mówili – Niech mi pani pokaże raczej tego rudego kociaka...
Lato skończyło się szybko, dni stawały się coraz krótsze, na zewnątrz zrobiło się chłodno. Odwiedzających było teraz jakby więcej, częściej też przystawali przed klatką Suzi. Aż któregoś razu...

To znowu były dwie osoby - pani i dziewczyna. Rozglądały się chwilę, a potem zatrzymały się przed klatką Suzi. Koteczka od razu przywarła do prętów, dopraszając się o głaskanie.
- To jest kotka, ma 8 lat, bardzo miła, łagodna, pilnie potrzebuje domu. – wyjaśniała pani z obsługi schroniska, otwierając klatkę.
Suzi wzięta na ręce, miękko poddała się, gdy opiekunka przekazała ją w ramiona dziewczyny. Natychmiast przywarła całym ciałkiem do piersi i twarzy nieznanego człowieka. Wyczuwała, że to ktoś dobry...
- Rzeczywiście, jest milutka. Ale trochę stara... – powiedziała pani towarzysząca dziewczynie.
- 8 lat to wcale nie tak dużo, koty żyją nawet 20 – zaprotestowała schroniskowa opiekunka – Takie koty najbardziej potrzebują domu. Kicia jest zdrowa, gotowa do adopcji. Tylko... aha, czy nie mają panie w domu innych zwierząt?
- Nie, to będzie nasz pierwszy kot. I jedyny, bo córka nie mogłaby mieć więcej. Nie dałaby rady...
- Rozumiem, to świetnie, bo ta kotka nie akceptuje żadnych innych zwierząt. Rzuca się na nie. Ale dla człowieka jest przekochana, nigdy nawet nikogo z nas nie zadrapała. Stale chce być głaskana i głośno dopomina się o naszą uwagę.
- Może miałczeć, jak głośno chce – uśmiechnęła się pani. – Córka... córka nie słyszy, więc nie będzie jej to przeszkadzało. Odkąd mieszka samodzielnie, bardzo chciała mieć jakiegoś towarzysza. Myślę, że ta kotka będzie w sam raz. To może nawet lepiej, ze nie jest już kociakiem, bo nie będzie psociła w mieszkaniu, prawda?
- Na pewno nie będzie - pani ze schroniska z nadzieją popatrzyła na dziewczynę – To jak, decydują się panie?
Chwileczkę, zapytam – mama zwróciła się do córki i zaczęła szybko poruszać palcami, robiąc znaki w języku migowym. Dziewczyna uwolniła jedną dłoń z uścisku kotki i odpowiedziała podobnymi znakami, kiwając przy tym głową.
- Tak, córka chce tę kotkę. 

Potem wszystko potoczyło się bardzo szybko. Susi trochę protestowała, kiedy opiekunka odczepiła jej pazurki od ubrania dziewczyny i wepchnęła kicię do transportera. Później poszły razem do tego pomieszczenia, które Suzi nie kojarzyło się dobrze – to tu została przyniesiona przez chłopaka, tu ją zostawiono. Niespokojna co będzie dalej popłakiwała po swojemu, a panie wypełniały jakieś papiery. Ale nie trwało to długo i po chwili kotka niesiona w transporterku przez dziewczynę zostawiła za sobą schronisko. Nareszcie! Nareszcie stąd wychodzi!!!

8.

Dziewczyna mieszkała dość daleko od schroniska i kotce wydało się, że wraca na swoje poprzednie miejsce – w każdym razie gdzieś blisko. Kiedy wreszcie znalazły się w domu, ostrożnie wyjrzała z transporterka. Głęboko wciągnęła noskiem powietrze i odetchnęła z ulgą – kotów nie było. Na wszelki wypadek obiegła jeszcze całe mieszkanie, ocierając się o wszystkie meble, żeby zaznaczyć, że to teraz jej własność. Jej i tylko jej! Duża też będzie tylko jej. Podeszła do dziewczyny i otarła się o nogi. Dziewczyna pochyliła się i ostrożnie wzięła kotkę na ręce. Uśmiechnęła się, a kotka odpowiedziała radosnym mruczeniem i wtuliła się w ramiona swojej nowej opiekunki.
Mama dziewczyny patrzyła na tę scenę z wyraźnym zadowoleniem. Bardzo chciała, żeby Kasia miała przy sobie kogoś bliskiego w pustym mieszkaniu.
„Cieszysz się?” zamigała do córki
„Bardzo. Jestem szczęśliwa.” – odpowiedziała Kasia głaszcząc kotkę.
„A jak jej dasz na imię?”
„Nie wiem. Jest taka kochana... I malutka... Coś wymyślę.”
„Tulisz ją jak swoją ulubioną lalkę, Petronelkę, pamiętasz?”
„Tak, pamiętam, kochałam tę lalkę” – Kasia skrzywiła się ”Ale Petronela to nie imię dla kota. Może ... może po prostu Lalka, Lalunia?”
„Ładnie. Spróbuj ja zawołać tym imieniem.”
„Zawołać?”
„No tak, próbuj. Przecież nie będziesz do niej migać.”
Kasia zwiesiła głowę. O tym nie pomyślała! Jak będzie wołać kotkę do jedzenia, do zabawy? Nie lubiła mówić, chociaż w szkole włożono dużo wysiłku, aby ją tego nauczyć. Ale nie szło jej zbyt składnie i ludzie zwykle jej nie rozumieli. Kończyło się na tym, że musiała wyciągać karteczkę i pisać to co chciała powiedzieć. Jednak taki sposób dogadania się z kotką raczej nie wchodził w grę.
Skupiła się i z jej ust wypłynęło coś w rodzaju „Laua”. Kotka zastrzygła uszami. Nie dlatego, że znała takie imię, ale dźwięk wydał jej się dziwny. Jednak dziewczyna wzięła reakcję kotki za dowód, że „Lalunia” to było właśnie TO imię.
„Zobacz mamo, zobacz!” zamigała szybko „ona naprawdę nazywa się Lalunia! Popatrz!”
- Lauuaaa – powtórzyła głośniej, śmielej – Lalua, lalula...
Kotka znów poruszyła uszkami, a potem przytuliła się łebkiem do ręki dziewczyny. Lalua, nie lalua, najważniejsze że znów mam dom! – zdawała się mówić. Kasia czule głaskała kotkę, a mama nałożyła na miseczkę zawartość saszetki, którą – jak zapewniano w sklepie z artykułami zwierzęcymi – koty po prostu uwielbiają.
- Lalunia, chodź jeść – zawołała.
Kotka grzecznie przydreptała i obwąchała pokarm, a nawet trochę polizała. Ale szybko wróciła tam, gdzie było jej najlepiej – w ramiona Kasi.

Wszystko znów zaczęło układać się szczęśliwie. Lalunia miała dom, a Kasia spędzała z nią każdą wolną chwilę. Kotka szybko przywykła do dziwnej „mowy” dziewczyny i zupełnie jej to nie przeszkadzało. Potrafiły wspaniale się dogadywać i rozumieć, a Kasia wołając kotkę i próbując do niej mówić uczyła się jednocześnie wydawać zrozumiałe dźwięki. Mama Kasi, która często odwiedzała córkę, z radością obserwowała te ćwiczenia.
Lalunia w krótkim czasie zapomniała o okropnych przeżyciach, o schronisku. Była radosna i spokojna, chętnie bawiła się, ale przede wszystkim nadrabiała stracony czas i domagała się mizianek. Bystro zauważyła, że najbardziej rozpaczliwe pomiaukiwania nie odnoszą skutku i nie zwracają uwagi Kasi. Nauczyła się, że aby osiągnąć cel, trzeba było poprosić całym ciałem, otrzeć się, dotknąć. A że „mowa ciała” przychodzi kotom z wielką łatwością, więc „mówiła” do Kasi tak często jak tylko mogła.

Minęła zima, której prawie nie było, wiosna zazieleniła drzewa. Lalunia mieszkała sobie spokojnie z Kasią, aż któregoś dnia odwiedziła je przyjaciółka Kasi – Iza. Przyszła z ważną nowiną.
„Kasiu, w Związku organizują znowu ten kurs komputerowy, na którym byłam w ubiegłym roku.” - migała podniecona - „Uważam, że powinnaś na niego pójść. To bardzo pomaga znaleźć pracę.” 
„Wiem, chciałabym bardzo, ale... ale ten kurs jest w Warszawie.”
„No to co, że w Warszawie? Przecież możesz pojechać. Co za problem?”
„A co zrobię z Lalunią? Mama nie może jej wziąć, ma przecież Sabę.”
„Może Lalunia nie bałaby się psa?”
„Na pewno by go atakowała, w schronisku mówili, że nienawidzi innych zwierząt.”
„Oj, nie marudź, Kasiu. Ja się mogę zająć Lalunią, to przecież tylko tydzień.” – zaproponowała Iza
„Naprawdę, mogłabyś?” ucieszyła się Kasia „Ale czy ty sobie poradzisz? Nigdy nie miałaś kota.”
„Poradzę, poradzę. W końcu obsługa kota jest chyba prostsza od obsługi komputera.” Iza wzruszyła ramionami „Zresztą wszystko mi spiszesz na kartce – co robić, czym karmić. U mnie w domu nie ma kota, więc Twoja Lalunia będzie zupełnie bezpieczna.”

Kasia nie była w pełni przekonana, czy może powierzyć kotkę Izie, ale bardzo chciała pojechać na kurs. Wolałaby, żeby Iza przychodziła karmić kotkę, zamiast zabierać ją do swojego mieszkania. Jednak trudno było wymagać, żeby przyjaciółka poświęcała czas na codzienne wizyty. Łatwiej będzie jej zająć się Lalunią u siebie, będzie mogła ją głaskać, Lalunia nie poczuje się samotna. – myślała Kasia.

Nadeszło lato, termin kursu zbliżał się wielkimi krokami. Na dzień przed wyjazdem Kasia zapakowała Lalunię do transportera i pojechała do Izy. Lalunia płakała w kontenerku, bardzo niespokojna. Może znowu wiozą ją do schroniska? Chyba Kasia by jej tego nie zrobiła?
Na szczęście po wyjściu z transporterka nie wyczuła żadnego kociego zapachu. Jednak ze zdumieniem patrzyła, jak Kasia wyciąga z torby kuwetę i miseczki. Jej własne! W dodatku nasypała piasku do kuwety, a do miseczek włożyła trochę karmy. Lalunia nic z tego nie rozumiała. Czyżby teraz miały tu mieszkać? Przecież tamto mieszkanie było bardzo ładne, dlaczego je zmieniają?
Kasia usiadła na chwilę i wzięła kotkę na ręce. Tak bardzo chciała jej wytłumaczyć, że to wszystko tylko na parę dni, że wkrótce wrócą do domu, ale nie potrafiła. Głaskała tylko kotkę i tuliła do siebie. W końcu zerknęła na ścienny zegar i aż się przestraszyła – było późno, a miała jeszcze parę rzeczy spakować. Szybko poderwała się z fotela.
„Iza opiekuj się nią dobrze, proszę.” - zwróciła się do przyjaciółki „Jedzenia masz dużo, nie musisz nic dokupić, piasku też na pewno starczy. Pamiętaj, miziaj ją jak najczęściej. I nie zapomnij zmieniać wodę w miseczce....”
„Kasiu, uspokój się. Będę dbała o Lalunię jakby była moją własną kotką. A gdybym miała jakiś problem, wyślę SMS-a do Twojej mamy. Ale na pewno nie będzie takiej potrzeby. Cóż się może stać przez tydzień?”

c.d.n. oczywiście :-)
9.

Lalunia nie była zachwycona zmianą mieszkania i opiekunki. Iza starała się, ale nie miała doświadczenia, a poza tym Lalunia wyraźnie bardzo tęskniła. Nie mogła zrozumieć, dlaczego zabrano ją z domu i zostawiono w obcym miejscu. Zastanawiała się, czy Kasia o niej zapomniała? A może już jej nie chce? Kotka prawie nie jadła, siedziała smutna z podkulonymi łapkami i podwiniętym ogonkiem na parapecie okna i wpatrywała się w dal. Gdzieś-tam w tej dali był jej zgubiony dom. Może trzeba go poszukać? – myślała – może to wcale nie jest daleko? Iza nie otwierała okna, tak jak obiecała Kasi, więc kotka nie mogła wyjść tą drogą. Jednak czasami zamyślona spoglądała na drzwi…
Tydzień mijał bez większych problemów. Kasia sms-owała, że jest bardzo zadowolona z kursu, ale liczy dni do powrotu. Tymczasem czwartego dnia Iza dostała wiadomość, że jej krewni przyjechali do miasta i chcą ją odwiedzić. Ciocia i wujek mieli być za godzinę, więc dziewczyna pobiegła do sklepu po produkty na małe przyjęcie. Ledwie zdążyła wrócić i wnieść zakupy, kiedy rodzinka pojawiła się przed drzwiami.
„ Już jesteście? Chodźcie, proszę, bardzo się cieszę, dzień dobry ciociu…”- Iza szybko migała palcami starając się opanować nagły tłok w maleńkim przedpokoiku. – „A to kto? To Maciuś? Niemożliwe, jak on urósł! No tak, 5 lat, to już duży chłopak...”

Całe towarzystwo przeszło do pokoju, Iza usadziła gości w fotelach i pobiegła do kuchni, przygotować coś do jedzenia. Maciek buszował po mieszkaniu. Lalunia, jak przystało na dobrze wychowaną kotkę, wyszła do gości i pozwoliła się głaskać. Ale energiczne potrząsanie łapką przez malca uznała za zbyt dużą poufałość i po chwili wycofała się do przedpokoju. Chłopiec pobiegł za nią, kotka cofała się do drzwi i nagle dostrzegła, że są uchylone. Nie wiele myśląc przecisnęła się przez szparę. Chłopiec chciał wyjść za nią, ale w tym momencie Iza wniosła poczęstunek i wujostwo zawołali synka, który posłusznie wrócił do pokoju. Lalunia została na korytarzu.

Było ciemno, ale od jednych drzwi biegł strumień światła. Kotka pobiegła w tę stronę i ostrożnie wyjrzała. Na zewnątrz panowała cisza, paliła się jedna latarnia, ciepły wiatr poruszał gałęziami drzew, z których spadały pierwsze liście. Tak wiele kuszących zapachów dobiegło do noska Laluni. Kotka przeszła przez drzwi i niepewnie weszła na trawnik. Pokręciła się trochę, zapolowała na wirujący w powietrzu liść, pacnęła łapą wielką senną muchę, skorzystała z „naturalnej kuwety” i starannie zakopała pozostałość, wyrywając kępki zielska. Nagle skuliła się, usłyszała jakiś hałas. Szybko ukryła się pod stojącym w pobliżu samochodem. Uliczką szli ludzie, razem z nimi wędrował pies, na szczęscie na smyczy. Minęli Lalunię schowaną pod autem i skręcili do klatki, tej samej z której przed chwilą wymknęła się kotka. Weszli, starannie zamykając za sobą drzwi.
Lalunia nie miała teraz szansy, aby wrócić do mieszkania Izy. Zresztą za chwilę w oddali pojawili się kolejni przechodnie, widocznie zaczęła się pora psich spacerów. Kotka ż z daleka dostrzegla, że następny pies biegł swobodnie. Instynktownie rzuciła się do ucieczki, przemknęła przez jezdnię i wspięła się na wysoki płot. Pies niestety dostrzegł ruch i już pędził w kierunku płotu. Za ogrodzeniem ciągnęły się niskie budynki, otoczone krzakami i Lalunia, zeskoczywszy z płotu ukryła się właśnie w tych krzakach. Na szczęście ludzie odwołali psa i nikt już nie próbował dalej gonić wystraszonej kici.
Lalunia przywarła do ziemi i postanowiła poczekać – na co? Właściwie sama nie wiedziała, poczuła się zagubiona i bała się jak wtedy, kiedy wygnano ją z domu jej pierwszej opiekunki. Chociaż wokół panował spokój, Kicia nie odważyła się zasnąć, ale zmrużyła oczy, napięte mięśnie trochę się rozluźniły. Zacząła drzemać.
Nagle w jednym z domków otworzyły się drzwi i pojawiła się w nich jakaś niska kobieca postać. Postawiła coś przed domem i cichutko zawołała.
- Kici, kici!
Lalunia zastrzygła uszkami, miała ochotę podbiec, ale zobaczyła, że do rozstawionych miseczek zbliżał się z oddali jakiś dorodny kot. Z drugiej strony nadbiegł drugi, dwa inne własnie przeskakiwały ogrodzenie. Lalunia cała się zjeżyła, byłaby chyba zaatakowała kocura, który właśnie ją mijał, ale przemknął tak szybko, że nie zdążyła zdecydować się na skok. Koty jadły, niektóre ocierały się o nogi kobiety i pozwalały się głaskać. Były zajęte, więc Lalunia postanowiła wycofać się po cichu. Szczęśliwie gęste krzaki dawały schronienie i pozwoliły kotce zniknąc na tyłach domu, potem Lalunia pobiegła jeszcze dalej, bo wydawało jej się, że któryś kot zauważył jej ucieczkę i podąża za nią. Wreszcie wcisnęła się pod ogrodzony śmietnik i znieruchomiała, obserwując chodnik. Nikt jej nie ścigał.

10.

Iza dopiero po wyjściu gości zorientowała się, że Lalunia zniknęła. Uchylonych drzwi nikt nie zauważył, kiedy w przedpokoiku znów zrobiło się tłoczno. Laluni nie było, ale Iza myślała, że kotka schowała się, zmęczona obecnością tylu ludzi, a zwłaszcza Maćka. Gdy Lalka nie zjawiła się na kolację, Iza się zaniepokoiła. Sądziła jeszcze, że kicia śpi w jakimś kąciku. Zaczęła jej szukać, obeszła kilka razy całe mieszkanie, zajrzała w każdą dziurę. Nie mogła kotki zawołać, ale szeleściła opakowaniami z chrupkami, licząc, że kotka w końcu wyjdzie z kryjówki. Jednak Lalunia się nie pjawiała.
Iza spojrzała na zegarek. Prawie 23.00! Chwyciła komórkę i wystukała SMS-a do mamy Kasi. Potem jeszcze raz przeszła przez pokoje, kuchnię, otworzyła każdą szafkę, zerknęła pod meble. Ani śladu kotki! Było tylko jedno wyjaśnienie – Lalunia wydostała się z mieszkania. Może jest na korytarzu? Z nową nadzieją Iza otworzyła drzwi na korytarz, ale tam też nie znalazła Laluni. Wyjrzała na zewnątrz, tu jednak była bezradna – nie usłyszy przecież miauczenia, nie zobaczy kotki w ciemności, nie jest w stanie jej zawołać! Nic nie mogła zrobić, musiała czekać, aż odezwie się mama Kasi.

Tymczasem mama Kasi odebrała SMS-a dopiero rano, przed wyjściem do pracy. Natychmiast odpowiedziała, ale na poszukiwanie kotki mogła ruszyć dopieropo południu. Nie miała żadnych doświadczeń w takich akcjach, ale starała się – przeszły z Izą kilka ulic, mama wołała kotkę po imieniu i „kiciała”, Iza próbowała rozglądać się na wszystkie strony. Jednak kilkugodzinne poszukiwania nie dały żadnego efektu. Iza płakała.

„Może Lalunia odbiegła dalej? Jutro poszukamy w większej odległości od domu” – mama Kasi starała się podtrzymać na duchu zrozpaczoną dziewczynę.
„Dobrze” – kiwnęła głową Iza. –„ Ale nie wiem, co zrobić... Czy napisać Kasi, co się stało?”
„Nie, nie pisz. Ona się tak wszystkim przejmuje, a jutro ma egzamin na tym kursie. Niech spokojnie wróci do domu, wtedy się dowie. A może wcześniej uda nam się odnaleźc Lalunię? Po co Kasię niepotrzebnie martwić?”

Poszukiwania kotki nie dały nic także następnego dnia. Kiedy Kasia wróciła, Iza musiała powiedzieć jej prawdę – Laluni nie było.
„Przepraszam Kasiu, nie dopilnowałam jej, moja wina”. – migała Iza ze smutną miną.
„Nie, to ja...” – po twarzy Kasi płynęły łzy – „To ja zawiodłam... Nie powinnam była jej zostawiać, czułam, że nie powinnam.”
„Ale kurs...”
„Co tam kurs, mogłam poczekać, aż będzie coś na miejscu, co mi z kursu, kiedy nie ma Laluni!”
„Może wróci, koty czasem znikają, a potem się odnajdują. Zresztą będziemy jej jeszcze szukać.”
„Szukać możemy tylko z mamą, bo same jej nie usłyszymy, a głośne wołanie też  nie jest moją mocną stroną...”  – smutno uśmiechnęła się Kasia – „A mama ma teraz, na koniec kwartału, dużo pracy i musi zostawać po godzinach.”
„To może zrobić ogłoszenia i powiesić? Lalunia nie boi się ludzi, może do kogoś podeszła, może ktoś ją widział” – zaproponowała Iza
„O, to jest świetny pomysł! Przygotuję coś w komputerze i wydrukuję! Dziękuję!”
Kasia zrobiła ogłoszenia, wypadły dość lakonicznie, bo nie miała zdjęć Laluni: „Zginęła bura kotka, Lalunia – i nr telefonu mamy Kasi. Nie zwracały uwagi przechodniów, a po kilku dniach zniknęły, zerwane lub przykryte innymi anonsami. Kolejne dni poszukiwań też nie pozwoliły odnaleźć choćby śladu Lalki. Kotka jakby zapadła się pod ziemię.

Tymczasem Lalunia była całkiem niedaleko i nawet słyszała nawoływania, ale w czasie, gdy trwały poszukiwania, po uliczkach kręciło się jeszcze zbyt wielu ludzi i zwierzat, więc kotka bała się wyjrzeć ze swojej kryjówki w krzakach. Lalunia wychodziła, kiedy zrobilo się całkiem cicho, zaglądała do miseczek, które wystawiała pani, spotkana pierwszego dnia. Czasami znajdowała w nich jakieś niedojedzone resztki. Nie było tego dużo, ale pozwalało przeżyć.
Po paru dniach kotka oswoiła się z nową sytuacją i zaczęła wypuszczać się dalej w poszukiwaniu jakiegoś pokarmu. Zdarzyło jej się parę razy znaleźć coś w śmietniku, próbowała też polować, ale tu raczej nie miała sukcesów. Któregoś dnia zapędziła się za jakimś ptaszkiem aż do sporego budynku, stojącego przy ulicy. Ptak odleciał, ale na parterze domu kotka dostrzegła sporą niszę, osłoniętą od góry. Właśnie zaczął siąpić deszcz, więc Lalunia z ulgą wbiegła po kilku stopniach i schroniła się w tym zacisznym zakątku. Postanowiła przeczakać tu do rana.Ułożyła się na macie przed drzwiami i zmrużyła oczy.

Rano zakątek przestał być zaciszny. Kotka poderwała się z posłania i uskoczyła szybko na bok, kiedy do wejścia podeszła pani i zaczęła otwierać drzwi z kilku kluczy. Kobieta dostrzegła kotkę, obserwujacą ją zza węgła i zawołała cicho.
- Kici, kici! Co tu chciałeś kocie? Może jesteś głodny? Poczekaj, coś ci przyniosę.
Zniknęła za drzwiami, ale po chwili wyszła, stawiając na trawie pudełeczko, w którym coś interesująco pachniało. Lalunia podeszła niepewnie i zajrzała – w pojemniczku były kawałki wędliny i trochę bułki – widać, że pani podzieliła się z kotką własnym śniadaniem. Kicia zjadła mięsko, popiła wodą z pobliskiej kałuży i usiadła, oblizując się. Pani znów pojawiła się przed sklepem, tym razem ze szczotką, ścierką i wiadrem – przetarła szybę wystawy, omiotła schody. Kiedy chciała uprzątnąć pudełko, Lalunia stanęła przyniej bliziutko i zamiauczała.
- Dasz się pogłaskać? – pani wyciągnęła rękę, a kotka natychmiast otarła się o nią główką i grzbietem. – No, grzeczny kotek, grzeczny. Dobrze, tak, miły kotek.
Chwilę głaskała kicię, aż zobaczyła, że do drzwi sklepu zbliża się pierwszy klient.
- Dosyć tego kocie, muszę iść. Nie, nie idź za mną, nie możesz wejść do środka. To jest piekarnia, tu nie mogą mieszkać koty. Zostań! – trochę niecierpliwie odsunęła od siebie Lalunię, która szła za nią krok w krok.- O, witam kochaną panią. Tak, tak, już czynne, oczywiście. Co podać, rogaliki, jak zwykle?
- Poproszę dwa. A co to, kota pani sobie sprowadziła? Czyżby myszy? – zapytała klientka, rozglądając się podejrzliwie po sklepie.
- Jakiego kota?
- No tego tam – klientka wskazała na Lalunię, która właśnie wsunęła się przez uchylone drzwi do sklepu.
- A kysz, kocie, gdzie włazisz, tu nie wolno – sprzedawczyni energicznie przegoniła kotkę  z powrotem na zewnątrz. - To jakiś przybłęda, dałam mu jedzenie, bo widać, że głodny, ale przecież nie puszczę do środka, bo by mi SanEpid karę wlepił.
Lalunia jeszcze kilka razy próbowała wejsć do sklepu, jednak zawsze ją wypraszano. W koncu zrozumiała, ze tujej nie chcą, choć pani była miła i dała jedzenie. Kotka została jednak w pobliżu piekarni, licząc, że może następnego dnia znowu ją nakarmią. I rzeczywiście, rano sprzedawczyni znów wystawiła pudełko, tym razem była już przygotowana i włożyła do niego jakieś resztki z kolacji, które specjalnie odłożyła „dla kota”. Przyniosła też na miseczce nieco mleka, które Lalunia wychłeptała z przyjemnością. Życie kotki zaczęło się toczyć wokół piekarni – rano dostawała jedzenie, wieczorem wdrapywała się na schodki i przesypiała noc na wycieraczce – nie było specjalnie ciepło, ale przynajmniej sucho i deszcz nie moczył futerka. W ciągu dnia Lalunia kręciła się w poblizu, czasami spała w krzakach, czasem grzała się w słońcu, które jednak świeciło coraz słabiej i krócej.

Tego dnia było szczególnie chłodno i nieprzyjemnie. Deszcz wygonił kotkę z krzaków, próbowała schronić się przed nim w załomku muru, jednak to niewiele dało, futerko robiło się coraz bardziej mokre. Siedziała skulona, kiedy nagle...
- A co ty tu robisz, malutka? – usłyszała łagoodny głos.
Tuż obok niej stała jakaś pani. Kotka trochę się przestraszyła, ale zaraz podeszła i ufnie otarła się o nogi obcej Dużej. Doświadczenie mówilo jej, że jeśli ktoś na ulicy zwracał się do niej tym tonem, to czasami dawał też coś do jedzenia, a ona, mimo „śniadań” wynoszonych z piekarni, była ciągle głodna.
Nie pomyliła się – ta Duża też chciała ją nakarmić. Postawiła na chodniku cięzkie torby, kucnęła, wyjęła miseczkę, a na niej położyła trochę prawdziwego, kociego jedzonka. Laluni coś to przypominało, ale nie miała czasu się zastanawiać, rzuciła się na zawartość miseczki i szybko ją opróżniła. Duża siedziała przy niej cały czas, więc Lalunia zaczęła się ocierać, poddawać miękkiemu dotykowi ręki.
- Ojej, jakaś ty mokra. – powiedziała Duża. – Zaraz się przeziębisz. Dlaczego tu tkwisz? Nie masz gdzie się schować przed deszczem? Pewnie nie masz, może ktoś cię wyrzucił? Albo się zgubiłaś?
Lalunia nadal ocierała się o Dużą, miaucząc przy tym żałośnie. Duża patrzyła na nią i wyraźnie coś rozważała...
- Wiesz co mała? Poczekaj tu na mnie, zaraz wrócę – powiedziała. Podniosła ciężkie siatki i szybko odeszła.

Lalunia próbowała pobiec za nią, ale szybko się zatrzymała. Pewnie ta duża też jej nie chce, nie ma co jej zatrzymać, lepiej wrócić pod sklep. Zrezygnowana kotka cofnęła się do swojej kiepskiej kryjówki. Czuła się trochę lepiej, bo futerko wysuszyło się nieco przy ocieraniu, a w brzuszku czuła przyjemną pełność. Deszcz się zmniejszył, kotka pomyślała, że może jakoś dotrwa do wieczora, kiedy będzie mogła schronić się przy drzwiach sklepu. Upłynęło jakieś pół godziny, gdy nagle w końcu uliczki zobaczyła Dużą. Wracała! Wracała, a w ręku zamiast toreb miała kontener...

c.d.n.
11.

Lalunia bez problemów dała się zapakować do transportera, tyle że natychmiast po zamknięciu kratki rozpoczęła swą żałosną pieśń.
- Kiciuniu, nie płacz tak, już będzie dobrze... – uspokajała ją Duża, ale na Laluni obiecanki nie robiły żadnego wrażenia. Zawodziła dalej.
Na szczęście droga nie była długa. Lalunia, czuła, jak Duża wnosi ją gdzieś wysoko po schodach i otwiera drzwi. Do czułego noska kotki od razu dotarł nienawistny zapach kotów,  dwa kocie osobniki pojawiły się też natychmiast przy transporterze. Lalunia zasyczała ostrzegawczo, ale Duża zabrała ją zaraz do małego pomieszczenia, gdzie wprawdzie również pachniało kotami, ale przynajmniej żaden nie kręcił się w zasięgu wzroku. Dopiero tu wypuściła kotkę z transportera.
Lalunia rozejrzała się wokół – otoczenie wydało jej się dziwnie znajome. Zaczęła kręcić ósemki wokół nóg Dużej, potem zabrała się do chrupania pysznych kuleczek z podsuniętej przez Dużą miseczki. Jednak gdy tylko Duża wyszła, Lalunia z powrotem podjęła głośną skargę – dlaczego zostawiają ją samą? Miaaaaauuuuuu!
Duża wróciła, a zadowolona Lalunia zaczęła zaraz się o nią ocierać – musiała przecież zaznaczyć, że to teraz jest JEJ Duża. I wara od niej innym!
- Malutka, nie mogę tu z tobą zostać, muszę nakarmić inne koty, wiesz? A ty ich chyba nie lubisz. Zresztą – spróbujmy...
Otworzyła drzwi, ale szybko zamknęła je na powrót, bo kotka od razu rzuciła się do ataku i prawie dopadła niewielkiego kociaka, który z ciekawości – a może i z tęsknoty za Dużą – kręcił się w pobliżu.
- Nie, Mała tak nie wolno. Wracaj do łazienki, trudno, jak nie chcesz zaprzyjaźnić się ze stadem to musisz tu siedzieć. – oświadczyła Duża i znów zostawiła Lalunię samą.
Kotce coraz wyraźniej przypominało się, że podobną sytuację przeżyła parę lat temu. Taka sama łazienka, taka sama Duża – i tak samo dużo kotów! Duża też coś sobie kojarzyła, ale przez jej ręce przechodziło tyle bezdomnych, biednych kotów, że na razie nie miała czasu sięgać pamięcią do przeszłości. Miała teraz inny problem – jak nazwać kotkę?
- Hmm, znalazłam cię przed piekarnią, to może będziesz Bułeczką? Tak, Bułeczki jeszcze nie miałam! Bułeczko, siedź grzecznie, muszę ci zrobić zdjęcia.


Zdjęcia były bardzo ważne, bo pozwalały pokazać kotka ludziom szukajacym przyjaciół do adopcji – tak tłumaczyła Duża Bułeczce. Bułeczka nie przepadała za tym małym czymś, błyskajacym oślepiającym światłem, ale posłusznie dawała się sfotografować. Duża w tym celu przeniosła ją do dużego pomieszczenia, z którego wcześniej wyprosiła inne koty. Jednak szybko okazało się, że kilka spało, zaszytych w różnych kryjówkach i nie miało zamiaru wychodzić. Bułeczka od razu je dostrzegła i nasroszyła się, chociaż zaspane mruczki zupełnie nie reagowały na jej wściekłe posykiwania. Po sesji zdjęciowej Duża wzięła Bułeczkę na ręce, ale zamiast do łazienki zaniosła ją do niewielkiej klatki, podobnej trochę do tej, w której kotka przebywała w schronisku. Bułeczka pozwoliła się zamknąć, chociaż klatka nie kojarzyła jej się miło. Ale skoro Duża tak chce... Kotka była nawet zadowolona, bo siedząc w klatce mogła obserwować, co robi Duża, więc nie czuła się taka samotna i opuszczona jak w łazience. Niestety, oprócz Dużej widziała także koty, kręcące się po mieszkaniu, a to sprawiało, że cały czas była zdenerwowana. Niektóre koty podchodziły do klatki i starały się powąchać nową koleżankę, mimo jej wsciekłych syków i groźnej postawy. Większośc jednak w ogóle nie zwracała uwagi na klatkę i jej lokatorkę. Duża chyba liczyła, że taki kontakt wzrokowy i oswojenie z obecnoscią innych kotów zmniejszy strach Bułeczki i kicia przestanie atakować. Często tak bywało i nowy kot mógł dołaczyć do stada. Okazało się jednak, że Bułeczka była pod tym względem wyjątkiem. Pobyt w klatce w niczym nie zmieniał jej wrogiego nastawienia do przedstawicieli własnego gatunku. Wystarczyło, że jakiś kot przeszedł metr od klatki, a kotka już syczała wściekle i wszyscy byli zdenerwowani – Bułeczka, inne koty i Duża. Lepiej było w łazience, ale tam znów Bułeczka nie chciała siedzieć sama i zawodziła, nie dając wszystkim zasnąć.

Po 2 dniach Duża wsadziła kotkę do kontenerka. Bułeczka trochę się wystraszyła – czyżby Duża chciała ja odnieść? Na szelki wypadek rozpłakała się żałośnie i płakała całą drogę. Szły długo, w końcu dotarły w miejsce, gdzie też były koty, ale poza tym pachniało trochę jak w schronisku. Bułeczka z niepokojem rozglądała się po niewielkim pomieszczeniu, w którym siedziała z Dużą. Zza kratki transportera widziała 2 inne koty, psa, wszyscy byli we swoimi Dużymi – nie, to chyba nie było schronisko, raczej przypominało miejsce, do którego chodziła z pierwszą Dużą. Czekały, czekały – Bułeczce wydawało się, że bardzo długo - ale wreszcie weszły do drugiego pomieszczenia i duża wyjęła ją z kontenerka.
- Kolejna kotka Pani Aniu? – uśmiechnęła się pani doktor
- Tak, ta bida siedziała przed piekarnią, głodna była, a widać, że domowa...- mówiła Duża, zręcznie przytrzymując Bułeczkę, żeby pani doktor mogła ją obejrzeć.
- No tak, domowa. Rzeczywiście wychudzona, biedactwo.  Sterylizowana, czuję bliznę na brzuszku. Ma co najmniej 6 lat, może więcej. O, ząbki w kiepskim stanie...
- Trzeba czyścić?
- Jeszcze nie, na razie proszę podawać lekarstwo. Milutka kicia.
- Milutka, - zgodziła się Duża wkładając Bułeczkę z powrotem do transportera. - tylko na koty się rzuca. Trzeba jej szybko dom znaleźć.
- Jedynaczka? – westchnęła pani doktor – Oj, to ma pani kłopot, przy tylu kotach... Dobrze, ja też będę pytać o dom, może komuś zginęła? Niedawno wisiało u nas ogłoszenie o zgubionej burasi. Ale sądząc po zdjęciu, to inna kotka, tamta miała więcej białego.
- U mnie też widziałam ogłoszenie, ludzie wypuszczaja koty, a potem szukają – zmarszczyła brwi Duża – Będę dzwoniła, może ktoś ją rozpozna...
Upłynęły 3 tygodnie. W międzyczasie kilka osób przychodziło oglądać Bułeczkę, ale nikt jej nie rozpoznał. Duża skarżyła się przyjaciółkom-kociarom, że Bułeczka wprowadza duże zamieszanie, stado jest niespokojne, wybuchają awantury.
- Proszę, ogłaszajcie ją jak najwięcej, ona jest taka miziasta, najchętniej nie schodziłaby z kolan. Człowiek będzie miał z niej pociechę, tylko musi być jedynym kotem.
- Ogłoszenia już poszły, są wklejane na wiele stron, tylko wiesz, - to jest sezon kociakowy, dorosłe koty mają małe szanse – koleżanka „od kotów” nie ukrywała, że adopcja Bułeczki może być trudna. – A te osoby, którym zginęła kotka – nikt nie chciał adoptowac Bułeczki?
- Jedna pani miała przyjść, ale chyba zrezygnowała. Inna nawet chciała kotkę, ale ja się nie zgodziłam – wiesz, parter, otwarte okno, kot „może sobie wychodzić”. Już im drruga kotka zaginęła, a siatki założyć nie chcą!
- Pewnie, też bym nie wyadoptowała kota w takie warunki. Trudno, trzeba czekać.
- Trzeba. Ale wiesz, mam takie wrazenie... Bułeczka bardzo mi przypomina kotkę, którą miałam u siebie 3 lata temu. Pamiętasz Piszczałeczkę?
- Pamiętam. Atakowała inne koty i szybko znalazła dom. Myślisz, ze to może być ona?
- Nie mam pewności, ale... porownywałam zdjęcia, wydaje mi się, że wygladają tak samo. Tak, wiem, u burasek to trudno ocenić. Jednak ten głos – Piszczałka też tak płakała, dlatego nazwałam ją Piszczałką. I też kochała ludzi, a nienawidziła innych kotów.
- Nie wiem, czy to wystarczający dowód. Zresztą pewnie nigdy się nie dowiemy. Teraz najważniejsze, żeby Bułeczka znalazła dobry dom.

Ogłoszenia tymczasem rozeszły się w internecie i któregoś dnia zadzwonił telefon...
- Dzień dobry, ja w sprawie tej kotki... Bułeczki. Dawno ją pani znalazła?
- 3 tygodnie temu, w połowie września.
- A można spytać gdzie? Bo nam zginęła podobna kotka...
- Oczywiście. Znalazłam ją przed piekarnią na Wysokiej.
- To mogłoby pasować. Bo wie pani, moja córka musiała wyjechać, a to była jej kotka. I podczas jej nieobecności kotką opiekowała się koleżanka. Właśnie wtedy Lalunia zginęła.
- Kiedy to się stało? Kiedy kotka zgineła?
- W połowie sierpnia.
- Musiała się błąkać miesiąc, to by się zgadzało, była bardzo zabiedzona jak ją przygarnęłam. A mogę spytać, skąd panie mają tę kotkę?
- Tak, oczywiście. Adoptowałysmy ją rok temu ze schroniska.
Ze schroniska! A więc jednak! To mogłaby być Piszczałka... – pomyślała Duża
- Czy córka może podjechać teraz do pani i zobaczyć kotkę? Jeśli to nasza Lalunia, to od razu by ją zabrała, dobrze? – dopytywała się pani
- Nie ma problemu, może przyjechać. Jestem w domu do wieczora. Proszę zapisać adres.
- Tylko jeszcze... chciałam uprzedzić, córka jest głuchoniema, ale trochę mówi, przez domofon może jej być trudno wytłumaczyć, po co przyszła.
- Dobrze, otworzę jej jak tylko zadzwoni. To czekam.

Nie czekała długo. Kasia przybiegła pełna nadziei zmieszanej z niepewnością, która już od progu zmieniła się w pewność. Tak, to była Lalunia! Jej Lalunia! Kotka poznała Kasię, ale w pierwszej chwili nie okazała entuzjazmu – w końcu miała prawo mieć żal, że Kasia ją zostawiła. Jednak przytulona i wygłaskana szybko odtajała i już całkiem szczęśliwa weszła do przyniesionego przez Kasię transporterka, aby bezpiecznie wrócić do domu. Oby już na zawsze, bo limit przygód w życiu jednej małej kotki został w jej przypadku całkowicie wyczerpany! 

Kiedy opiekunka Bułeczki opuściła mieszkanie razem z kotką, Duża pogrzebała w umowach adopcyjnych i znalazła umowę Piszczałki. Zadzwoniła na podany telefon. Odebrał jakiś mężczyzna.
- Kotka? A czemu Pani pyta? Tak, mama miała kotkę, ale kiedy zmarła musieliśmy ją oddać do schroniska. Żona... żona jest uczulona na koty. Kiedy oddaliśmy? Jakoś tak w sierpniu ubiegłego roku. Tak, na pewno w sierpniu. Przepraszam, trochę się spieszę. Do widzenia.

Teraz już wszystko było jasne. Schroniskowe wolontariuszki bez problemów przypomniały sobie Susi - miziastą burasię, atakująca wszystkie koty. Potwierdziły tez listopadową adopcję.

Historia Bułeczki - Laluni – Susi – Piszczałki dała się odtworzyć, pokazując jak dziwnie toczy się czasami kocie życie – i jak potrzebne są kocie Anioły, pod postaciami różnych Dużych, które nie przechodzą obojętnie obok nieszczęścia i odmieniają kocie losy, niczym dobre wróżki. To dzięki jednej z nich Bułeczka-Lalunia-Susi-Piszczałka będzie odtąd „żyła długo i szczęsliwie”, a jej historię zakończy tak przez nas uwielbiany HAPPY END. 

PS. Tu możecie znaleźć informacje, które tak naprawdę mamy o Bułeczce, albo które można wydedukować z dużym prawdopodobieństwem. Reszta to już moja wyobraźnia :-)
http://domowepiwniczne.blogspot.com/2014/10/bueczka-wrocia-do-domu.html



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz