czwartek, 22 maja 2014

Bengee - Mamrotek

opowiada Kebra Negast
Zaginął w kwietniu 2012, ogłoszenie widziałam na stronie schroniska, na osiedlu wisiały papierowe, ktoś dał mój telefon, ja z kolei przekazałam numery karmicieli z  okolicy, opiekunka wszystkich zawiadomiła, do mnie też dzwoniła kilkakrotnie. Ogłoszenie w schronisku pojawiło się ponownie, podobno papierowe na osiedlu też były odnawiane. Potem ucichło, czyli albo kot się znalazł, i wtedy mało kto informuje o „odwołaniu alarmu”, albo zrezygnowano z poszukiwań.
W połowie lipca zadzwoniła p.Łucja - namierzyła podobnego kota, gadał do niej i  ocierał się o nogi, głaskała, spokojnie wzięła na ręce, ściągnęła opiekunów, rozpoznali, ale kot wyrwał się p.Łucji i uciekł… Wg właścicielki przestraszył się kontenera. Ok, wieczorem podjedziemy we dwie, ja i  p.Łucja, bez opiekunów, mniej emocji, może się uda na ulicy zapakować kota w koc i  spokojnie w samochodzie przełożyć do kontenera. Udało się beż żadnego protestu ze strony kota. Poszłyśmy do opiekunów do mieszkania. Tylko tym razem stwierdzili, że to nie ich kot, tzn pan nie podniósł głowy znad laptopa, a siedzenia z kanapy, a  pani… ich kot miał cały ogon, temu kawałka brakuje. I miał bardzo długie wąsy.
Rozpoznał go chyba pies, ale nie miał nic do gadania…. Kot wielki, bury, bardzo ciemny, wręcz dymno-podpalany, przemiły. Moim zdaniem bardzo charakterystyczny, mimo że bury. Do porównania pani miała w telefonie dwa czy trzy zdjęcia, z których trudno było porównać jakieś charakterystyczne cechy z żywym Bengeem....
Zaproponowałam, by został ma dzień - dwa, może po zachowaniu go poznają, bo inaczej musimy odwieźć do schroniska. Nie, nie może zostać nawet na tę próbę, ale w  razie czego będą wiedzieli, gdzie go szukać….
I ciekawostka - kot był na podwórku kamienicy, w której mieszkali do kwietnia. Po drugiej stronie Zgierskiej. Uciekł po przeprowadzce przez niezabezpieczone okna albo balkon nowego mieszkania. O tym, że się przeprowadzili - nie wiedziałam, opiekunka ten fakt we wszystkich rozmowach pomijała. Albo nie pomyślała o  powrocie kota w  stare miejsce - był kotem wychodzącym, albo tylko udawała, że chce go znaleźć. Informacja o przeprowadzce wypłynęła dopiero w czasie wizyty z  Bengeem-nie Bengeem w ich mieszkaniu.
Ale potem nie było już żadnego telefonu od opiekunów, nie pojawiły się też nowe ogłoszenia o poszukiwaniu. Pewnie jestem wredna, bo nasunęły mi się wredne wnioski. Jakie? Ano np. takie, że kot bał się swojego pana, a nie kontenera. I pewnie miał powody - już po adopcji nowy domek stwierdził, że kot przeszedł uraz kręgosłupa…. I że tak naprawdę nie chcieli tego ta odzyskać…
Kot oczywiście nie pojechał do schroniska, p.Łucja nie przeżyłaby tego. Ulokowała go u siebie na stryszku. Cudowny, spokojny miziak. Wielki, potężny, świadomy swojej siły i wagi - i delikatny.
No i siedział sobie na stryszku, odwiedzany przez p.Łucję, tęskniąc za kontaktem z  człowiekiem, przymilając się w czasie krótkich wspólnych chwil ile wlezie. Przymilał się zresztą do każdego, kto go odwiedzał, głaskany i drapany mrużył oczy z rozkoszy, podstawiał kolejne fragmenty kota pod głaszczącą lub drapiącą rękę, i mruczał prawie się zachłystując.
Odrobaczyliśmy, zaszczepiliśmy, trzeba było szukać domu.
Wiadomo, trudno będzie znaleźć taki dom - kot piękny, przemiły, cudowny charakter, ale kilkuletni, ubarwienie średnio atrakcyjne. Pojawiły się ogłoszenia, a  wkrótce i pytania - ale nie osób chętnych na adopcję, a od tych, którym zginęły podobne koty - potężne, przemiłe burasy. Z Łodzi, z Warszawy - mało prawdopodobne, ale kot podobno lubił wsiadać do samochodów. Właściwie byłam pewna, że to żaden z zaginionych kotów - do tej pory mam przekonanie, że pies miał rację - ale wymienialiśmy zdjęcia, informacje o charakterystycznych cechach i  zachowaniach, bo może jednak…
No jednak nie.
Ale Bengee miał wielkie szczęście - bardzo szybko, bo już we wrześniu 2012, znalazł dom. I to jaki! Z pięknotką Dusią i dwoma psami, no i ze świetnymi ludźmi. Ludźmi, kto którzy dzięki umiejętności gadania z kotami odkryli wielki literacki talent kocurka - podobno od razu na początku oświadczył, że na imię ma Mamrotek.
Swoje opowieści snuł w rozmowach z p.Łucją, przekazywała mi - bardzo blade, jak się okazało, - relacje z nich. A ostatnio Mamrotek napisał do mnie maila o swoim nowym psie - uśmiałam się, spłakałam ze śmiechu - i zaprosiłam go na bloga, bym nie tylko ja miała frajdę z jego opowieści.
Serdecznie zapraszam Was do lektury - naprawdę warto.
A na zachętę - zdjęcie, które mi szczęśliwy Mamrotek przesłał z domu.
                                                   stąd, przez balkon nowego mieszkania na parterze Bangee uciekł w kwietniu 2012                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                               Zgierska bardzo ruchliwa ulica z tramwajami                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                                   tu został znaleziony i cały czas przebywał - w sąsiedztwie starego mieszkania w kamienicy

A, wkrótce po znalezieniu Bengee-go-Mamrotka p.Łucja dowiedziała się, że koleżanka jego byłej właścicielki przeprowadziła się w odwrotnymi kierunku - z „naszej” strony Zgierskiej na drugą, i z nowego mieszkania wyrzuciła roczną rudą kotkę - w okolicy kociej stołówki p.Łucji. Bo podrapała tapetą w nowym, wyremontowanym mieszkaniu…. P.Łucja prosiła, by owa koleżanka pomogła kotkę złapać - bezskutecznie.
Ale to już temat na inne opowiadanie - w planowanym cyklu o „moich” rudych kotach.
A we wrześniu 2013 ex właścicielka Bengee’go dzwoniła do nas, zainteresowana adopcją białego kota…..



1 komentarz: