czwartek, 19 kwietnia 2018

Planowanie


opowiedziała Ania
Plany, plany….
Podobno robi je ten, kto chce rozśmieszyć Pana Boga.
Od dawna planuję bardzo ostrożnie i krótkodystansowo, reszta „robi się” sama. Dzięki tej reszcie każda zaplanowana czynność zmienia się w ciąg czynności - ale też dzięki temu się nie nudzę. Nie mam też czasu dla siebie - zawsze są „walety i zady”.

No bo - wyadoptowałam pingwina z Wdzięcznej - pisałam, że ma szanse na dom - niestety wymknął się z mieszkania w kilka dni po adopcji. Więc pozaplanowa pomoc w szukaniu, drukowaniu i rozwieszaniu ogłoszeń… W końcu jest zlokalizowany - mieszka w komórkach, pani codziennie karmi, w weekend podjadę z klatką-łapką.
Planowane na środek tygodnia - zawiezienie do przyjaciółki dwóch pięknych wypłoszków na oswojenie. W zwykłym dt nabierają zaufania do ludzi bardzo powoli, a przyjaciółka poświęca im bardzo dużo czasu, ma ogromne umiejętności i świetne podejście - przerabia wypłoszki na przytulanki. Muszę co prawda sfinansować koszty utrzymania - ale naprawdę warto. Oto owe cuda, wkrótce będą szukać domów - Biały Kiełek z Wdzięcznej (vide „Przysługa”) i dymny Lucjan z  Wacława - „prezent” od Ewy Mrau.

Ruszyły sterylki miejskie, znów dopiero w kwietniu - każdy - chyba oprócz UMŁ - wie, czym takie opóźnienie skutkuje. Więc żeby choć odrobinę nadrobić opieszałość UMŁ, trzeba rzucać się na łapanie - w każdej wolnej chwili.
Wolne chwile u mnie to weekendy - już nie jestem w stanie łapać w tygodniu świtami i po nocach, nie ten wiek, nie ta kondycja…
Wdzięczna, znana Wam z tekstu „Przysługa”. Zostały tam wg naszych wyliczeń dwa koty płci nieznanej - czarne i bure w skarpetkach, miały je złapać karmicielki, bo koty są przyjazne, pozwalają się głaskać i  brać na ręce - wg słów karmicielek. Miały, ale nie złapały. I pojawił się kolejny kot - biały. Uzgodniłyśmy z p.H, że nie czekamy na karmicielki, bo doczekamy się kociaków, łapiemy - jeśli nie uda się w weekend, to w  tygodniu metodą jak poprzednio, tzn stawiamy klatki wieczorem, ona lata i  sprawdza, podjeżdżam o północy i przerzucam do lecznicy - jeśli jest co. I jeśli damy radę znów zarywać noce…
Zaczynamy w piątek 2018.04.13 późnym wieczorem - wchodzimy z p.H. na zamknięty teren - klucz udostępniony grzecznościowo i warunkowo, stawiamy klatki, spacerujemy i czekamy. Jest coś łaciate czarnobiałe szczupłe, nie to, co złapało się nam poprzednio, wielkie domowe wykastrowane. Niegłodne, wyszło tylko na spacer. Lecimy za nim - chowa się do domu przy Socjalnej.
Przemyka coś jasnego - ten nowy biały? W ciemności i z daleka słabo widać, ale to może być ten nowy - biały / jasny niełaciaty, krótkowłosy.
Północ. Cisza. Kotów nie ma. Zwijamy się i my.
Sobotni świt - stawiamy klatki, lokuję się w samochodzie i czekam…
Czekam… czekam… czekam…
Jest burobiały łaciaty z amputowanym uszkiem - podobno zrobił się bardzo żerty. Trzeba nakarmić, bo wlezie do klatki, a nie o niego chodzi, tylko o czarne okrąglutkie, ostrożnie kręcące się w pobliżu. Kocur pozwala sobie podać śniadanko i spokojnie wcina dwie (!!!) saszetki zagryzając chrupkami, za płotem czuje się bezpiecznie. Czarne ostrożniutkie… I mało głodne…. Miski sprzątnięte, karmicielki uprzedzone nie karmią, ki czort? Nowa karmicielka? Inna stołówka?

Najedzony, a raczej nażarty burobiały oddala się na sjestę i toaletę w porannym słońcu, za płotem klatki ogląda coś pingwinowate. Czyli czwarte do złapania. Te dwa łaciate białoczarne to na 95% domowe wychodzące, przynajmniej mam nadzieję…
Jest karmicielka - nie przyznaje się do żadnego pingwina ani do białego, łaciatych też nic nie wie, nic takiego nie absolutnie ma, chociaż… Mówię, że pingwinowte poszło w kierunku Żabki, karmicielka przypomina sobie, że tam karmili, były kocięta - to pewnie matka. Sprawdzamy - owszem, była kotka i dwa kocięta, kotkę i kocię zabrała pani z Żabki, drugie też by zabrała, ale przepadło. Ale biały był tylko jeden, ten łyso-długowłosy, absolutnie żaden inny, absolutnie nie! Czarnobiałe łaciate? Też nie. Normalka…

Nawiązuję kontakt z mieszkańcami sąsiedniej posesji, zgadzają się na stawianie klatki na noce. Ale w poniedziałek zmieniają zdanie - i chyba lepiej, bo informują o procesji 15 czarnych kotów, przechodzącej przez ich działkę co rano… I że złapać ich nie można, się nie da. Podziękowałam, rozłączyłam się.
Siedziałam do 10tej, nic się nie złapało. Musiałam jechać, bo na 11tą umówiona byłam na Wawelskiej.
Po drodze przy Żwirki 1b/c zobaczyłam leżącego przy krawężniku kota, myślałam, że martwy, chciałam chociaż przełożyć ciałko na chodnik - kot miauknał, podniósł główkę… Wyciągnęłam ręce - syknął groźnie. Zawinęłam w kurtę, coś warknęłam do dwóch dam komentujących bezsens mojego postępowania, i popędziłam w  kierunku Retkini - Vet-Med. ma umowę z miastem na takie przypadki. Po drodze dzwoniłam do SM, bo trzeba zgłosić i w lecznicy podać nr zgłoszenia. Dodzwoniłam się „już” po 6min. 40sek. - telefon „alarmowy” 986 - kazano mi jechać do schroniska. Albo zostawić kota w najbliżej lecznicy, AP odbierze.
Tak BTW w innej sprawie na ów alarmowy telefon dzwoniłam z podobnym skutkiem dwa dni wcześniej - coś około 8 minut. W końcu zgłosiłam na 112 z sugestią, by przekazali zgłoszenie do SM.
Ad rem - potrącony kot - schronisko. Nie. Jak znam życie, AP odebrały po kilku godzinach, a w schronisku rtg miałby pewnie dopiero w poniedziałek - a tu liczą się minuty. Pojechałam do Sowy - serce biło, oddech się rwał. Intubacja, jakieś zastrzyki - niestety… Kot miał 36 stopni, było ciepło - ile godzin musiał leżeć, żeby temperatura mu aż tak spadła? Ile osób minęło go obojętnie, albo z takim komentarzem, jak usłyszałam?
Jeśli komuś z okolicy Żwirki / Kościuszki / Piotrkowska zginął białobury kot - niech go nie szuka. Może ktoś go rozpozna na zdjęciach…

Na tę Wawelską umawiałyśmy się telefonicznie w poniedziałek, pani miała w  piątek zadzwonić i potwierdzić sobotę i konkretną godzinę spotkania… Jechałam niechętnie - ta sama historia, miejsce, osoby i argumentacja - jak opisane tu http://domowepiwniczne.blogspot.com/2014/09/zonk-czyli-malutkie-kociatka.html
Tym razem pani trafiła do mnie przez moją przyszywaną siostrzenicę. W pierwszej chwili nie skojarzyłam jej z tamta historią - wtedy dzwoniła ze stacjonarnego, teraz z komórki, Dopiero miejsce i nazwisko… Chciała klatkę-łapkę, bo jeden z kotów bardzo jej się podoba i chce go dla siebie. A reszta? Dałam klatkę łapkę siostrzenicy, przekazała, po południu pani zadzwoniła, że stała kilka godzin przy klatce i nic. Czas mi się nie zgadzał, bo od momentu, kiedy wzięła tę klatkę od siostrzenicy do telefonu żadną miarą nie mieściło się kilka godzin, ale niech tam.
Przyjechałam, dzwonię - pani w pracy. Umawiałyśmy się przecież. No tak, ale ktoś dzwonił, że będę w innym terminie. Umawiam się bezpośrednio - sama, osobiście, a  pani miała w piątek zadzwonić, przypomnieć, ew uzgodnić zmianę godziny.
Tradycyjnie - wyszło na to, że to nie są koty tej pani, wystarczy, że je dokarmia. Że jestem „cała w pretensjach i na dodatek strasznie nieuprzejma”. Dostałam radę, że skoro wolontariat mnie przytłacza, powinnam przestać to robić - cóż, w stosunku do niektórych osób z tej rady już korzystam. A tej pani przypomnę tylko 4 koty z 2014 - też je „tylko dokarmiała”. Zostały zabrane przez p.Łucję, i przez kilka lat były pod jej opieką i na jej utrzymaniu - bo już za duże, żeby się oswoić. Teraz kolejna identyczna sytuacja. To nie przytłacza, prawda? A przypomnienie tamtej historii to faktycznie duża nieuprzejmość.
Taka dygresja - jak się umawiacie z urzędnikiem, lekarzem, kominiarzem, sprzątaczką, korepetytorem - jesteście punktualni, czekacie na wizytę. Jeśli nie możecie - odwołujecie. W czym „gorszy” jest wolontariusz, że nie zasługuje tę grzeczność - punktualność lub odwołanie wizyty? W tym, że pracuje za darmo? Jak coś darmo, to można lekceważyć? Czy rozmawiałaby pani w ten sposób jak ze mną - ze swoim lekarzem albo sprzątaczką? Czy wysłałaby pani do nich takie smsy, jak do mnie?
Drobne ekonomicznie uzasadnienie - w tej chwili pani tylko karmi tylko cztery koty. Jeśli ich pani nie wysterylizuje, za chwilę będzie pani karmić nie tylko cztery dorosłe, a jeszcze co najmniej dwa mioty maluszków. Za pół roku kolejne mioty. Sama pani nie złapie - to już pani stwierdziła doświadczalnie. Więc może odrobina współpracy, jeśli ktoś chce pomóc w łapaniu i wożeniu do lecznic.
Skoro już byłam na tej Wawelskiej i były dwa koty, ustawiłam klatki, złapały się dość szybko. Pingwin i ciężarna burasia. Jest jeszcze bura szylkretka - na pewno dziewczyna i na 90% w ciąży, i pingwin płci nieokreślonej, mam łapać dziś wieczorem - środa 2018.04.18. Szylkretkę pani chce dla siebie, pingwina dla sąsiadki.

Wielką grzeczność wyświadczyła mi lecznica Perełka - przyjmując te dwa koty w sobotę tuż przed zamknięcie. Dziękuję - za zrozumienie, że naprawdę mogę łapać tylko w weekendy albo nocami - nocami ratuje mnie całodobowy Vet-Med.
Sobotnie popołudnie spędziłam na mopie - moje mieszkanie ma wobec mnie pewne oczekiwania. A wieczorem znów Wdzięczna - tym razem klatki stały sobie samodzielnie do 1szej rano w niedzielę, potem przeniosły się na Drewnowską między działki, trafostację i policję. Łapałam tam w zeszłym roku (Gorący sierpień 2, Posterunkowy i nie tylko), przy policji i na działkach wszystko wycięte, o nowych na razie nic nie wiem, przy trafostacji są dwie karmicielki - z jedną można się dogadać, ale wiek i kondycja nie pozwala jej na wysiłek przy łapaniu, a wzrok i kondycja na określenie ilości i wyglądu kotów, z drugą ogólnie trudno, a ściśle rzecz biorąc porozumienie niemożliwe. Łapać se pani może, ale karmić będę, ile i jakie koty - wzruszenie ramion. Tyle że dość blisko ode mnie i ta pierwsza prosi… Posiedziałam tam sobie do świtu, złapało się jedno bure (kocur), żadnego innego kota nie widziałam - może dlatego, że jakiś film w telefonie oglądałam. Świtem buras trafił do Vet-Medu, a ja ponownie na Wdzięczną.

Przyszedł jednouchy na śniadanie, do klatki zajrzało pingwinowate, pokazała się bura z naciętym uszkiem, przemknął biały - zatrzymał się w rogu przy plocie, coś chrupał, podeszłyśmy - i chyba wiemy, dlaczego się nie łapią…

Westchnęłyśmy ciężko, p.H. będzie czuwać nad klatkami i w razie czego dzwonić, ja trochę odeśpię i spróbujemy po 22giej.
Spróbowałyśmy - o 22giej w klatce pingwinowate, a w ostatniej chwili, kiedy szłyśmy przez działkę do klatek - w drugiej czarne. Popędziłam do Vet-medu - i tam z lekarką spokojnie obejrzałyśmy. Pingwin - świeżo po kastracji, ucho nie nacięte, jest chip - czyli to ten zaginiony, kastrowany jeszcze odpłatnie, nie dopilnowałam nacięcia ucha - wrócił na swoje miejsce po ucieczce z nowego domu!! A czarna - koteczka, uszko nacięte minimalnie, nigdy nie podeszła tak blisko, żeby dało się to nacięcie zauważyć, na zdjęciach też nie widać. Popsikane na kleszcze i pchły, zdemontowane kleszcze, których sporo nałapały. Obudziłam dt, przekazałam - pingwin podobno szczęśliwy. Śpi w łóżku, ociera się o nogi, aż słupka staje, łazi za ludźmi. Tylko brudny, jeszcze się nie domył. Może tamten dom był nie dla niego?
Czarnulka lękliwa, ale wzięta na ręce przytula się. Zobaczymy. Na razie w dt zostanie, dopóki nie złapie się biały - żeby łatwiej było rozmawiać z karmicielkami. Teraz jednouchego można nakarmić i nie zostawiać nic w miskach dla reszty kotów.

Na razie nie informowałam domu, z którego zwiał, o odnalezieniu - jadę tam w piątek łapać tego duplikata z komórek, wtedy powiem. Powiem wcześniej - mogą wycofać się z łapania.
Dziś jest środa - po pracy lecę na Wawelską, nie wiem, na jakie wyżyny wespnie się moja uprzejmość, bo naprawdę z kimś o takich oczekiwaniach trudno mi współpracować. Ale mam nadzieję, że złapią się te dwa koty i zgodnie z radą pani będę mogła „przestać to robić”, przynajmniej tam.
A wczoraj i przedwczoraj - zadzwoniła zrozpaczona Ela M. - nieodpowiedzialna karmicielka wetknęła biednym ludziom kotkę i „zapomniała” wysterylizować. Przypomniała sobie i powiedziała Eli - kiedy kotka urodziła i maluszki otworzyły oczy… Rozpacz i zgrzytanie zębów po prostu… Na uśpienie za późno, zabrać nie ma gdzie ani teraz, ani potem, wyadoptowywać koty, które są u kogoś - na to się już nie piszę, za dużo złych doświadczeń. Więc nieco rozpaczliwie i z małą nadzieję dzwonię i piszę, szukam dla nich miejsca.

Miałam szczęście - znalazłam, dobrze mieć kocich przyjaciół - wczoraj z Elą M. zabrałyśmy kotkę z maluszkami, w lecznicy spotkałyśmy się w lecznicy z Dorotą - przegląd, odpchlenie, bo pchły aż skakały po maluszkach - i cała rodzinka do dt Doroty. Kotka śliczna burasia, maluszki - dwa buraski i czarnuszek, i dwie panienki w  skarpeteczkach - bura i czarna. Opiekę nad nimi przejęła grupa Kotylion - bardzo, bardzo dziękuję.
Burasia po odchowaniu maluszków wróci do swoich opiekunów, którzy już za nią tęsknią. Prosili o odpchlenie i odrobaczenie drugiej kotki - tam naprawdę jest cieniutko, a państwo karmią jeszcze trzy wysterylizowane kotki podwórzowe i kocura-nówkę. Tzn mówia, że karmią trzy i kocura, Ela M widziała siedem kotów.
Ela M. zajmie się kocurem kastracyjnie, kotkę już odpchliła i odrobaczyła.
Tak wygląda miejsce, w którym mieszkają ci państwo i koty - centrum Łodzi:

A żebym się wieczorem nie nudziła, o 19.30 zadzwoniła Ania H. - łapią przy Świtezianki, jednego maja, Futrzak nieczynny, na taksówkę też nie mają, ratunku!!! Do 21szej pracuje lecznica Na Złotnie, mieli wolne miejsca. Podjechałam, chwilę poczekałam, złapał się jeszcze jeden, zawiozłam. W lecznicy jeden (kocur) dał się grzecznie przepakować do klatki, drugi (kotka w ciąży) zrobił trochę zamieszania, ale w końcu trafił tam, gdzie trzeba.
Zagadka 1 - o której wróciłam do domu?

Plan na dziś (środa) - z pracy wyjdę o 19.00, jadę łapać na Wawelską. Muszę odebrać z  Perełki - Narutowicza, czynna do 19tej - pingwina z Wawelskiej, a z Vet-Med-u - Retkinia, na szczęście całodobowy - buraska z Drewnowskiej, oba wypuścić na ich starych miejscach.
Zagadka nr 2 - jak to zrobić?
Zagadka nr 3 - o której dotrę do domu?
Łapanki nocne na Wdzięcznej odłożyłyśmy na weekend - od piątku.
W piątek wieczorem też będę łapać w tych po-pingwinowych komórkach. I muszę odebrać z Perełki burasię z Wawelskiej.
Czwartek? Nie martwcie się, coś wyskoczy.
No i co tu planować? Po co? Samo się ułoży.

Miałam kończyć.
Zadzwoniła Justyna - ta „moja” z Bełchatowa, też ją znacie z opowiadań. Pięć kociaków ca 2tygodniowych plus działkowa dzika kotka. Cztery kociaki w kontenerze, kotka z piątym w klatce. Ratunku!!! Kotkę łapały prawie trzy lata. Na tych działkach mają szansę przetrwać tylko kompletne dzikusy, cała reszta jest skutecznie likwidowana wymyślnymi metodami przez działkowiczów. Nie będę opisywać, nie jestem w stanie. Karmi działkowa starutka babuleńka, Justyna pomaga jej łapać.
Boję się mówić - tak zaczęła. I słusznie, bo ręce mi opadły… Obdzwoniłam przyjaciół, którzy deklarowali pomoc dla wczorajszych kociaków. Przyjmie je lecznica - ogromne podziękowania dla dr Joanny i dr Anny. Kociaki z mamą już jadą.

I taka prośba - zazwyczaj proszę Was o pomoc finansową na leczenie, na sterylki. Z karmieniem dajemy sobie radę - jakoś, raz karma lepsza, raz gorsza.
Chciałabym kupić karmę dla tych Państwa, który przygarnęli i chcą zatrzymać burasię od maluchów i oprócz dwóch swoich karmią kilka kotów w ruinie. Mówią, że cztery. Ela M. widziała siedem - trzy przychodzą z sąsiedniego podwórka. Wiem, że to będzie pomoc jednorazowa, ale zawsze coś.
No i dla tej Justynowej rodzinki - karma dla kociej mamusi, maluszki też za chwilę zaczną same jeść, potem trzeba je będzie odrobaczyć i zaszczepić, mamusię wysterylizować - jest dzika, wróci na działki….
Więc - jeśli ktoś chce i może - 71 1020 2313 0000 3802 0442 4040 Fundacja For Animals Oddział Łódź 40-384 Katowice, 11go Listopada 4 - koty i kociaki z ruiny, (środki niewykorzystane przeznaczymy na pomoc innym kotom).


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz