czwartek, 11 marca 2021

Mordercy kotów

 

zdjęcie z sieci, dla uwagi

Prawie bez zdjęć będzie, bo zdarzenia autentyczne i niemiłe, opisać muszę, bo muszę to z  siebie wyrzucić… Zainteresowani na pewno się rozpoznają, może wyciągną wnioski - chociaż wątpię. A może się obrażą - co właściwie już nie ma dla mnie znaczenia….

A zdjęcie wyżej - wybrane z internetu, dla zwrócenia uwagi

Jakoś pod koniec stycznia pytanie od znajomej znajomej - czyli łańcuszek z FB - komuś niedaleko mnie trzeba pomóc w łapaniu kotów, tzn dziki kot zostanie zamknięty w  pomieszczeniu, mam go złapać w ręce i wpakować do kontenerka, potem właściciel (przy tej nazwie zostaniemy) załatwi kastrację / sterylizację, zawiezie, odbierze. Ja mam tylko złapać. Mogę spróbować - niech właściciel się ze mną skontaktuje. Skontaktował się, w   dłuuugiej rozmowie z licznymi dygresjami dowiedziałam się, że kotów jest mniej więcej 10 w domu, tzn wchodzą i wychodzą, ale z jakichś powodów właściciel sam ich nie złapie do kontenerka - dzikie? Wiekowo - dwa mioty, chyba jednej kotki, starszy się odchował, po czym kotka całkiem z  nienacka przyprowadziła drugi, i  znów jest w ciąży. Są jeszcze „obce” kocury, które też wchodzą i wychodzą, biją te „domowe” i generalnie najlepiej byłoby się ich jakoś pozbyć. Plan - właściciel będzie zamykał kolejno koty w jakimś pomieszczeniu, dzwonił - rano, bo ja do pracy, podjadę, złapię, dalej właściciel będzie radził sobie sam z kotem w kontenerze, tzn zawiezie do lecznicy na zabieg, odbierze i wypuści. Trochę jeszcze był problem z  biednym kotem siedzącym w kontenerze od momentu złapania, powiedzmy od 7.30 do otwarcia lecznicy, powiedzmy 10.00, ale jakoś dało się to przeboleć. Problemem też jest „okaleczanie” uszek - oświadczyłam, że nie odstąpię od tego, bo koty dzikawe i  wychodzące, dorosną, wyprowadzą się na inną posesję - i ja albo inny koci wariat będzie łapał i woził do lecznicy żeby ponownie otwierać brzuszki - bo blizna po dobrze zrobionej sterylce po roku-dwóch jest praktycznie niewidoczna, Może być na brzuszku, może być na obu boczkach - ostatnio spotkałam się  z  cięciem również z  drugiego boczku - czyli kota trzebaby golić naokoło. Wiem, że podobną opinię mają lekarze pracujący z kotami wolnożyjącymi. Ostatecznie zostawiłam to do uzgodnienia między właścicielem a  lekarzem - przypomnę, ja miałam tylko łapać koty zamknięte w pomieszczeniu.

Środa, 2021.02.03, świt, telefon - kot w pokoju, jadę. Pokój na piętrze, kilka regałów, na nich szklane wazony, jakieś krzesła - generalnie niewiele mebli, dobrze. Kota udało się złapać bez większych ofiar, ucierpiała jedna firanka - podobno stara. Hałas i kocie wrzaski w normie - kto łapał dzikiego kota rękami, ten może sobie wyobrazić.

Kot to jeden z tych „obcych”, bandzior.

Chyba dzień wcześniej próbowałam złapać coś w piwnicy - ale kocie okienko jest tak skonstruowane, że nie da się zamknąć ani zabezpieczyć od zewnątrz. A jak kot w piwnicy i człowiek wchodzi - kot wieje. Więc kot był, ale zwiał. Zasugerowałam właścicielowi, by jakoś zamknął to okienko, jak kot wejdzie do środka, podjadę, złapiemy.

W piwnicy stała klatka-łapka - podobno od listopada - koty nie chcą wchodzić.

Właściciel obiecał nastawić jeszcze raz - też nic.

Kot pojechał, wrócił, ja czekam na kolejny telefon - jest. Otóż koty tak strasznie wystraszyły się po akcji, że nie przychodzą. A ten wykastrowany - przepadł, znikł, wyprowadził się. Zdaje się o to chodziło? Więc z łapaniem kolejnych poczekamy, aż koty się uspokoją i znów zaczną przychodzić. Właściciel zadzwoni.

Opcja zamknięcia większej grupy w domu przy karmieniu i wyłapania odpada - po „demolce” w pokoju z kocurem. Przypomnę - zerwana połowa firanki, starej i do wyrzucenia wg właściciela.

Podobno karmią koty także sąsiedzi - wskazano mi, którzy. Nie zastanawiając się czemu właściciel z nimi nie pogada, nie poprosi o zgodę na postawienie klatki, albo chociaż o zaniechanie karmienia przez kilka dni - pomaszerowałam. Jeden adres okazał się błędny, ale dostałam właściwy. W drugim domu mi odmówiono, bez specjalnego uzasadnienia, po prostu nie, w tym właściwym nikogo nie zastałam… Zostawiłam telefon z prośbą o kontakt, poczekałam - cisza.

Pewnie info o możliwość złapania i sterylizacji kotów rozeszła się po okolicy, bo ktoś z dalszej ulicy zadzwonił. Karmi kilka kotów, chętnie zostałby przy obecnej liczbie, bez wzrostu stada. Zaczęliśmy wspólnie działać - złapały się dwa, odwożąc zrobiłam zdjęcia i na wszelki wypadek wysłałam temu pierwszemu właścicielowi.

I rozpętała się burza…. Bo to JEGO koty, jak śmiałam! Jak śmiałam wykastrować młodego spokojnego kocurka, który nigdzie nie chodzi, i na pewno nie będzie „producentem” kociaków, bo za spokojny. I w ogóle nie miał być kastrowany!! Jak śmiałam okaleczyć uszka! Wątpliwości były też do drugiego kocurka, młodego, ze starą rozległą blizną na buzi - więc charakterystycznego. Najpierw pretensje odnośnie okaleczenia buzi (przypomnę, ewidentnie stara blizna), potem stwierdzenie, że to obcy kot, w międzyczasie rozpoznanie - młoda kotka. Powiedziałam, że lekarz temu kotu wyciął jajka, a nie jajniki, więc raczej kocur. A czyj - nie wiem, chipa nie miał. Telefonów tego dnia było pięć - odebranych… I chyba siedem, których nie odebrałam, bo akurat prowadziłam rozmowę albo samochód. Właściciel nie umiał też wyjaśnić, jakim cudem JEGO koty, które przecież nigdzie nie chodzą, złapały się na dość odległej działce…

Poza tym, jak coś się złapie w tej okolicy, mam bezwzględnie pokazać właścicielowi - on oceni, czy to kot jego czy nie, i wyrazi - albo nie wyrazi - zgodę na zabieg.

A, i zostałam wyśmiana - tak, dokładnie wyśmiana - miałam złapać kotkę w ciąży i dwa czy trzy „obce”, chyba bure kocury, a złapałam zupełnie co innego… Mam nie łapać jego kotów, właściciel zrobi to po swojemu.

Jakbyście Państwo nie wiedzieli, koty przychodzą i czekają na wskazanie, który ma się złapać… A, i informują, kto jest właścicielem.

Potem jeszcze telefon z kategorycznym zakazem stawiania klatek w okolicy, bo dwa koty nie przyszły na kolację, czy przypadkiem nie siedzą gdzieś zamknięte…

Państwu, który prosili o pomoc wytłumaczyłam trochę sytuację… Zrezygnowałam.


Jakoś w międzyczasie na prośbę kociej znajomej łapałam dziką kotkę w domku na działce - złapała się wcześniej do klatki, ale ktoś powiedział, że półroczna za młoda na sterylkę, znajoma uwierzyła, a kotka zapamiętała klatkę. Rezultat - dwa mioty. W  końcu udało się ją zamknąć w domku…

W domku na działce normalne meble plus meble tarasowe, narzędzia itp. W tym wszystkim kot…

Po odsunięciu części sprzętów i nieznacznej rujnacji - nic nie uległo zniszczeniu - dało radę. Kilka siniaków i jeden nieco nadgryziony palec. I dwie szczęśliwe baby - ja i  działkowiczka.


I w tym samym czasie łapałam dzikunkę - z tych, które po sterylce czy leczeniu nie mogą wrócić „na wolność” - w mieszkaniu koleżanki, kotka pilnie wymagała leczenia. Udało się, mieszkanie ocalało, jedynie kanapa trochę pojeździła po pokoju.


To tak dla porównania.


Postanowiłam w końcu zająć się kotem z osiedla - na przełomie 2019/2020 pojawił się na parkingu, dziewczyna, która go zauważyła i  zaczęła podkarmiać próbowała łapać, bez skutku. Trochę o   nim zapomniałam, dziewczyna odezwała się znowu, umówiłyśmy się na weekend - i klapa. Nagły wyjazd na nie wiadomo jak długo..

Zaczęłam go karmić, przyzwyczajać do siebie - starałam się o stałej porze, ale nie wychodziło mi to. Kot pojawiał się właściwie do razu po postawieniu miski, musiał być bardzo blisko.



W środku tygodnia telefon od państwa, u których zapałam owe dwa zakazane kocury - karmiony kot jest podejrzanie gruby, oni nie chcą kociąt!! Złamałam się…

Po kilku dniach telefon, wiadomo od kogo - kotka wróciła, wygolona po sterylce, z  naciętym uszkiem. Po wypomnieniu moich grzechów i  nieudolności tudzież okaleczania kocich uszu usłyszałam, że na te kocięta, które miała mieć kotka byli już chętni. A ja jestem MORDERCĄ KOTÓW.


Rozłączyłam się.


A ponieważ rano dostałam rozpaczliwy telefon o pomoc - jakaś znajoma znajomej rozmnożyła koty - tradycyjnie, jak kotka przyprowadzi jeden miot, to przecież na tym skończy, te młode się też nie rozmnożą, prawda? No w każdym razie koty nie dotrzymały umowy, są kolejne kocięta, jest sąsiad, który grozi wytruciem, fundacje przepakowane zeszłorocznymi kociakami - przypomnę, sterylek miejskich w ub roku nie było wcale, w tym roku jeszcze ich nie ma i nie wiadomo, kiedy ruszą. Czyli kociaków nie ma gdzie wziąć… Przełamałam się - nie aż tak, by zadzwonić, ale napisałam smsa do właściciela - że jeśli są chętni na kociaki, to niech ratują te, które już są i którym grozi wytrucie - bo tak naprawdę otruć koty to rzecz dość prosta. A bezkarności można być pewnym…

Wiem, że właściciel nie zadzwonił pod numer opiekunki zagrożonych kociąt…


Czy to typowe, że właściciel kotów wychodzących nie rozumie, że ich teren to nie tylko jego działka? Że sąsiedzi - bliscy i dalsi - nie mają obowiązku wiedzieć ani sprawdzać, czy kot, którego karmią ma inny dom, że mogą go uważać za „swojego” ogrodowego kota? Że mogą godzić się na kilka kotów buszujących po ich ogródkach, ale niekoniecznie na kocurze znaczenie i kociaki?

Są obróżki, są chipy, można pójść i powiedzieć, że to mój kot - choćby dla bezpieczeństwa tego kota. Albo zamontować bezpieczne ogrodzenie.


Ufff.


Wróćmy do kota osiedlowego.

Chyba w piątek 2021.03.05 ustawiłam klatkę w rogu parkingu, sama stanęłam ukryta w  drugim końcu za samochodami - czekam. Nie czekałam długo, kot przyszedł, a zaraz za nim pewien pan - nakrzyczał, że nie mam prawa ani ja, ani kot przebywać na parkingu, że mam się zabierać z klatką i kotem, jak nie - klatkę wyrzuci, bo to nie miejsce dla kota ani klatki. Trochę mnie rozbawiła logika jego rozumowania - zapytałam, jak mam kota zabrać, jeśli mam się wynosić razem z  klatką - ale chyba nie zrozumiał. Raczej chciał się po prostu poawanturować. Wypłoszył kota…

Na szczęście są ludzie i ludziska - w starym domu obok parkingu mieszkają ci pierwsi. Zrozumieli, pozwolili postawić klatkę na swoim podwórku, mieli ja zamykać na noc i w czasie spacerów domowej kotki z alergią - by nie zjadła szkodliwej dla niej karmy z klatki. Zaglądałam tam co jakiś czas, klatka zgodnie z umową stała, Państwo dokładali przynęty - i w niedzielę 2021.03.07 późnym wieczorem - kot w klatce.


Tak jak przewidywałam - oswojony, chociaż z klatce mocno straszył. Jajeczny, około 2letni, miły. Są pewne przesłanki, że wychodzący z  pobliskiego bloku - na FB i   na stronie schroniska ogłoszenie jest, czekam na odzew właściciela.

O ile jest zainteresowany… Cisza - dziś 2021.03.11…



Z lepszych wiadomości - pamiętacie koteczkę z ogromnym ropniem na buzi z trafo przy Pojezierskiej? Taka metamorfoza:



Jak zwykle poproszę - 71 1020 2313 0000 3802 0442 4040, Fundacja For Animals Oddział Łódź, 40-384 Katowice, 11go Listopada 4, dopisek do wpłat - łódzkie koty.

A jeśli nie chcecie pomagać w moich działaniach - wspomóżcie łódzką Fundację Przytul Kota - np przekazując im 1% - KRS 0000 582 607.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz