wtorek, 17 grudnia 2013

Brzydkie kociątko

opowiedziała Lucynka
Dawno, dawno temu, za siedmioma górami, za siedmioma lasami.... Nieprawda. XXI wiek, duże miasto, koniec listopada. Na dworze ciemno, zimno, wieje. Przed oknami banku siedzi kruszynka - ma mocno brudne futerko. Trzęsie się z zimna. Od dawna pusty brzuszek. Już nawet nie płacze… Może chce przynieść komuś szczęście a może raczej liczy na to, że ktoś ją dostrzeże i pomoże. Ulicą przechodzi Człowiek.
Pochyla się, bierze na ręce, zanosi do domu. Szczęście uśmiecha się do kociątka. W domu dostaje posłanko i posiłek - pudełko po butach wyłożone ciepłym kocykiem i miseczkę mleka. Człowiek nie wie, że mleczko nie zawsze wychodzi kotkom na zdrowie ale częstuje tym, co wydaje mu się najbardziej odpowiednie dla małego gościa. Po posiłku kociaczek zostaje wykąpany i umieszczony w łazience. Jedno z dzieci Człowieka jest uczulone na sierść - dlatego kotek musi być izolowany od dzieci. Ciepło w łazience i przytulnie ale smutno samemu… Brzuszek, przez długi czas pusty, ciągle woła jeść, jeść, jeść, a samo mleczko go nie napełni…. Następnego dnia Człowiek szuka odpowiedniejszego miejsca dla brzydkiego kociątka. W sklepie zoologicznym dostaje numer telefonu. Dzwoni, umawia się i brzydkie kociątko trafia pod mój dach. Jest maleńkie i strasznie chude z nieproporcjonalnie wielkim brzuszkiem. Futerko pomimo kąpieli brudne, dodatkowo ze śladami rzadkiej kupki - po mleku pewnie.

Dostaje trochę jeść kociego jedzenia i jedziemy do weta. Tam po, ocenie ząbków, pada stwierdzenie, że kociątko ma około 4 miesiące i jest „mikrokotkiem”. Nie wierzę! Wygląda najwyżej na 2-miesięcznego kociaka. Podobno ostatnio spotyka się sporo takich mikroskopijnych kotów. Ze względu na kłopoty z brzuszkiem odrobaczenie przesuwamy na za dwa dni. Brzydkie kociątko jest dziewczynką. Z powodu urody i maleńkich rozmiarów nazywam ją Calineczką. Wracamy do domu. Całą drogę mała płacze a właściwie rozpaczliwie woła jeść. Wypuszczam ją w kuchni gdzie karmię mieszkające ze mną zwierzęta - 6 kotów i psa. O żółwiu nie wspomnę. Calineczka rzuca się do pierwszej z brzegu miski z suchą karmą dla psa - Fuksa i porywa duży kawałek karmy. Zabieram jej - boję się, żeby się nie udławiła. Następnie dopada do miski z kocią karmą, którą je bardzo łapczywie. Niestety też muszę jej zabrać - je zbyt łapczywie, może wymiotować, przeciążyć brzuszek… W pośpiechu obgotowuję trochę piersi z kurczaka. Kociątko połyka je prawie w locie. Brzuszek wielki jak balon, prawie pęka, a ona ciągle głodna. Zamykam ją w pokoju z kuwetami i miseczką wody. Przykro mi ale muszę odseparować ją od jedzenia. Boję się, że jej brzuszek mógłby nie wytrzymać takiej ilości pożywienia zjedzonej na raz. Rano z pokoju słyszę miauczenie - jeść, jeść. Dostaje niedużą porcje gotowanego kurczaka. Pochłania go w lot a potem znów idzie na wygnanie do pokoju z miseczką wody - niestety bez miseczek z jedzeniem - muszę iść do pracy zarabiać na chlebek dla siebie i karmę dla kotów. Po południu koteczka biega już po całym domu - miski z jedzeniem, nawet psim, na wszelki wypadek pochowane) Jest mrucząca, nakolankowa, ufna i zupełnie nie boi się na psa - wręcz przeciwnie, podoba się jej ten wielki )i ciepły zwierz.
Jakim cudem znalazła się na ulicy? Uciekła z domu - tylko kto ucieka z dobrego domu - czy została z niego wyrzucona? I jaki dobry dom pozwoli na ucieczkę takiego maleństwa, no i go nie szuka - nie było żadnych ogłoszeń w okolicy ani w necie. To, że jest kotkiem domowym, nie piwnicznym, to pewne w 100% jak i to, że od dłuższego czasu była na dworze i niedojadała. Ile musiała przeżyć w ciągu kilku tygodni (miesięcy?) swojego króciutkiego życia? Biedna mała. W ciągu następnych dni koteczka robi się coraz ładniejsza i je mniej łapczywie. Niektóre jedzenie nawet jej mniej smakuje. Preferuje gotowanego kurczaka, suchą karmę dla kociąt i mleczko (w rozsądnych ilościach). Kupki już unormowane, natomiast brzuszek nadal wielki. Czyżby ciągle jadła na zapas? A może to zarobaczenie? Nawiązuje kontakty z domownikami i zaczyna bawić się zabawkami. Powraca do kociego dzieciństwa.
Najlepsi przyjaciele to jednooki Mruczek i mała Tosia Kolarka -
młodsza od Calineczki, ale sporo większa. Któregoś dnia przeżyłyśmy horror. Mała nie zawsze chodziła siusiu do kuwety. Kilka razy skorzystała z kanapy i posłania psa Fuksa, więc wieczorem rozstawiłam klatkę i po kolacji zamknęłam w niej małą razem z kuwetą, wodą i suchą karmą. Rano trochę się zdziwiłam widząc ją rano w kuchni meldującą się na śniadanie. Przeniknęła przez kratki czy co? Nie miałam czasu się zastanawiać - na posiłek czekały pozostałe koty (domowe i te dokarmiane na zewnątrz) no i Fuks, który chciał iść na poranny spacer. Nakarmiłam małą i zaniosłam ją do klatki. Po powrocie ze spaceru rutynowe poranne czynności i gdy już byłam ubrana do wyjścia do pracy z pokoju małej usłyszałam ciche ale rozpaczliwe miauczenie. Zajrzałam tam i zamarłam. Główka i dwie łapki wystawały poza klatkę a reszta była w środku. Mała tkwiła uwięziona w krateczce o wymiarach 4x5 centymetrów - większy trójkątny otwór zabezpieczyłam wcześniej.
Rzuciłam się na pomoc. Chciałam wyciągnąć ją na zewnątrz ale to, co było możliwe przed śniadaniem teraz po śniadaniu, z powodu pełnego brzuszka, stało się niemożliwe. Wciśnięcie jej z powrotem też mi nie wychodziło - mała rozpaczliwie płakała i gryzła. Próbowałam przeciąć kratę piłką do metalu, ale szło mi to bardzo opornie. Potrzebowałam pilne pomocy. Przypomniałam sobie, że o tej porze, na dole w piwnicy może być gospodarz domu, który lubi zwierzęta. Nie ma nic przeciwko, że w piwnicy zimują 2 koty którymi się opiekuję - czarny tłuściutki Maksio i zręczna Myszka.
Pobiegłam po niego i z jego pomocą oswobodziliśmy malutką - ja za bardzo panikowałam, a on na spokojnie wcisnął ją do klatki. Wychodząc do pracy zostawiłam ją w otwartej klatce w zamkniętym pokoju. Trudno, zasiusiane rzeczy upierze się. Od tego czasu koteczka zaczęła w 100% korzystać z kuwety, dlatego mogła bez problemów znów biegać po całym domu i bawić się z pozostałymi domownikami. W nocy obowiązkowo spała ze mną w łóżku. Stała się śliczną małą księżniczką.
Aż przyszedł czas rozstania. Po maleńką przyjechała jej nowa opiekunka, 21-letnia rozsądna dziewczyna, która obiecała kochać i opiekować się moją kruszynką. Dużo szczęścia, malutka, w nowym domu. Żyj tam długo i szczęśliwie - jak w dobrej bajce.

3 komentarze:

  1. Jak to jest? Ludzie szukają rudych kotów, a tę ktoś wyrzucił...

    OdpowiedzUsuń
  2. Może nie wyrzucił, tylko wypuścił - bo np. żwirek taki drogi, to niech kot wychodzi; albo niech sobie kotek pochodzi po parapecie, bo przecież nic mu nie będzie.... Głupota ludzka jest jak kosmos...

    OdpowiedzUsuń
  3. Ok, to dlaczego nie szukał? Ogłoszeń nie było. Na stronie schrniskoa też nie. Mała błakąła się na pewno co najmniej kilka dni...

    OdpowiedzUsuń