piątek, 1 marca 2019

Bezmyślność i beznadzieja


Będzie krótko i sucho. Bo jak sobie pozwolę na emocje, to cenzura nie przepuści. Siedzę sobie w poczekalni lecznicy z wieczną tymczaską Smarkatką (muszę o niej w końcu napisać), przypadkiem obok mnie siedzi znajoma starsza Pani, mieszkająca w  pobliżu lecznicy. Z gabinetu wychodzi pan z psem, rozpoznaje owa Panią i zaczyna robić jej awanturę o koty w kamieniczce, w którym owa Pani mieszkała we wczesnej młodości - pan był wówczas dzieckiem.
W domu ktoś rozmnożył koty, jest ich naście, brudzą wszędzie, pan wychodząc z mieszkania ślizga się na kocich odchodach, i żąda od owej Pani zrobienia porządku z kotami. Dlaczego? Ano dlatego, że kiedyś tam mieszkała, a poza tym kilka lat temu, również wezwana przez owego pana - pojechała, wyłapała i wysterylizowała wszystko.
Nie odzywam się, nie do końca rozumiem, o co chodzi, pan w coraz większych emocjach, w końcu wydawszy starszej Pani dyspozycję „załatwienia sprawy, bo jak nie, to…” wychodzi, głośno zamykając drzwi. W poczekalni cisza…
Pytam, o co chodzi - i dowiaduję się właśnie tego, co napisałam na początku. Tylko - Pani jest o kilka lat starsza, sił ma mniej, samochodu nie ma, no i… To blisko mojej pracy, podjadę, zobaczę - dam znać.
Miałam jechać w niedzielę rano, sobota (2019.02.23) była ciężka, ale nie wytrzymałam - wieczorem TAM byłam. Obrzeże miasta, stara nibykamieniczka z przybudówkami, częściowo pusta, zostały trzy czy cztery rodziny. I jedna z rodzin rozmnaża koty… Nie wiem dokładnie, jak wygląda tam koci los, w każdym razie w mieszkaniu, do którego mnie nie wpuszczono, wg informacji właścicielki były trzy koty. Kotka w kanapie - wczoraj urodziła. Po podwórku biegały dwa młode białe kocury - jeden w bure łatki, drugi w czarne - a to nasze domowe. I kotka, ale jest w kanapie, bo wczoraj urodziła….
Na czymś w rodzaju podwórka pojawił się ciemny podrostek, pani, jego się w ręce złapie - ale jakoś nie daje rady. Ustawiam klatkę, przychodzą pozostali lokatorzy, pretensje, rady, usiłuję opanować zamieszanie, odgonić ludzi od klatki. do tego latają jeszcze te dwa białe koty - a ja ich nie chcę, nie mam kasy, muszę poczekać na sterylki miejskie, chcę tego podrostka, skoro na ręce, to trochę oswojony, do adopcji, a poza tym do domu go nie wpuszczają… Pojawia się drugi podrostek, zmrok, kolorów nie widzę, ciemny wchodzi do klatki, ktoś chce pomóc, zapadka spada małemu na kark za wcześnie, poszedł…. Kręci się jeszcze to jaśniejsze, kilka razy włażą do klatki białe… W  końcu łapie się to jasne - dopiero w lecznic widzę, jakie ładne…

Zwijam majdam, przyjadę jutro, proszę o niekarmienie. Pani nagle chce się pochwalić kociakami - bo oprócz tych urodzonych wczoraj są jeszcze trzy starsze. Kiedy się urodziły? A, pani nie pamięta. Ale pokazuje - najpierw jednego, potem drugiego, potem trzecią. I chyba jako „nagrodę pocieszenia” za nieudaną łapankę pozwala mi je zabrać.

Zdążyłam przez 20tą do lecznicy - dwa kociaki mają po jednym oczku lekko załzawionym, ale szczepimy - sezon na panleukopenie trwa… 4x szczepienie, 4x odpchlenie + 4x odrobaczenie, 4x świerzbowiec, 4x książeczki zdrowia… Nie pytałam dokładnie, ile wyszło, miałam dość.
Niedziela 2019.02.24 - koty miały być nienakarmione, i nie dostały jeść - tylko mleko…. Pomoc w naganianiu do klatki - mimo moich protestów - jest, kocie zainteresowanie też, białych jakoś nie można zamknąć w domu….

Przy klatce kręci się rodzeństwo trikolorki - srebrna i dymny pingwinek. Znów są zainteresowani łapanką pozostali mieszkańcy - korzystając z okazji usiłuję nakłonić ich, by na przyszłość dzwonili, kiedy pojawi się JEDEN nowy kot, by nie czekali, aż kotów zrobi się naście. Le przecież mają swoje sprawy, a poza tym to nie ich koty. No i przecież zgłosili - starszej Pani. Ma załatwić, tak jak załatwiła poprzednio. Tłumaczę, że to prywatna osoba, że nie ma siły, możliwości itp. No to co? Raz zrobiła porządek, to może i drugi raz. A jak nie zrobi? No to schronisko powinno, Dzwonił pan do schroniska? Nie, ma swoje sprawy, a poza tym to nie jego koty. Zirytowana informuję w końcu pana, że skoro koty nie jego, to i kocie g-na, na których się ślizga, nie jego, więc nie powinien na nie zwracać uwagi. Koty, chyba wystraszone rozgadanym tłumkiem znikają. Niespodziewanie pojawia się matka podrostków - głośno i mało skutecznie protestuję przeciwko próbom łapania jej w ręce, ale chyba mocno głodna - wchodzi do klatki. Wcale się nie cieszę - jeśli dzika, to sterylka, więc kolejny koszt, a  ze sterylkami chciałam poczekać do miejskich. Do kontenera - klatki potrzebne.

Pan nagle interesuje się moim złym humorem - tłumaczę, że mi przejdzie, jak mi da 250zł na wczorajsze koty, 200zł na tę dzisiejszą, plus na karmę dla maluszków plus na paliwo na dojazdy, nie mówiąc o straconej niedzieli. Pan nie ma pieniędzy na koty. A ja mam mieć? Schronisko powinno!!
Powtarzam, że jak chce mnie widzieć w lepszym humorze, to niech dzwoni po JEDNYM nowym kocie. Ale przecież ma swoje sprawy no i to nie jego koty.
Macham ręką, przestawiamy klatki w głąb podwórza - tam koty są karmione. Nad miską pani pręguska łapie w ręce, chce podać synowi, kto pryska. Ustawiam klatki w miejscu karmienia, wrócę za dwie godziny - z nadzieją, że ludzie nie będą się tam kręcić i pozwolą kotom się złapać.
Na biegu załatwiam część zaplanowanych na niedzielę swoich spraw, cały czas w nerwach, czy TAM ktoś nie będzie chciał koteczka w z klatki wyjąć albo w klatce pogłaskać, i koteczek pryśnie. Sreberko już wie, co to klatka, stu szans nie będzie,..,

Wracam zgodnie z planem - w klatce dymny pingwinek. Lecznica, dom tymczasowy. Moje niedzielne plany - renowacja komódki - poszły…. Na 2-3 godziny nie ma sensu rozkładać się w mieszkaniu z „warsztatem”…
Godz.17 - telefon, złapało się sreberko - jadę, potem znów lecznica, znów dt. Wieczór, prawie ciemno.

A Wam jak minęła niedziela?
Plan na kolejny weekend - wyłączam telefon.
A jak ruszą sterylki miejskie - wyłapanie reszty kotów z tego miejsca. Nie wiem, ile ich jest. Wg pana zgłaszającego - 12. Na razie wiem o 10 - siedem zabrałam, zostały dwa białe i kotka z kanapy. Trzy nowonarodzone maluszki - o nich ten pan nie wiedział. Czyli jeszcze jakieś dwa. Co najmniej.
Jak ruszą sterylki miejskie - łapanie kotów z Wrocławskiej. Na razie mam nadzieję, że tam nic się nie urodziło, pojechać i spytać zwyczajnie się boję…
Od wczoraj niespodziewane łapanie kotów na Sierakowskiego - pani znalazła kotkę w rujce, kotka na razie w domu, a w ogrodzie okoliczne kocury, więc zawiozłam klatki, może się uda. Kotylion obiecał połowę sfinansować - dzięki wielkie.
No i właśnie dowiedziałam się o sześciu kociakach wyrzuconych pod sklepem blisko mojej pracy…. Dwa ludzie już zgarnęli, reszta lata….

Więc pewnie nie zdziwi Was mantra…

konto 71 1020 2313 0000 3802 0442 4040
Fundacja For Animals Oddział Łódź, 40-384 Katowice, 11go Listopada 4
dopisek do wpłat - kociaki z Łagiewnik.

I o domy stałe / tymczasowe dla tych kociaków bardzo poproszę!!!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz