poniedziałek, 12 maja 2025

Mała rzecz?

 


Wielkanocny poniedziałek 2025.04.21, późne popołudnie. Czuję się źle, fizycznie i psychicznie - po niedawnym zapaleniu oskrzeli i tygodniu jeżdżenia na łapanie kotów - 2x dziennie po 40 minut w jedną stronę, 11 kotów, 7 jeszcze u mnie, klatki łapki odbierałam z pomocą policji…

No więc leżę, przysypiam, ktoś podsyłam mi wiadomość z FB że klatka łapka pilnie potrzebna - Chopina, blisko.

Tego postu na FB już nie ma. Wstaję, jadę po klatkę, bo nie zawsze mam w aucie, dostarczam opiekunce kota - spadł z balkonu, ktoś go widział pod samochodem, ale już znikł… Udzielam instrukcji obsługi klatki, kilku wskazówek dotyczących szukania kota - żarełko pod balkonem, spacer ze spokojną rozmową, by usłyszał głosy opiekunów, rozmowy z ludźmi z zostawianiem numeru telefonu, zostawianie ogłoszeń na płotach domków, daję telefon karmicielki.

Młoda para, dziecko ca 6letnie, samochód - to wg mnie istotne informacje dla dalszego ciągu opowieści. W tym znaczeniu, że nie ma dziecka przy piersi, za to jest możliwość przemieszczania się.

Jedno ogłoszenie widzę, wisi, dopiero później, szukając go na FB zobaczyłam, że kot zaginął 2025.04.16 - też istotne, bo mniej więcej w godzinę po dostarczeniu łapki kot został znaleziony, dał się wziąć na ręce, wpakowali do łapki i tak zanieśli do domu. Czyżby wykorzystali moje proste wskazówki? A jak szukali wcześniej?


No w każdym razie jest godz.19-20, mają odnieść klatkę - z miejsca „kot” do miejsca „ja” - ale pojawia się problem, a właściwie seria problemów.


No to te problemy omówmy - mój adres jest, nru mieszkania nie podałam, ale mogłam podać - telefon rozładowany, można domofon nacisnąć. Samochód mały i mocno niebieski stoi dokładnie pod klatką, oboje go widzieli, dogadywać się nie bardzo jest w jakiej sprawie. Klatka z rączki do rączki i już. Jest wieczór, a nie noc, nie strach chodzić, odległość ca 700m, spacerek na 20min w obie strony. Albo 3min samochodem.

No dobra, niech będzie rano. Coś tam planowałam, ale przesunę na późniejszą godzinę. Mam gdzieś bliżej podejść? Hmmmm - czy to nie przesada?. Gdzie bliżej? Po klatkę, której ONI potrzebowali jechałam z punktu „ja” do punktu „klatka” a potem do punktu „kot” - vide mapka. Przerwałam odpoczynek czy cokolwiek robiłam, bo ktoś potrzebował klatki. Owszem, niedaleko jechałam. Ale z punktu „kot” do punktu ”ja” jest jeszcze bliżej - całe 700m. Klatka waży jakieś 2,80kg - nie tonę, da radę ją donieść.

Czekam - 9 rano nie pasuje? Ok. jestem w domu do 10.30. I ciiiisza. Klatki nie ma, informacji nie ma. Zmieniłam poranne plany, teraz co? Siedzieć i czekać? Ja długo?

Po 11tej wysyłam smsa - odpowiedź już o 12.30. Zostawiony w domu telefon? Zdarza się. Ale całą tę sytuację odbieram jako wyjątkową co najmniej beztroskę albo lekceważenie.

Jadę po klatkę natychmiast - bo będą kolejne przeszkody i w końcu ją stracę. Tym razem z punktu „klatka” do punktu „kot” i z powrotem.

Dostałam klatkę ze słowem „proszę”. Czepiam się - ale przydałoby się „dziękuję”.

Zapytałam jeszcze czy nie dziwne jest, że klatkę dostarczyłam w ciągu kilkunastu minut, a odzyskiwałam ją kilkanaście godzin i gdybym nie przyjechała po nią, trwałoby to nie wiadomo jak długo. Nie dosłyszałam odpowiedzi, może dlatego, że nie czekałam. A może dlatego, że jej nie było, bo przecież po co odpowiadać na całkiem nieuzasadnione pretensje.

No bo przecież nie musiałam klatki dowozić, sama chciałam. A jak dowiozłam i chcę ją z powrotem, to przecież mogę przyjechać, no nie?

Przed chwilą dzwoniła kolejna osoba szukająca zaginionego kota. Kot przez jakiś czas jadał w jednym miejscu, teraz go nie ma. Powiedziałam, że jak się znów pojawi, przylecę z klatką.

I co? Już pluć sobie w brodę, że sytuacja może się powtórzyć? Na moje własne życzenie? Czy jednak na wiadomość, że kot przyszedł odłożyć swoje na bok i lecieć?

I jedni, i drudzy to młodzi ludzie. Czy naprawdę nikt im nie wytłumaczył, że pożyczoną rzecz należy zwrócić jak najszybciej? Czy naprawdę uważają, że jak ONI coś potrzebują, to wszyscy na baczność, a potem to można olać?

Nie biorę kaucji za klatkę, zresztą co da kaucja, takich klatek nikt nie produkuje, są nie do kupienia za żadne pieniądze. A nie, przepraszam, widziałam po 100$, cena zbliżona do ostatniej ceny polskiego producenta, ale nie ma możliwości dostarczenia tych klatek do Polski.

Zrywam się, lecę, czasem czekam godzinami i łapię - bo żal mi poniewierającego się gdzieś KOTA. Zdaje się bardziej mi na takim kocie zależy niż właścicielom...

Nie wiem, czy w ostatnim miesiącu nagromadziło mi się wątpliwych sytuacji, bo i ta policja od 11 kotów, i ta historia, i kolejny zaginiony kot - chory, nie wiem, czy jeszcze żyje, a historię może opowiem, bo nie rozumiem pewnych postaw - ale już mi się nie chce. Mam dość ciągłego spełniania się słów, że każdy dobry uczynek będzie ukarany…

Zresztą mam dość roboty i problemów z domowym stadkiem.


Przyszła mi kwietniowa rozpiska z lecznicy:

Krecik - 04.04 - 238zł, 05 - 173zł, 07 - 276zł, 08 - 504zł, 09 -182zł, 10 - 128zł, 11 -133zł, 12 - 93zł.
Tramwajarz - 11.04 - 70zł, 17 - 84zł
w sumie 1881zł…

Nie ma tam kosztu kapsułek na FIP dla Tramwajarza - kupuję je sama, nie ma za ornipural, też dla Tramwajarza. Za kilka dni trzeba mu zrobić biochemię, a od poniedziałku obserwacja po 84 dniach leczenia, darmowa.

Tramwajarz - kociak z zajezdni MPK, zabrany w styczniu z kocim katarem, potem „objawił się” FIP… A Krecik to stary głuchy kot, którego kolega przyniósł mi z działek - omija kuwetę, pewnie dlatego ktoś go wyrzucił,


Dlatego tradycyjnie - bardzo proszę - 71 1020 2313 0000 3802 0442 4040, Fundacja For Animals Oddział Łódź, 40-384 Katowice, 11go Listopada 4, dopisek do wpłat - łódzkie koty.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz