Będzie
krótko i sucho. Bo jak sobie pozwolę na emocje, to cenzura nie
przepuści. Siedzę sobie w poczekalni lecznicy z wieczną tymczaską
Smarkatką (muszę o niej w końcu napisać), przypadkiem obok
mnie siedzi znajoma starsza Pani, mieszkająca w pobliżu
lecznicy. Z gabinetu wychodzi pan z psem, rozpoznaje owa Panią i
zaczyna robić jej awanturę o koty w kamieniczce, w którym owa Pani
mieszkała we wczesnej młodości - pan był wówczas dzieckiem.
W
domu ktoś rozmnożył koty, jest ich naście, brudzą wszędzie, pan
wychodząc z mieszkania ślizga się na kocich odchodach, i żąda od
owej Pani zrobienia porządku z kotami. Dlaczego? Ano dlatego, że
kiedyś tam mieszkała, a poza tym kilka lat temu, również wezwana
przez owego pana - pojechała, wyłapała i wysterylizowała
wszystko.
Nie
odzywam się, nie do końca rozumiem, o co chodzi, pan w coraz
większych emocjach, w końcu wydawszy starszej Pani dyspozycję
„załatwienia sprawy, bo jak nie, to…” wychodzi, głośno
zamykając drzwi. W poczekalni cisza…
Pytam,
o co chodzi - i dowiaduję się właśnie tego, co napisałam na
początku. Tylko - Pani jest o kilka lat starsza, sił ma mniej,
samochodu nie ma, no i… To blisko mojej pracy, podjadę, zobaczę
- dam znać.
Miałam
jechać w niedzielę rano, sobota (2019.02.23) była ciężka, ale
nie wytrzymałam - wieczorem TAM byłam. Obrzeże miasta, stara
nibykamieniczka z przybudówkami, częściowo pusta, zostały
trzy czy cztery rodziny. I jedna z rodzin rozmnaża koty… Nie wiem
dokładnie, jak wygląda tam koci los, w każdym razie w mieszkaniu,
do którego mnie nie wpuszczono, wg informacji właścicielki były
trzy koty. Kotka w kanapie - wczoraj urodziła. Po podwórku
biegały dwa młode białe kocury - jeden w bure łatki, drugi w
czarne - a to nasze domowe. I kotka, ale jest w kanapie, bo
wczoraj urodziła….
Na
czymś w rodzaju podwórka pojawił się ciemny podrostek, pani, jego
się w ręce złapie - ale jakoś nie daje rady. Ustawiam klatkę,
przychodzą pozostali lokatorzy, pretensje, rady, usiłuję opanować
zamieszanie, odgonić ludzi od klatki. do tego latają jeszcze te dwa
białe koty - a ja ich nie chcę, nie mam kasy, muszę poczekać na
sterylki miejskie, chcę tego podrostka, skoro na ręce, to trochę
oswojony, do adopcji, a poza tym do domu go nie wpuszczają…
Pojawia się drugi podrostek, zmrok, kolorów nie widzę, ciemny
wchodzi do klatki, ktoś chce pomóc, zapadka spada małemu na kark
za wcześnie, poszedł…. Kręci się jeszcze to jaśniejsze, kilka
razy włażą do klatki białe… W końcu łapie się to
jasne - dopiero w lecznic widzę, jakie ładne…
Zwijam
majdam, przyjadę jutro, proszę o niekarmienie. Pani nagle chce się
pochwalić kociakami - bo oprócz tych urodzonych wczoraj są
jeszcze trzy starsze. Kiedy się urodziły? A, pani nie pamięta. Ale
pokazuje - najpierw jednego, potem drugiego, potem trzecią. I
chyba jako „nagrodę pocieszenia” za nieudaną łapankę pozwala
mi je zabrać.
Zdążyłam
przez 20tą do lecznicy - dwa kociaki mają po jednym oczku lekko
załzawionym, ale szczepimy - sezon na panleukopenie trwa… 4x
szczepienie, 4x odpchlenie + 4x odrobaczenie, 4x świerzbowiec, 4x
książeczki zdrowia… Nie pytałam dokładnie, ile wyszło, miałam
dość.
Niedziela
2019.02.24 - koty miały być nienakarmione, i nie dostały jeść
- tylko mleko…. Pomoc w naganianiu do klatki - mimo moich
protestów - jest, kocie zainteresowanie też, białych jakoś nie
można zamknąć w domu….
Przy
klatce kręci się rodzeństwo trikolorki - srebrna i dymny
pingwinek. Znów są zainteresowani łapanką pozostali mieszkańcy
- korzystając z okazji usiłuję nakłonić ich, by na przyszłość
dzwonili, kiedy pojawi się JEDEN nowy kot, by nie czekali, aż kotów
zrobi się naście. Le przecież mają swoje sprawy, a poza tym to
nie ich koty. No i przecież zgłosili - starszej Pani. Ma
załatwić, tak jak załatwiła poprzednio. Tłumaczę, że to
prywatna osoba, że nie ma siły, możliwości itp. No to co? Raz
zrobiła porządek, to może i drugi raz. A jak nie zrobi? No to
schronisko powinno, Dzwonił pan do schroniska? Nie, ma swoje sprawy,
a poza tym to nie jego koty. Zirytowana informuję w końcu
pana, że skoro koty nie jego, to i kocie g-na, na których się
ślizga, nie jego, więc nie powinien na nie zwracać uwagi. Koty,
chyba wystraszone rozgadanym tłumkiem znikają. Niespodziewanie
pojawia się matka podrostków - głośno i mało skutecznie
protestuję przeciwko próbom łapania jej w ręce, ale chyba mocno
głodna - wchodzi do klatki. Wcale się nie cieszę - jeśli
dzika, to sterylka, więc kolejny koszt, a ze sterylkami
chciałam poczekać do miejskich. Do kontenera - klatki potrzebne.
Pan
nagle interesuje się moim złym humorem - tłumaczę, że mi
przejdzie, jak mi da 250zł na wczorajsze koty, 200zł na tę
dzisiejszą, plus na karmę dla maluszków plus na paliwo na dojazdy,
nie mówiąc o straconej niedzieli. Pan nie ma pieniędzy na koty.
A ja mam mieć? Schronisko powinno!!
Powtarzam,
że jak chce mnie widzieć w lepszym humorze, to niech dzwoni po
JEDNYM nowym kocie. Ale przecież ma swoje sprawy no i to nie jego
koty.
Macham
ręką, przestawiamy klatki w głąb podwórza - tam koty są
karmione. Nad miską pani pręguska łapie w ręce, chce podać
synowi, kto pryska. Ustawiam klatki w miejscu karmienia, wrócę
za dwie godziny - z nadzieją, że ludzie nie będą się tam
kręcić i pozwolą kotom się złapać.
Na
biegu załatwiam część zaplanowanych na niedzielę swoich spraw,
cały czas w nerwach, czy TAM ktoś nie będzie chciał koteczka
w z klatki wyjąć albo w klatce pogłaskać, i koteczek pryśnie.
Sreberko już wie, co to klatka, stu szans nie będzie,..,
Wracam
zgodnie z planem - w klatce dymny pingwinek. Lecznica, dom
tymczasowy. Moje niedzielne plany - renowacja komódki - poszły….
Na 2-3 godziny nie ma sensu rozkładać się w mieszkaniu z
„warsztatem”…
Godz.17
- telefon, złapało się sreberko - jadę, potem znów lecznica,
znów dt. Wieczór, prawie ciemno.
A
Wam jak minęła niedziela?
Plan
na kolejny weekend - wyłączam telefon.
A
jak ruszą sterylki miejskie - wyłapanie reszty kotów z tego
miejsca. Nie wiem, ile ich jest. Wg pana zgłaszającego - 12. Na
razie wiem o 10 - siedem zabrałam, zostały dwa białe i kotka z
kanapy. Trzy nowonarodzone maluszki - o nich ten pan nie wiedział.
Czyli jeszcze jakieś dwa. Co najmniej.
Jak
ruszą sterylki miejskie - łapanie kotów z Wrocławskiej. Na
razie mam nadzieję, że tam nic się nie urodziło, pojechać i
spytać zwyczajnie się boję…
Od
wczoraj niespodziewane łapanie kotów na Sierakowskiego - pani
znalazła kotkę w rujce, kotka na razie w domu, a w ogrodzie
okoliczne kocury, więc zawiozłam klatki, może się uda. Kotylion
obiecał połowę sfinansować - dzięki wielkie.
No
i właśnie dowiedziałam się o sześciu kociakach wyrzuconych pod
sklepem blisko mojej pracy…. Dwa ludzie już zgarnęli, reszta
lata….
Więc
pewnie nie zdziwi Was mantra…
konto
71 1020 2313 0000 3802 0442 4040
Fundacja
For Animals Oddział Łódź, 40-384 Katowice, 11go Listopada 4
dopisek
do wpłat - kociaki z Łagiewnik.
I
o domy stałe / tymczasowe dla tych kociaków bardzo poproszę!!!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz