opowiada ansk
Kolejne opowiadanko z p.Łucja w roli głównej, czyli kosztowna znajomość 2, a może lepiej bez numeracji? Bo tyle takich opowiadanek mogłabym napisać..…
W środę - 10.09.2014 - zadzwoniła p.Łucja -
dostała informację, że przy Łagiewnickiej są kociaki, że jest osoba, która je zabierze i wyadoptuje, tylko trzeba połapać. No dobra, skoro jest miejsce dla kociąt (u nas już szpilki nie wepchnie), umówiłyśmy się, że w czwartek po mojej pracy podjedziemy się rozejrzeć. Standardowo do takiego rozeznania niezbędne są klatki i kontenery.
Przyjeżdżamy, mży, karmicielka na nas czeka, koty też, więc deszcz nie deszcz, skoro już jesteśmy - nastawiamy klatkę. Tyle że nie na kociaki, a na wypasione kociska, które kociakami przestały być jakieś 3-4 miesiące temu. I zaczyna się - ja próbuję wytłumaczyć karmicielce, że to nie są kociaki tylko spore podrostki, że łapiemy je tylko i wyłącznie na kastrację, i że tu wrócą, bo nie mamy co z nimi zrobić - ani wolnego domu tymczasowego, ani możliwości oswajalniczych.
Karmicielka zarzeka się, że są maleńkie, że urodziły się w czerwcu - później wychodzi, że jednak wcześniej, w czerwcu już dobrze wyrośnięte przyprowadziła kotka, że one się oswoją, przecież przychodzą do misek. A dają się głaskać, wziąć na ręce? No nie…..
A czemu nie dzwoniła w czerwcu? lipcu? Nie mówiąc o miesiącach wcześniejszych, kiedy kotka była w ciąży? Ano dzwoniła do całego świata, i nic. BTW, kotka oswojona, wzięła ją do domu, jeszcze nie wysterylizowała… Złośliwość tryska ze mnie w takich okolicznościach - pytam, jakim cudem wobec tego TERAZ udało się jej dotrzeć do nas? Ano sąsiadka… Już nie pytam, gdzie sąsiadka wcześniej miała oczy i parę innych elementów, nie mam siły, a jeszcze muszę ustalić, co z tymi adopcjami. Czy ta osoba wspomniana na wstępie widziała „kocięta”? Złapiemy, zabierzemy na kastrację i co dalej? Bo karmicielka lamentuje, że tu nie mogą zostać, budki zniszczone, okienka pozamykane - wokół co najmniej trzy bloczki, pełno piwnic, spory zamykany śmietnik z ażurowymi drzwiami, może tam? Nie, nikt się nie zgodzi. Może popyta? Nie, bo nikt się nie zgodzi.
I tu kolejny zonk - karmicielka ma co prawda telefon do tej osoby, ale nic nie wie o adopcji. Dostała go od sąsiadki. Sąsiadka z ta osobą rozmawiała.
Zostawiam karmicielkę p.Łucji, anielsko cierpliwej z natury, a może upartej w próbach dotarcia do ludzi (zodiakalny Baran) z tłumaczeniem, skąd się biorą koty i jak temu przeciwdziałać, i dzwonię do sąsiadki. Bo może ta tajemnicza osoba ma np stajnię?
Nie odbiera..
Dzwonię do tej osoby - telefon mówi mi, że spotkałam ją kilka lat temu - mam imię, nazwisko, adres, wiem, gdzie karmi, zabierałam z tego rejonu chore kociaki, a w notatkach mam, że „łapać nie będzie” - czyli ktoś, kto karmi, ale od łapania „są specjalne służby”.
Dodzwoniłam się. Owszem przyjmie kociątka do adopcji, mają być zdrowe, czyste, przycięte pazurki, odrobaczenie, książeczka zdrowia. Umowa adopcyjne? Nie, wyadoptowuje dalej przez zaufane pewne osoby, przyszłe domy nie chcą żadnych umów, czasem się kontaktują z nią z informacją o kociaku, ale generalnie wszyscy życzą sobie zachowania pełnej anonimowości. To może po prostu chętnych do nas wyśle? Bo jak ktoś ratuje zwierzaka, leczy, jakoś tam się z nim zżywa i chciałby choć poznać przyszłych opiekunów, przecież nikt nie będzie potem ani dzwonił, ani latał co tydzień na kontrole! Nie, nie ma takiej możliwości. Ale muszę mieć umowy do rozliczeń z centralą - kociaki leczone / odrobaczone, jakieś pieniądze za to zapłacono, umowa jest dowodem działalności, istnienia takiego kociaka. No niestety, nie. No to po ludzku tłumaczę, że było kilka afer z podejrzeniami o wywóz zwierzaków do laboratoriów czy na handel i takie cicho-tajne adopcje mogą budzić podejrzenia. Pani jest absolutnie pewna dalszego łańcuszka zaufanych osób.
No cóż.
Wracamy do kotów, z których właśnie pierwszy się złapał. Czy pani je widziała? No nie, ale mówiono jej, że maluszki. No właśnie je widzę, właśnie łapiemy na sterylizacje / kastrację, mają spokojnie pod pół roku. No nie wiem, mówi pani, mnie mówiono, że dwa miesiące… Proszę panią, ja je właśnie widzę, poza tym wg karmicielki matka przyprowadziła je w czerwcu, wtedy miały te dwa miesiące! No nie wiem - słyszę.
Przepakowujemy kota, jest 19.30, lecznica na drugim końcu rozrytego remontami dróg miasta, muszę zdążyć przed 20tą, pakujemy się. Głos z publiczności balkonowej - złapali jednego kotka i już odjeżdżają - zagotował świętą p.Łucję. Na cały głos - swoją drogą nie wiedziałam, że tak głośno potrafi mówić - walnęła mówkę na temat bezduszności, bezmyślności i wygodnictwa.
Do lecznicy zdążyłyśmy,
Temat zaczęty, trza kontynuować. W piątek p.Łucja podejdzie tam przed 16tą, rozstawi łapki, ja po pracy dojadę, może połapią się następne, zawiozę do lecznicy. Już nie będę opisywać kolejnych rozmów z karmicielką i doradcami z balkonów - ci, co znają klimaty, znają i te rozmowy, laicy - zwyczajnie nie uwierzą… W każdym razie w piątek wieczorem dwa kolejne koty trafiły do lecznicy. A ponieważ osoba deklarująca adopcje miała wrócić w niedzielę, uprosiliśmy, by koty przetrzymali do poniedziałku.
W sobotę p.Łucja złapała ostatniego - czwartego.
A wczoraj wieczorem - w poniedziałek - odebrałam czterech muszkieterów z lecznicy. I siedzą u p.Łucji, pani od adopcji ma dać znać.
Może trochę o kotach?
Cztery kocurki, tłuściutkie, futerka mięciutkie i czyste, trzy czarno-białe spore klony, jeden czarny - drobniejszy, albo czarne wyszczupla. Urodzone gdzieś w kwietniu - maju. Uciekają, ale zagonione w kąt dają się głaskać, wziąć na ręce i przytulić - syczą, ale nie próbują atakować.
Czy się oswoją? Jasne, że tak.
Ale we własnych domach z cierpliwymi ludźmi, nie w pomieszczeniu gospodarczym, gdzie p.Łucja zagląda rano i wieczorem sprzątnąć kuwetki i nakarmić, posiedzieć chwilę - na więcej nie ma czasu.
No i na razie tyle.
I dlaczego mi źle i gorzko?
Cztery kocury - niekoniecznie nakolankowe. Śliczne, ale takich mnóstwo. Pewnie trzeba je będzie odrobaczyć, zaszczepić, szukać i domu - koszty, czas, wysiłek…
Bo co z nimi zrobić?
Będę informować.
I tradycyjnie - jakby ktoś chciał i mógł, szczepienie + odrobaczenie tych czterech basałyków - jakieś 200zł, wykarmić też trzeba, wyglądają na stworki z dużym apetytem - to poproszę z zaznaczeniem, że na koty p.Łucji…
Konto nr 71 1020 2313 0000 3802 0442 4040.
Wokół pełno dobrych ludzi, takich współczujących i pełnych troski. Krzywdy zwierzątku nie zrobią, kochają przecież wszystko co żyje i nawet nie mogą oglądać relacji telewizyjnych ze schronisk, zawału dostaną ze wzruszenia, w depresję wpadną. Tylko nie chcą, nie mogą bezdomniaczka przygarnąć tego, który cierpi z zimna i głodu tuż obok. Za ścianą. Jaki piękny byłby świat gdyby zamiast gadania o współodczuwaniu więcej ludzi praktycznie czyniłoby dobro.
OdpowiedzUsuńPodziwiam wszystkich co pomagają.
Pomóż kotom znaleźć nowy przytulny dom , to ja rozumiem . A jak chodzi o to , że porywacie cudze koty i od razu z nimi jechać na zabieg !!!!!!!!!!!!!!! To nie ludzkie ! Jesteście chorzy na głowę , że tak robicie ! Przyczyniacie się do wyginięcia gatunków zwierząt ! Może poszukać dla nich nowego właściciela , ale bez żadnych zabiegów !!!!!!!!!!!!!!!!!!!
OdpowiedzUsuńAnonimie wrześniowy, gdzie doczytałeś o porywaniu cudzych kotów?
OdpowiedzUsuńKoty wolnożyjące łapiemy i woziemy na zabiegi od razu - żeby jak najbardziej skrócić czas przetrzymywania ich poza ich miejscem i w ten sposób ograniczyć ich stres.
Wyginięcie gatunku?
Ejże, spójrz na opowiadanka "Nie łazić, gdzie nie trzeba" czy "Skąd się biorą rude koty?" - takie z samego wierzchu, byś się nie trudził szukaniem - jakoś tam więcej widzę ratowania gatunku.
A szukanie domu - zapraszam do zakładek "szukają domu" i "znalazły dom". A jeśli uważasz, że wolnożyjącymn dzikim kotam należy również szukać domów - to zapraszamy do adopcji takiego :). Albo chociaż do pomocy w szukaniu domów dla tych z ww zakładek - napisz na naila anskl@infoclean,. będę Ci ogłoszenia podsyłać.
PS - te cztery koty ciągle sa u p.Łucji - więc może, drogio Anonimie, zacznij od pomocy w znalezieniu domów dla nich?
OdpowiedzUsuń