niedziela, 30 października 2016

... zapala jedno światło. Potem drugie światło. Potem światło w kuchni.



Witam serdecznie.
Niedziela. Janusz wyszykował się do pracy. Cicho, cichutko się zrobiło.



Błogo.
Jego "cicho" to jak moje "prawo/lewo". Ten typ tam ma, że na pokoje nie ruszy jak kaputek nie wdzieje. A te kaputki luzem zostawione są obiektem jazdy kociej. Ranek więc zaczyna się od

delikatnego powitania dnia zaczętego poszukiwaniem obucia. W miarę przedłużania się macanek po okolicach, głos staje się bardziej gromki. Szuranie nożynkami po podłodze świadczy, że poszukiwania odniosły sukces. TŻ nie kroczy. On sunie. Tak by mu za duże obuwie domowe nie spadło. Mnie już powieka drga. TŻ nie lubi mroku. Zanim dosunie do kuchni zapala jedno światło. Potem drugie światło. Potem światło w kuchni. Przypomina sobie o swoim kuwetkowaniu i zapala żarówkę w łazience. Po czym wraca do kuchni by z brzękiem zrobić sobie napój gorący. O końcu tej czynności świadczy łomotanie mszalne łyżeczki o szklankę. Siorb jeden i drugi. A sufity płoną jasnością niestrudzenie. Mnie już drga druga powieka. W pokoju koty już grzeją poduszeczki. Ale nie spieszą się już od dawna w locie do kuchni. Wiedzą ,że karmienie to nie jest proces szybki. Więc czekają, czekają. A żarówki świecą i świecą. Moje oczy są już otwarte. Niedziela rano. Cholera, rano jest. Kliknięcie otwieranej puszki wystarcza, by futra ruszyły. Po mnie, nie po mnie... ale wystartowały. Kliknięcie drugiej puszki jest już witane przez całe stadko. Siorb trzeci i czwarty. A światło łuną bije po mych źrenicach. A w głowie jest widmo szalejącego licznika. Ale leżę. Dzielna jestem. Nie, nie wstanę. Szur. Szur. Skrob, skrob. Czyszczą się kuwety. Uff, wyrobił się. Stadko wraca. Uzupełniwszy siły ma ochotę na zabawę. Jakiś tunel. Jakiś nakręt od butelki, piszcząca zabawka, warki na siebie... Werwa jest. Leżę. Jeszcze leżę, ale zaczyna mnie nosić. Futra wystartowały znów. Szelest folii od chleba dał znać o robieniu kanapek. A takich rzeczy się nie przegapia. Pacanie wędliny o podłogę i zdenerwowane mruczenie daje znać, że dla mnie może nie starczy. Karcące gadanie dla bezczelnych podkradaczy bezpośrednich. Wszystko w blasku pełnego oświetlenia. Nie wytrzymałam. Drę ryja w powitaniu: zgaś wreszcie te lampiony! Szur, szur. Zgasło jedno, zgasło drugie. Powrót do kuchni. A łazienka?! Mrok zapadł. Tylko kuchnia jarzy się jeszcze. Wstałam. Gar fasolki się pichci.
ASK@ 3o.1o.2o16




2 komentarze:

  1. Bo to facet jest, więc jakoś mnie to nie dziwi.... :D

    OdpowiedzUsuń
  2. To światło się nie liczy , pomyśl - kuwety sprzątnięte , kociste nakarmione i gar fasolki nastawiony - a Ty leżysz i nikt nie " drze ryja " , żebyś : wstała , przygotowała śniadanie , oprzątnęła, nakarmiła i uspokoiła koty . Wiesz , u nas normą jest to drugie. Czasami warto darować zapalone światło , a może osłonić czymś na przyszłość łoże ?

    OdpowiedzUsuń