sobota, 8 października 2016

Zupa

humor poprawiła Asia
Zawsze miałam ułańską fantazję, ale w czasie zwolnienia poszłam na całość. I tak mi zostało.
Koty też nawykły. Jak gotowałam wywarek
to podczas odcedzania stały
i czekały na swoją porcję. Czyli miseczka albo dwie były wypijane przez nie. Dopiero to, co zostało zmieniało się w zupną rozkosz. Królowała pomidorówka. Wiadomo, nie wymagała długiego stania. Inne zupiny przerywane były pauzami bo nie mogłam ustać tyle ile trzeba. I pomieszać czy obrać warzywek czy ziemniaczków jak trzeba. Ratalne gotowanie więc szło pełną gębą.
Ostatnio kupowałam nerki w sklepie. Miły Pan Jacek dopytywał się czy mąż podjedzie i czy odłożyć by poczekały na niego. Mąż pasjami lubi takie wyprawy. Ale sobie specjalnie kardiologa załatwił. No, nie podjedzie. Więc tylko wzięłam tyle ile trzeba. Plus namówione goloneczki indycze zakupiłam. Pan Jacek zwrócił moją mało podzielną uwagę na ich niziutką ich cenę.
W nery zapatrzona, promocji nie zauważyłam. No więc zakupiłam i takowych sztuk sześć. Po dwa na łba. To piąteczek był.
W sobotni poranek wstawiłam, dodałam ziółek, delikatnie soli (koty!), warzywka... Pyrkotało, pachniało i nie wymagało biegania przy sobie. No, może wody trza było pilnować bo szybko parowała. Koty w tych zapachach rozkosznych deczko pobudzone były ale wreszcie sobie odpuściły. Tak kole południa wyłożyłam w miseczki porcyjki i zeżarliśma tyle ile żołądki przyjęły. Wieczorem zastałam Janusza zaglądającego w gar i klarowności wywaru się przyglądającego. Na moje pytające spojrzenie jęknął z rezygnacją - z tego rosołku znowu pomidorówkę zrobisz.
No co ty, za dobry na pomidorówkę.

Bo co miałam powiedzieć, że już dwa koncentraty kupiłam. Nic to, coś wymodzę.
I wymodziłam brokułową. Akuratnie zakupiłam sobie warzywko. Zdrowe, pyszne ,mało kaloryczne. Pyszne i zdrowe szczególnie z bułeczką obsmażoną w masełku. Mnaimkum!
Poświęciłam brokułka dla dobra rodziny. Rano postanawiam ruszyć z zupiną.
Ale rano zastałam Bemola nad garem wiszącego. Pracowicie podejmował próby dostania się do rosołku. Łapkę umaczając, wylizując i wzdychając żałośnie. Siem umęczył. Pot spływał. Kończyny mdlały. Nie rezygnował. Prawie padłam ze śmiechu. On nie zraził się moim widokiem, cmokając dalej upacane pazurki. Asysta siedząca jak zbite psy na podłodze czekała
z nadzieją, że im coś skapnie. TŻ spał. Uff. Koty dostały dwie miseczki, które wyżłopały migusiem. Trzecia tak szybciusio im nie poszła. Na dnie łyskało deczko płynu. Niestety, TŻ oczki rozwarł i zastał dowody zbrodni na podłodze. Siem tylko do jednej, tej widocznej, przyznaliśmy. Do grzebania
w płynie nic a nic. Wszak jak zagotuję to się wyparzy. Co nie?!
W garze mikro się jednak zrobiło. Ale gotujemy się dalej. Błyskawicznie. Korzonek warzywka już zmiękł. Zostanie przetarty by gęstości nadać
i smaczku. Różyczki do gara trafiły i oszukany ryż. Czyli makaron takowy udający. Było pół opakowania. Wrzuciłam pół tego pół. Pomyślałam, zamieszałam i... do końca wrzuciłam. Straszna woda pływała. Cholera jasna, rozumu i pamięci mi nie stało. To była porcja na cały gar a nie na resztki. Jakoś się tak mocno gęsto zrobiło bo makaron puchł i puchł w tym wrzątku. Ale mam wyobraźnię. W lodówce marnowały się zamrożone różyczki kalafiora. Zostawione na godzinę czarną, która teraz nadejszła Szybciusio
w małej ilości wody zaparzyłam je. Dodałam do głównego dania wraz z wodą smaczkową. Rozrzedziło, zagęściło warzywem, zieleń brokuła przełamało ... Zanim Janusz wrócił z koperkiem by smaczku dodać, kolorowa zupa była już gotowa.
Koperek był mega duży… ale o zupie koperkowej już pisałam.
Ostatnia golonka co do gara się wcześniej nie zmieściła była jej zaczątkiem.


Aśka, 03.10.2016

1 komentarz: