opowiedziała Ania
Plany, plany….
Plany, plany….
Podobno
robi je ten, kto chce rozśmieszyć Pana Boga.
Od
dawna planuję bardzo ostrożnie i krótkodystansowo, reszta „robi
się” sama. Dzięki tej reszcie każda zaplanowana czynność
zmienia się w ciąg czynności - ale też dzięki temu się nie
nudzę. Nie mam też czasu dla siebie - zawsze są „walety i
zady”.
No
bo - wyadoptowałam pingwina z Wdzięcznej - pisałam, że ma
szanse na dom - niestety wymknął się z mieszkania w kilka dni po
adopcji. Więc pozaplanowa pomoc w szukaniu, drukowaniu i
rozwieszaniu ogłoszeń… W końcu jest zlokalizowany - mieszka
w komórkach, pani codziennie karmi, w weekend podjadę z
klatką-łapką.
Planowane
na środek tygodnia - zawiezienie do przyjaciółki dwóch pięknych
wypłoszków na oswojenie. W zwykłym dt nabierają zaufania do ludzi
bardzo powoli, a przyjaciółka poświęca im bardzo dużo
czasu, ma ogromne umiejętności i świetne podejście - przerabia
wypłoszki na przytulanki. Muszę co prawda sfinansować koszty
utrzymania - ale naprawdę warto. Oto owe cuda, wkrótce będą
szukać domów - Biały Kiełek z Wdzięcznej (vide „Przysługa”)
i dymny Lucjan z Wacława - „prezent” od Ewy Mrau.
Ruszyły
sterylki miejskie, znów dopiero w kwietniu - każdy - chyba
oprócz UMŁ - wie, czym takie opóźnienie skutkuje. Więc żeby
choć odrobinę nadrobić opieszałość UMŁ, trzeba rzucać się na
łapanie - w każdej wolnej chwili.
Wolne
chwile u mnie to weekendy - już nie jestem w stanie łapać w
tygodniu świtami i po nocach, nie ten wiek, nie ta kondycja…
Wdzięczna,
znana Wam z tekstu „Przysługa”. Zostały tam wg naszych wyliczeń
dwa koty płci nieznanej - czarne i bure w skarpetkach, miały je
złapać karmicielki, bo koty są przyjazne, pozwalają się głaskać
i brać na ręce - wg słów karmicielek. Miały, ale
nie złapały. I pojawił się kolejny kot - biały. Uzgodniłyśmy
z p.H, że nie czekamy na karmicielki, bo doczekamy się kociaków,
łapiemy - jeśli nie uda się w weekend, to w tygodniu
metodą jak poprzednio, tzn stawiamy klatki wieczorem, ona lata
i sprawdza, podjeżdżam o północy i przerzucam do
lecznicy - jeśli jest co. I jeśli damy radę znów zarywać noce…
Zaczynamy
w piątek 2018.04.13 późnym wieczorem - wchodzimy z p.H. na
zamknięty teren - klucz udostępniony grzecznościowo i warunkowo,
stawiamy klatki, spacerujemy i czekamy. Jest coś łaciate
czarnobiałe szczupłe, nie to, co złapało się nam poprzednio,
wielkie domowe wykastrowane. Niegłodne, wyszło tylko na spacer.
Lecimy za nim - chowa się do domu przy Socjalnej.
Przemyka
coś jasnego - ten nowy biały? W ciemności i z daleka słabo
widać, ale to może być ten nowy - biały / jasny niełaciaty,
krótkowłosy.
Północ.
Cisza. Kotów nie ma. Zwijamy się i my.
Sobotni
świt - stawiamy klatki, lokuję się w samochodzie i czekam…
Czekam…
czekam… czekam…
Jest
burobiały łaciaty z amputowanym uszkiem - podobno zrobił się
bardzo żerty. Trzeba nakarmić, bo wlezie do klatki, a nie o niego
chodzi, tylko o czarne okrąglutkie, ostrożnie kręcące się w
pobliżu. Kocur pozwala sobie podać śniadanko i spokojnie wcina
dwie (!!!) saszetki zagryzając chrupkami, za płotem czuje się
bezpiecznie. Czarne ostrożniutkie… I mało głodne…. Miski
sprzątnięte, karmicielki uprzedzone nie karmią, ki czort? Nowa
karmicielka? Inna stołówka?
Najedzony,
a raczej nażarty burobiały oddala się na sjestę i toaletę w
porannym słońcu, za płotem klatki ogląda coś pingwinowate. Czyli
czwarte do złapania. Te dwa łaciate białoczarne to na 95% domowe
wychodzące, przynajmniej mam nadzieję…
Jest
karmicielka - nie przyznaje się do żadnego pingwina ani do
białego, łaciatych też nic nie wie, nic takiego nie absolutnie ma,
chociaż… Mówię, że pingwinowte poszło w kierunku Żabki,
karmicielka przypomina sobie, że tam karmili, były kocięta - to
pewnie matka. Sprawdzamy - owszem, była kotka i dwa kocięta,
kotkę i kocię zabrała pani z Żabki, drugie też by zabrała, ale
przepadło. Ale biały był tylko jeden, ten łyso-długowłosy,
absolutnie żaden inny, absolutnie nie! Czarnobiałe łaciate? Też
nie. Normalka…
Nawiązuję
kontakt z mieszkańcami sąsiedniej posesji, zgadzają się na
stawianie klatki na noce. Ale w poniedziałek zmieniają zdanie - i
chyba lepiej, bo informują o procesji 15 czarnych kotów,
przechodzącej przez ich działkę co rano… I że złapać ich nie
można, się nie da. Podziękowałam, rozłączyłam się.
Siedziałam
do 10tej, nic się nie złapało. Musiałam jechać, bo na 11tą
umówiona byłam na Wawelskiej.
Po
drodze przy Żwirki 1b/c zobaczyłam leżącego przy krawężniku
kota, myślałam, że martwy, chciałam chociaż przełożyć ciałko
na chodnik - kot miauknał, podniósł główkę… Wyciągnęłam
ręce - syknął groźnie. Zawinęłam w kurtę, coś warknęłam
do dwóch dam komentujących bezsens mojego postępowania, i
popędziłam w kierunku Retkini - Vet-Med. ma umowę z
miastem na takie przypadki. Po drodze dzwoniłam do SM, bo trzeba
zgłosić i w lecznicy podać nr zgłoszenia. Dodzwoniłam się „już”
po 6min. 40sek. - telefon „alarmowy” 986 - kazano mi jechać
do schroniska. Albo zostawić kota w najbliżej lecznicy, AP
odbierze.
Tak
BTW w innej sprawie na ów alarmowy telefon dzwoniłam z podobnym
skutkiem dwa dni wcześniej - coś około 8 minut. W końcu
zgłosiłam na 112 z sugestią, by przekazali zgłoszenie do SM.
Ad
rem - potrącony kot - schronisko. Nie. Jak znam życie, AP
odebrały po kilku godzinach, a w schronisku rtg miałby pewnie
dopiero w poniedziałek - a tu liczą się minuty. Pojechałam do
Sowy - serce biło, oddech się rwał. Intubacja, jakieś zastrzyki
- niestety… Kot miał 36 stopni, było ciepło - ile godzin
musiał leżeć, żeby temperatura mu aż tak spadła? Ile osób
minęło go obojętnie, albo z takim komentarzem, jak usłyszałam?
Jeśli
komuś z okolicy Żwirki / Kościuszki / Piotrkowska zginął
białobury kot - niech go nie szuka. Może ktoś go rozpozna na
zdjęciach…
Na
tę Wawelską umawiałyśmy się telefonicznie w poniedziałek, pani
miała w piątek zadzwonić i potwierdzić sobotę i
konkretną godzinę spotkania… Jechałam niechętnie - ta sama
historia, miejsce, osoby i argumentacja - jak opisane tu
http://domowepiwniczne.blogspot.com/2014/09/zonk-czyli-malutkie-kociatka.html
Tym
razem pani trafiła do mnie przez moją przyszywaną siostrzenicę. W
pierwszej chwili nie skojarzyłam jej z tamta historią - wtedy
dzwoniła ze stacjonarnego, teraz z komórki, Dopiero miejsce i
nazwisko… Chciała klatkę-łapkę, bo jeden z kotów bardzo jej
się podoba i chce go dla siebie. A reszta? Dałam klatkę łapkę
siostrzenicy, przekazała, po południu pani zadzwoniła, że stała
kilka godzin przy klatce i nic. Czas mi się nie zgadzał, bo od
momentu, kiedy wzięła tę klatkę od siostrzenicy do telefonu żadną
miarą nie mieściło się kilka godzin, ale niech tam.
Przyjechałam,
dzwonię - pani w pracy. Umawiałyśmy się przecież. No tak, ale
ktoś dzwonił, że będę w innym terminie. Umawiam się
bezpośrednio - sama, osobiście, a pani miała w piątek
zadzwonić, przypomnieć, ew uzgodnić zmianę godziny.
Tradycyjnie
- wyszło na to, że to nie są koty tej pani, wystarczy, że je
dokarmia. Że jestem „cała w pretensjach i na dodatek strasznie
nieuprzejma”. Dostałam radę, że skoro wolontariat mnie
przytłacza, powinnam przestać to robić - cóż, w stosunku do
niektórych osób z tej rady już korzystam. A tej pani przypomnę
tylko 4 koty z 2014 - też je „tylko dokarmiała”. Zostały
zabrane przez p.Łucję, i przez kilka lat były pod jej opieką i na
jej utrzymaniu - bo już za duże, żeby się oswoić. Teraz
kolejna identyczna sytuacja. To nie przytłacza, prawda? A
przypomnienie tamtej historii to faktycznie duża nieuprzejmość.
Taka
dygresja - jak się umawiacie z urzędnikiem, lekarzem,
kominiarzem, sprzątaczką, korepetytorem - jesteście punktualni,
czekacie na wizytę. Jeśli nie możecie - odwołujecie. W czym
„gorszy” jest wolontariusz, że nie zasługuje tę grzeczność
- punktualność lub odwołanie wizyty? W tym, że pracuje za darmo?
Jak coś darmo, to można lekceważyć? Czy rozmawiałaby pani w ten
sposób jak ze mną - ze swoim lekarzem albo sprzątaczką? Czy
wysłałaby pani do nich takie smsy, jak do mnie?
Drobne
ekonomicznie uzasadnienie - w tej chwili pani tylko karmi tylko
cztery koty. Jeśli ich pani nie wysterylizuje, za chwilę będzie
pani karmić nie tylko cztery dorosłe, a jeszcze co najmniej
dwa mioty maluszków. Za pół roku kolejne mioty. Sama pani nie
złapie - to już pani stwierdziła doświadczalnie. Więc może
odrobina współpracy, jeśli ktoś chce pomóc w łapaniu i wożeniu
do lecznic.
Skoro
już byłam na tej Wawelskiej i były dwa koty, ustawiłam klatki,
złapały się dość szybko. Pingwin i ciężarna burasia. Jest
jeszcze bura szylkretka - na pewno dziewczyna i na 90% w ciąży, i
pingwin płci nieokreślonej, mam łapać dziś wieczorem - środa
2018.04.18. Szylkretkę pani chce dla siebie, pingwina dla sąsiadki.
Wielką
grzeczność wyświadczyła mi lecznica Perełka - przyjmując te
dwa koty w sobotę tuż przed zamknięcie. Dziękuję - za
zrozumienie, że naprawdę mogę łapać tylko w weekendy albo nocami
- nocami ratuje mnie całodobowy Vet-Med.
Sobotnie
popołudnie spędziłam na mopie - moje mieszkanie ma wobec mnie
pewne oczekiwania. A wieczorem znów Wdzięczna - tym razem klatki
stały sobie samodzielnie do 1szej rano w niedzielę, potem
przeniosły się na Drewnowską między działki, trafostację i
policję. Łapałam tam w zeszłym roku (Gorący
sierpień 2, Posterunkowy i nie tylko),
przy policji i na działkach wszystko wycięte, o nowych na razie
nic nie wiem, przy trafostacji są dwie karmicielki - z jedną
można się dogadać, ale wiek i kondycja nie pozwala jej na wysiłek
przy łapaniu, a wzrok i kondycja na określenie ilości i wyglądu
kotów, z drugą ogólnie trudno, a ściśle rzecz biorąc
porozumienie niemożliwe. Łapać se pani może, ale karmić będę,
ile i jakie koty - wzruszenie ramion. Tyle że dość blisko ode
mnie i ta pierwsza prosi… Posiedziałam tam sobie do świtu,
złapało się jedno bure (kocur), żadnego innego kota nie widziałam
- może dlatego, że jakiś film w telefonie oglądałam. Świtem
buras trafił do Vet-Medu, a ja ponownie na Wdzięczną.
Przyszedł
jednouchy na śniadanie, do klatki zajrzało pingwinowate, pokazała
się bura z naciętym uszkiem, przemknął biały - zatrzymał się
w rogu przy plocie, coś chrupał, podeszłyśmy - i chyba wiemy,
dlaczego się nie łapią…
Westchnęłyśmy
ciężko, p.H. będzie czuwać nad klatkami i w razie czego dzwonić,
ja trochę odeśpię i spróbujemy po 22giej.
Spróbowałyśmy
- o 22giej w klatce pingwinowate, a w ostatniej chwili, kiedy
szłyśmy przez działkę do klatek - w drugiej czarne. Popędziłam
do Vet-medu - i tam z lekarką spokojnie obejrzałyśmy. Pingwin -
świeżo po kastracji, ucho nie nacięte, jest chip - czyli to ten
zaginiony, kastrowany jeszcze odpłatnie, nie dopilnowałam nacięcia
ucha - wrócił na swoje miejsce po ucieczce z nowego domu!! A
czarna - koteczka, uszko nacięte minimalnie, nigdy nie podeszła
tak blisko, żeby dało się to nacięcie zauważyć, na zdjęciach
też nie widać. Popsikane na kleszcze i pchły, zdemontowane
kleszcze, których sporo nałapały. Obudziłam dt, przekazałam -
pingwin podobno szczęśliwy. Śpi w łóżku, ociera się o nogi, aż
słupka staje, łazi za ludźmi. Tylko brudny, jeszcze się nie
domył. Może tamten dom był nie dla niego?
Czarnulka
lękliwa, ale wzięta na ręce przytula się. Zobaczymy. Na razie w
dt zostanie, dopóki nie złapie się biały - żeby łatwiej było
rozmawiać z karmicielkami. Teraz jednouchego można nakarmić i nie
zostawiać nic w miskach dla reszty kotów.
Na
razie nie informowałam domu, z którego zwiał, o odnalezieniu -
jadę tam w piątek łapać tego duplikata z komórek, wtedy
powiem. Powiem wcześniej - mogą wycofać się z łapania.
Dziś
jest środa - po pracy lecę na Wawelską, nie wiem, na jakie
wyżyny wespnie się moja uprzejmość, bo naprawdę z kimś o takich
oczekiwaniach trudno mi współpracować. Ale mam nadzieję, że
złapią się te dwa koty i zgodnie z radą pani będę mogła
„przestać to robić”, przynajmniej tam.
A
wczoraj i przedwczoraj - zadzwoniła zrozpaczona Ela M. -
nieodpowiedzialna karmicielka wetknęła biednym ludziom kotkę i
„zapomniała” wysterylizować. Przypomniała sobie i powiedziała
Eli - kiedy kotka urodziła i maluszki otworzyły oczy… Rozpacz i
zgrzytanie zębów po prostu… Na uśpienie za późno, zabrać nie
ma gdzie ani teraz, ani potem, wyadoptowywać koty, które są u
kogoś - na to się już nie piszę, za dużo złych doświadczeń.
Więc nieco rozpaczliwie i z małą nadzieję dzwonię i piszę,
szukam dla nich miejsca.
Miałam
szczęście - znalazłam, dobrze mieć kocich przyjaciół -
wczoraj z Elą M. zabrałyśmy kotkę z maluszkami, w lecznicy
spotkałyśmy się w lecznicy z Dorotą - przegląd, odpchlenie, bo
pchły aż skakały po maluszkach - i cała rodzinka do dt Doroty.
Kotka śliczna burasia, maluszki - dwa buraski i czarnuszek, i dwie
panienki w skarpeteczkach - bura i czarna. Opiekę nad
nimi przejęła grupa Kotylion - bardzo, bardzo dziękuję.
Burasia
po odchowaniu maluszków wróci do swoich opiekunów, którzy już za
nią tęsknią. Prosili o odpchlenie i odrobaczenie drugiej kotki -
tam naprawdę jest cieniutko, a państwo karmią jeszcze trzy
wysterylizowane kotki podwórzowe i kocura-nówkę. Tzn mówia, że
karmią trzy i kocura, Ela M widziała siedem kotów.
Ela
M. zajmie się kocurem kastracyjnie, kotkę już odpchliła i
odrobaczyła.
Tak
wygląda miejsce, w którym mieszkają ci państwo i koty - centrum
Łodzi:
A
żebym się wieczorem nie nudziła, o 19.30 zadzwoniła Ania H. -
łapią przy Świtezianki, jednego maja, Futrzak nieczynny, na
taksówkę też nie mają, ratunku!!! Do 21szej pracuje lecznica Na
Złotnie, mieli wolne miejsca. Podjechałam, chwilę poczekałam,
złapał się jeszcze jeden, zawiozłam. W lecznicy jeden (kocur) dał
się grzecznie przepakować do klatki, drugi (kotka w ciąży) zrobił
trochę zamieszania, ale w końcu trafił tam, gdzie trzeba.
Zagadka
1 - o której wróciłam do domu?
Plan
na dziś (środa) - z pracy wyjdę o 19.00, jadę łapać na
Wawelską. Muszę odebrać z Perełki - Narutowicza,
czynna do 19tej - pingwina z Wawelskiej, a z Vet-Med-u -
Retkinia, na szczęście całodobowy - buraska z Drewnowskiej, oba
wypuścić na ich starych miejscach.
Zagadka
nr 2 - jak to zrobić?
Zagadka
nr 3 - o której dotrę do domu?
Łapanki
nocne na Wdzięcznej odłożyłyśmy na weekend - od piątku.
W
piątek wieczorem też będę łapać w tych po-pingwinowych
komórkach. I muszę odebrać z Perełki burasię z Wawelskiej.
Czwartek?
Nie martwcie się, coś wyskoczy.
No
i co tu planować? Po co? Samo się ułoży.
Miałam
kończyć.
Zadzwoniła
Justyna - ta „moja” z Bełchatowa, też ją znacie z opowiadań.
Pięć kociaków ca 2tygodniowych plus działkowa dzika kotka. Cztery
kociaki w kontenerze, kotka z piątym w klatce. Ratunku!!! Kotkę
łapały prawie trzy lata. Na tych działkach mają szansę przetrwać
tylko kompletne dzikusy, cała reszta jest skutecznie likwidowana
wymyślnymi metodami przez działkowiczów. Nie będę opisywać, nie
jestem w stanie. Karmi działkowa starutka babuleńka, Justyna pomaga
jej łapać.
Boję
się mówić - tak zaczęła. I słusznie, bo ręce mi opadły…
Obdzwoniłam przyjaciół, którzy deklarowali pomoc dla wczorajszych
kociaków. Przyjmie je lecznica - ogromne podziękowania dla dr
Joanny i dr Anny. Kociaki z mamą już jadą.
I
taka prośba - zazwyczaj proszę Was o pomoc finansową na
leczenie, na sterylki. Z karmieniem dajemy sobie radę - jakoś,
raz karma lepsza, raz gorsza.
Chciałabym
kupić karmę dla tych Państwa, który przygarnęli i chcą
zatrzymać burasię od maluchów i oprócz dwóch swoich karmią
kilka kotów w ruinie. Mówią, że cztery. Ela M. widziała siedem
- trzy przychodzą z sąsiedniego podwórka. Wiem, że to będzie
pomoc jednorazowa, ale zawsze coś.
No
i dla tej Justynowej rodzinki - karma dla kociej mamusi, maluszki
też za chwilę zaczną same jeść, potem trzeba je będzie
odrobaczyć i zaszczepić, mamusię wysterylizować - jest dzika,
wróci na działki….
Więc
- jeśli ktoś chce i może - 71 1020 2313 0000 3802 0442 4040
Fundacja For Animals Oddział Łódź 40-384 Katowice, 11go Listopada
4 - koty i kociaki z ruiny, (środki niewykorzystane przeznaczymy
na pomoc innym kotom).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz