poniedziałek, 23 lipca 2018

Znów Animal Patrol


To miejsce i osoby poznałam rok temu - było ogłoszenie o rudym kocie mieszkającym praktycznie na ulicy - w okienku piwnicznym przy chodniku.

Fot. Autorka posta
Pojechałam, zabrałam, będę szukać domu. Jeszcze chwila korespondencji:

I wczoraj - 2018.07.22 na poczcie taka wiadomość:

Jestem poza zasięgiem telefonu, więc wymieniamy kilka wiadomości przez messengera:

Godz.15.21 - wróciłam w zasięg, dzwonię - wezwali Animal Patrol, właśnie przyjechał, złapią kotkę, ale chcą ją zabrać, a mieszkańcy woleliby sami leczyć.
Proszę o rozmowę z AP:
- Złapiecie tę kotkę? - pytam, nauczona różnymi doświadczeniami.
- Tak, mamy siatki - pewny siebie damski głos.
- Gdzie zabieracie?
- Do Vet-Medu, musimy w ramach czynności.
Ok, przyzwoita lecznica. Jeśli mieszkańcy podadzą w notatce AP swoje nazwiska, lecznica udzieli informacji o kotce.
Skończyłam zajęcia, jadę do znajomych na kawkę, mam prawie po drodze - zajrzę, może zobaczę AP w akcji? Jeszcze nie miałam okazji.
Przez kamienicą samochodu AP nie ma - fajnie, szybko się uwinęli.
Wchodzę na podwórko, kilka osób stoi jakoś tak bezradnie:
- Dzień dobry, rozmawiałam z kimś z Państwa, gdzie Animal Patrol?
- Pojechali.
- A gdzie kot?
- A tam - pokazują mi kota leżącego w bluszczu, z dziwnie ułożoną tylną łapką.
- Nie złapali?
- Nie. Pochodziły dwie z siatką, powiedziały, że to dziki kot i że takich się nie łapie.
- To co? Spróbujemy? Pomożecie?
- Do klatki-łapki nie da rady, ona nie je.
- No to spróbujemy inaczej.
Trochę powątpiewali w „sukces”, ja zresztą też - wcale nie jest łatwo złapać dzikiego kota rękami. W zamkniętym pomieszczeniu - złapię właściwie na pewno, na sporym terenie - trudno. Wspólnie próbowaliśmy zagonić ją w jakiś zakątek podwórza - ogrodzenia szczelne, nie przejdzie do sąsiadów, okienko piwniczne zamknięte. byle nie uciekła na ulicę.
Schowała się w bluszczu - podeszłam, uciekła w drugi koniec podwórza. Do otwartej klatki schodowej - nie weszła. Weszła za to w silnik samochodu, ale po otwarciu maski uciekła. Próbowała wskoczyć na niski murek śmietnika - nie dała rady. W końcu zmęczona zaszyła się w rogu podwórza w bluszczu - i tam ją złapałam. Pan bardzo zainteresowany jej losem szybko podał kontenerek, wpakowaliśmy, zamknęliśmy. Udało się bez pogryzień i podrapań.
Przed 16tą było po „akcji”. Pan pojechał z kotką do lecznicy.
Zdjęć brak - nie było kiedy pstrykać.
Wielki, wspaniały profesjonalny Animal Patrolu - jestem niemłoda, beznadziejna kondycyjnie, nie mam sprzętu oprócz zwykłej klatki-łapki i własnych rąk, a moje umiejętności są zdecydowanie amatorskie. Wytłumaczcie mi, jak to jest, że Wy - wyposażeni w super-sprzęt, po wielu przeszkoleniach - nie radzicie sobie z kotem, którego łapie rękami „uzbrojonymi” w ręcznik stara gruba baba? Może po prostu nie lubicie kotów? Pewnie tak, bo na Waszej stronie o uratowanych kotach bardzo mało informacji.
I jeszcze jedno - zajrzyjcie w Ustawę o ochronie zwierząt, w uchwały Rady naszego miasta - i nie mówicie ludziom, że dzikich chorych kotów się nie łapie - albo pokażcie im stosowny paragraf, skazujący te zwierzęta na cierpienie - np. tę kotkę ze złamaną nóżką. Wytłumaczcie - dlaczego - skoro dzikich chorych się nie łapie - UMŁ finansuje ich leczenie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz