czwartek, 5 grudnia 2013

Z doświadczeń domu tymczasowego

Pusia
opowiedziała Jola
Pierwszą „tymczasową” kotkę przyniosłam po prostu z pracy. Siedziała na podjeździe i czekała – na mnie? Nie chciała mnie puścić, zadzwoniłam do domu i uzyskałam zgodę Mamy na przywiezienie kotki. Zadowolona wniosłam ją na rękach do pokoju i radośnie postawiłam przed około roczną rezydentką, Pusią... I pierwszy raz zobaczyłam Pusię Wściekłą. Zostałam ofukana, osyczana, Pusia zjeżyła się cała, nowa kotka przerażona uciekła z pokoju. Musiałam kotki rozdzielić i pierwszy raz mniejszy pokój posłużył za azyl dla niechcianego (przez Pusię) gościa. Powoli, łagodnym głosem przemawiałam do Pusi i przekonałam ją, że nadal jest moim najważniejszym kotem, że bardzo ją kocham i wszystko jest w porządku. Po 2 tygodniach udało mi się znaleźć dom dla nowej, choć dziś myślę, że teraz nie oddałabym tam kota. Ale musiałam się spieszyć, bo wprawdzie Pusia zaczęła się do nowej przyzwyczajać, jednak dla 80-letniej Mamy opieka nad dodatkowym kotem była zbyt kłopotliwa. Pewnie skrzywdziłam obie kotki, bo nowa została przez opiekunkę przekazana mieszkającej pod miastem rodzinie – i nie wiem, co się z nią dalej działo,
a Pusia straciła szansę na socjalizację i zaprzyjaźnienie się z kotami. Do końca życia pozostała zdeklarowaną jedynaczką i źle znosiła kolejnych, coraz liczniejszych lokatorów na swoim terytorium.
Przekonana, że Pusia nie pogodzi się z obecnością innego kota, kolejne tymczasy przetrzymywałam w kuchni – na szczęście dość szybko udawało się znaleźć im domy. Niezawodnym sposobem było ogłaszanie na Allegro – niestety, obecnie ten portal usuwa ogłoszenia adopcyjne, bo kotów nierasowych nie wolno sprzedawać, nawet za symboliczna złotówkę. Obecnie jest wiele portali internetowych, gdzie ludzie szukają kota dla siebie, ale żaden nie daje takich efektów, jak kiedyś Allegro. Mimo to ogłoszenia w internecie pozostają najważniejszym sposobem znajdowania nowych domów.
Kiedy zarejestrowałam się na forum miau.pl, dwie łódzkie forumowiczki szukały właśnie tymczasu dla maleństwa, płaczacego gdzieś na ulicy. Pytały dramatycznie, czy ktoś ma odrobinę miejsca... Cóż, miejsce było, w domu królowała Pusia, ale mieszkanie przcież spore. Zgłosiłam się i po paru minutach dwie panie podwiozły mi kilkutygodniowe maleństwo. Okazało się, że nie mam w domu nic, co nadawałoby się do karmienia malucha, pusiowy Whiskas i Kitekat zostały w niesmakiem zdyskwalifikowane.
-Masz kurczaka gotowanego? – pytały forumowe opiekunki 

Nie miałam.
-Trochę Animondy? Royala? 

Niestety, Pusia takich specjałów nie jadała.
-
Kubuś
Surowe jajko? 

No, to akurat było w lodówce. Obiecałam następnego dnia dokupić coś „zjadliwego”. Mały był u mnie krótko, bo okazało się, że jest chory i został odwieziony do lecznicy, skąd trafił do własnego domu. Ale chory maluch ciągle spał, a ja przekonałam się, że Pusia nie atakowała go, a nawet była nim jakby zainteresowana. Kiedy spał, podchodziła i wąchała go ostrożnie. Uwierzyłam wtedy, że kociak może u mnie znaleźć dom tymczasowy i wkrótce kolejny „maluch” zagościł w domu. Przybłąkał się w pracy, był kilkumiesięczny i średnio oswojony, a ja zobaczyłam, jaka to różnica! Pusia podrostka nie akceptowała, przeniosła się na szafę (nawet kuwetę tam miała), a mały Kubuś poczatkowo nie chciał do mnie podchodzić, za to harcował po całym mieszkaniu. Na szczęście szybko zaczął doceniać kontakt z człowiekiem, jednak właściwie nie był już kociakiem i trochę trwało, zanim zgłosił się chętny do zaopiekowania się nim. Trafił do fajnego domu, podobnie jak Malwinka, kolejna „tymczaska”, którą wzięłam „do towarzystwa” dla Kubusia.
Malwinka
Na krótko dołaczyła do nich Tosia, szylkretka, która okazała się jedynaczką, atakowała inne koty i z konieczności zajęła mniejszy pokój. Szczęśliwie jej nowy dom zgłosił się błyskawicznie (wiadomo – ciekawe umaszczenie!) i też okazał się dobry – kotka przeżyła w nim wiele lat.
Tak to się zaczęło toczyć. Koty, adopcje, następne koty... Zaczęłam nabierać doświadczenia, wiedziałam już, o co pytać, chociaż i tak nigdy nie ma się pewności, dokąd wędruje nasz tymczasowy przyjaciel. Umowa adopcyjna jest słabym zabezpieczeniem, ale oczywiście lepiej ją podpisać. Najlepiej odwozić kota na miejsce osobiście, niestety, w moim przypadku (mam zaawansowaną chorobę lokomocyjną) rzadko jest to możliwe. Za to warto pytać wśród znajomych kociar, czy już miały kontakt z takim potencjalnym opiekunem. Bo adoptujący koty też się „uczą” – jeśli jeden dom tymczasowy odmówił oddania kotka, gdy usłyszał, że poprzedni „poszedł sobie”, to następny dt może się dowiedzieć, że kotek „zdechł ze starości”. Albo że w ogóle go nie było, a ten, którego chcą adoptować, będzie pierwszy i oczywiście zapewnią mu wszystko...
Najczęściej nie mamy wpływu na to, jaki kot będzie naszym kolejnym tymczasem. Ale jeśli możemy wybrać (bo tymczasów do wzięcia jest kilka), dobrze zdawać sobie sprawę, że mały kociak, to raczej brak problemów z akceptacją przez innych kocich domowników, ale z drugiej strony – perspektywa większych zniszczeń (firanki, kable itp. rzeczy, którymi dorosłe koty mniej się interesują). Miałam tymczasowego kociaka, który z upodobaniem spał na mojej głowie i bawił się włosami – musiałam spać w okularach, bo walił łapkami tak energicznie, że mógł trafić w oko. Na szczęscie szybko znaleźli się chętni opiekunowie – kociaki mają większą szansę na nowy dom, oczywiście pod warunkiem, że są oswojone. Dzikawe, bojące się obcych, nawet jeśli nają dopiero kilka miesięcy, zwykle trzeba najpierw przyzwyczaić do człowieka, oswoić (o ile na to pozwolą) i wiosną wyadoptować już jako dorosłe, młode koty. Wiosną, bo wtedy nie ma kociaków i dorosłe koty mają większe szanse.
Kot wzięty „z ulicy”, to często kot chory. Trzeba więc zacząć od wizyty u weta. Ja zawsze starałam się tu „mierzyć zamiar według sił”, czyli nie podejmować się wykonywania w domu zabiegów, których nie byłam w stanie zrobić sama. Niestety, nigdy nie nauczyłam się robić zastrzyków, boję się zakładać kroplówkę. Z tabletką jakoś sobie radzę, ale najchetniej podaję ją w postaci rozpuszczonej, strzykawką (bez igły rzecz jasna!) wprost do pysia. Zyskuję to, że ząbki kota zaciskają się wtedy na strzykawce, a nie na moich palcach... Jeśli kot wymaga zastrzyków, próbuję zostawić go w lecznicy na czas leczenia. W zaprzyjaźnionych lecznicach jest to możliwe, a opłata nie rujnuje budżetu. Gorzej, jeśli rozchoruje się kilka kotów! W tym roku wiosną przeżyłam epidemię w stadzie – chyba 10 kotów było na raz chorych. Zwariowałabym, gdyby nie pomoc wspaniałej kociary, Joli Dworcowej, która przy kotach potrafi zrobić wszystko. Chyba przez 2 tygodnie Jola codziennie przychodziła podawać zastrzyki moim wypłoszkom, aż wszystkie wyzdrowiały. Tak, zaprzyjaźniona i sprawna w opiece kociara jest bardzo pomocna przy prowadzeniu domu tymczasowego 
Ze względu na ewentualne choroby jestem zwolenniczką przetrzymywania każdego nowego kota w kilkudniowej izolacji, nawet jeśli wydaje się zupełnie zdrowy. Choroby mogą ujawnić się po kilku dniach, kiedy opadnie stres i kot poczuje się pewnie. Poza tym nowy ma czas oswoić się z nieznanym mniejscem, a sam zaczyna pachnieć mniej obco. Wydaje mi się, że w ten sposób zmniejszam stres zarówno „nowego”, jak i kotów przebywających już w domu i traktujących nowego członka stada nieufnie. Niektórzy do izolacji używają klatki pobytowej – daje to kotu mniejszy komfort niż choćby łazienka, ale z drugiej strony pozwala na bardziej bezpośredni kontakt z resztą stada. Ale są też zwolennicy pozwalania kotu (o ile jest zdrowy) od razu na swobodne spotkanie z domownikami i na naturalne ułożenie stosunków miedzy kotami.
Zwykle koty dogadują się między sobą i żyją dość zgodnie. Jednak trafiają się indywidualiści, nie tolerujący w swoim towarzystwie innych przedstawicieli własnego gatunku. Takiego tymczasa izoluję w oddzielnym pokoju aż do momentu wyadoptowania (oczywiście tylko do domu bez kotów). Zazwyczaj „jedynaki” to koty miziaste, domowe, które – jak moja Pusia – od wczesnego dzieciństwa nie miały kociego towarzystwa. Na szczęście takie miziaki mają większe szanse na dom. Za to koty bojące się człowieka zazwyczaj łatwo nawiązują dobre kontakty z innymi kotami. Ich obecność ma działanie terapeutyczne – pozwala wystraszonemu kotu zaobserwować, że głaskanie i branie na kolana nie jest niczym strasznym. Mój najnowszy tymczas – Dzikuska Amelka
Amelka
– zaprzeczyła regule, że kot albo nie toleruje człowieka, albo innych kotów. Amelka boi się wszystkiego - mnie, innych kotów, nawet nieznanych zabawek. Właściwie nie powinnam pisać o niej „tymczas”, bo raczej nie mam szans wyadoptowania takiego kota. Z konieczności Amelka zostanie chyba moim kolejnym rezydentem.
Przeliczyłam ostatnio umowy adopcyjne i okazało się, że od 2006 r. wyadoptowałam ok. 100 kotów! Czy wszystkie trafiły do dobrych, odpowiedzialnych domów? Na pewno nie, niektóre pewnie nie były szczęśliwe, nie wiem o tym, ale domyślam się, że przy takiej ilości adopcji muszą się trafiać nieudane. Tylko niektórzy opiekunowie podtrzymują ze mną kontakt i piszą o swoich mruczkach, z kilkoma nawet się zaprzyjaźniłam.

Im dłużej prowadzę mój dom tymczasowy, tym jestem ostrożniejsza, tym surowiej staram się egzekwować warunki oddania kota – posiadanie transportera, zabezpieczenie okien. I – co za tym idzie – tym wolniej wyadoptowuję koty. Przyzwyczajam się do nich, a one do mnie i trudniej przeżywamy rozstanie. Zawsze przy tym czuję się jakbym zdradziła ich zaufanie. Szczególnie ciężko mi jest, kiedy wyadoptowuję kota, który boi się obcych, bo jego stres w nowym domu jest ogromny. W ubiegłym roku trafiły mi się kocie wypłoszki, które nie mają wielkich szans na adopcję nawet teraz, kiedy zaakceptowały mnie i stały się miziakami. Nadal bowiem na widok obcego „ludzia” pierzchają w popłochu i wiadomo, że w nowym domu będą przez dłuższy czas siedziały przestraszone za kanapą albo pod wanną, a o pogłaskaniu opiekun będzie mógł pomarzyć za parę miesięcy. Bywają domy, które takie zachowanie kota akceptują i pozwalają mu się oswajać własnym rytmem, ale większość chce puchatą kulkę, która zaraz da się przytulić. Czasem myślę, że wolałabym zatrzymać koty, które mam i nie widzieć więcej zrozpaczonego, przerażonego wzroku małego przyjaciela, wsadzonego do „klatki” i wynoszonego z bezpiecznego domu gdzieś hen – w nieznaną przyszłość. Ale jeśli je zatrzymam, nie będę mogła pomóc kolejnym potrzebującym, więc jednak spróbuję raz jeszcze dać ogłoszenia i poszukać moim kotom nowych domów, mimo że wiem, jakie cierpienie zadam im – i sobie, jeśli te domy się znajdą...














2 komentarze:

  1. druga opowieść z punktu widzenia domu tymczasowego.
    Może i ja coś skrobnę?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Serdecznie zapraszamy! Dobrze podzielić się swoimi doświadczeniami :-)

      Usuń