Jakoś
w ubiegłym tygodniu zadzwoniła Ania H, zaprzyjaźniona kocio z
Marzenką karmiącą koty w centrum Łodzi, że po Placu Barlickiego
lata czarnobiały domowy kot, płacze, zaczepia ludzi, daje się
głaskać. I czy znajdziemy dla niego jakieś miejsce. Z miejscem
gorzej, ściśle rzecz biorąc - nie mamy miejsca, ale jak się
kota zgarnie, pomyślimy - na wyrost nie ma co się martwić.
W
złą godzinę powiedziałam - bo w już niedzielę 25 kwietnia
2016 stworek był w lecznicy i okazał się karmiącą
kotką. Trafiła do Centrum Dr Seidla - na zabieg płatny, bo
„talonowe” lecznice o tej porze nieczynne, no i terminy mają
odległe. Cięcie boczne, w poniedziałek wieczorem kotkę można
wypuścić - bo karmi. Ale jak dugi raz nie da się złapać?
Szkoda, żeby się poniewierała… Mleczka mało, może kociaki już
samodzielne? A może już ich nie ma? Teoretycznie można kotkę
wypuścić i iść za nią licząc na to, że doprowadzi
do gniazda - ale próbował tego ktoś w starym centrum
miasta, wśród pustostanów, piwnic, komórek, dziurawych płotów?
Przejdzie pierwszą dziurą, wskoczy w pierwsze okienko piwniczne -
i szukaj wiatru w polu…
Trzeba
inaczej - więc wieczorem Ania H. i Marzenka poleciały
przepatrywać okoliczne podwórka i pustostany, rozpytywać
ludzi - szukać kociąt. Bez rezultatu. Chociaż nie całkiem bez
- rezultatem był ów kot, od którego się wszystko zaczęło -
domowy, z chipem. Chip wszczepiony przez schronisko, zapisany w
bazie. Telefon właściciela nieaktywny. Ania I Marzenka dopytały
się w końcu - opiekunkę zabrano do domu opieki, kota wywalono.
Życie….
A
jakby tego było za mało, to po okolicy błąka się jeszcze jeden
kot - wiemy, komu zginął, ale nie powinien tam wrócić, zresztą
nawet go nie szukają…
Jednym
słowem w poniedziałek zamiast jednej sztuki mamy do ulokowania w dt
- dwie. W perspektywie - trzecią i niewiadomą ilość kociaków.
Ładny
poniedziałek….
Kocurek
został odrobaczony i zaszczepiony, wykastrowany był, kotka
wysterylizowana i odrobaczona miała dostać lek na zatrzymanie
laktacji, zapomniałam go zabrać z lecznicy - jak się później
okazało, nic się nie dzieje bez powodu…..
W
dt, kocurek zaszył się w szafie, a kotka ulokowała na parapecie.
We
wtorek rano kotka siedziała w szafie - zalegające mleko musiała
jej dolegać. Po lek mogłam pojechać dopiero wieczorem.…..]
*
[url=https://naforum.zapodaj.net/17a7f395c069.jpg.html][img]https://naforum.zapodaj.net/thumbs/17a7f395c069.jpg[/img][/url]
No
i wczoraj (wtorek) około 18tej zadzwoniła Ania H, że ktoś dał
znać o maluszkach, są gdzieś w piwnicy. I jadą tam około 20tej
szukać, Może się dołączę? Nie dołączę się, siedzę jeszcze
w pracy, przed 20tą muszę zdążyć wpaść do domu, zabrać
Sindbada i zawieźć go do lecznicy - w środę
operacja noska. Wziąć coś na laktację dla kotki - na wszelki
wypadek. Obrobić swoje koty, dogotować i oskubać kurze nogi,
zrobić inhalacje, podać zastrzyki, ogarnąć mieszkanie. Mogę
natomiast - jak złapią kociaki - podjechać po nie, łapaczki
rozwieźć do domów, z kociakami przelecieć przez całodobową
lecznicę i zawieść je do kotki - tej wcześniej złapanej.
No.
Panie
zorganizowały się we trzy, Ania H, Marzenka i Lucynka, która
akurat dysponowała samochodem, ja zgodnie z planem po persa i do
lecznicy - zdążyłam na 19.40. W lecznicy p. Dr władczym
ruchem wskazała mi wór z karmą i rozkazała - zawieziesz
p.Łucji. Dałam p.Dr persa, jęknąwszy wzięłam wór - zadzwonił
telefon - puściłam wór, odebrałam telefon. W telefonie Ania H.
- mamy, mamy, wszystkie cztery - w tle radosne okrzyki
obu pozostałych pań i pisk kociaków. P.Dr zgodziła się, by
chwilę zostać po pracy - obejrzeć te maluszki, nie będę
musiała już nigdzie z nimi latać. No to wzięłam wór i
zatargałam do samochodu.
Karma
to prezent dla p.Łucji od Fundacji Przytul Kota - bardzo, bardzo
dziękujemy. Mało jest takich karmicieli, jak p.Łucja - to po
prostu „model wzorcowy”.
Przyjechały
kociaki - cztery, maleńkie, krakowskim targiem uzgodniłyśmy wiek
na 2tygodnie, choć wg mnie mogą mieć mniej. Wrzeszczące
wniebogłsy, chociaż nie wiem, czy więcej hałasu nie robiły trzy
panie opowiadające, jak wyrąbywały drzwi zamkniętej komórki
siekierą (widzicie to?), jak potem szukały maluszków wśród dobra
wszelakiego, wypełniającego zwykle komórki, jak potem przepraszały
właścicielkę owej komórki i tłumaczyły jej absolutna
i bezwzględną konieczność szybkiego działania i usunięcia
przeszkody w postaci wzmiankowanych drzwi, Zrozumiała, wybaczyła -
fajnie, że są tacy ludzie. I tacy jak ten ktoś, kto usłyszał
piszczące maluszki i zadzwonił.
[url=https://naforum.zapodaj.net/0f5b899
Kociaki
- trzy ciemne, może będą dymne, jeden łaciaty, najmniejszy i
najsłabszy. Wychłodzone, głodne, zasmarkane, oczy zalepione ropą
- ale są. Sądząc z siły płuc - kociaki się w rokującej
formie. Płci nie zapamiętałam, na razie nieistotna.
[url=https://naforum.zapodaj.net/9
Odpchlenie,
mycie i zakraplanie oczek, bateria zastrzyków. Do domu kolejna
bateria, kropelki do oczu, convalescence - bo a nuż kotka nie
zechce karmić, albo są zbyt słabe, by jeść? Obserwować -
jeśli się nie poprawią, pędzić do weta.
W
domu tymczasowym - cyrk. Wsadziłam maluszki do skrzynki z
poduszką, poszłam po kotkę-matkę. W międzyczasie jednego kociaka
ukradła Światowidka - była niedawno sterylizowana w wysokiej
ciąży. Dogoniłam, odebrałam, kotka matka uciekła. Dogoniłam,
złapałam, wsadziłam do maluszków - osyczała je i znów
próbowała uciec.
Znów
złapałam, zaczęłam naciskać sutki, pojawiły się kropelki
mleka, przystawiałam maluszki - kotka się wyrywała, maluszki
wrzeszczały, nic z tego. Zostawiłam całość w skrzynce,
poszła pomyśleć - przy sprzątaniu kuwet. Rodzinka siedziała w
skrzynce, ale maluszki nie ssały, a kotka je obserwowała - nie
myła, nie wystawiła brzuszka. Niedobrze….
Obmacałam
maluszki - może już się najadały? Nieee - brzuszki
zapadnięte…. Nic, poczekam trochę.
Wzięłam
się za przygotowywanie kociej zagrody - w braku innych materiałów
zrobiłam wokół nóg stołu „ogrodzenie” z kawałków tektury,
w środku kocyk, podkład chłonny, dodatkowo płaska poduszka.
W
skrzynce bez zmian.
Zajęłam
się oganianiem mieszkania, trochę czasu zeszło.
W
skrzynce kociaki ucichły, kotka wystawiła w końcu brzuszek, ale
małe nie jadły - - niedobrze, głodne, nie jedzą i nie
płaczą, znaczy bardzo słabe… Znów próbowałam przystawić do
kotki - nic. Rozrobiłam odrobinę convalescence, dałam do buziek
- niewiele, nie tyle, żeby się najadły, tylko tyle żeby
„przypomniały” sobie o jedzeniu - w końcu pościły
ponad dwie doby. Poskutkowała - przyczepiły się do mamy, a po
chwili ta uciekła ze skrzynki i zaczęła gwałtownie domagać się
czegoś ode mnie. Nie zrozumiałam - znalazła talerzyk z resztką
puszki, nerwowo wylizała - aaa, chcesz jeść, żeby mieć pokarm
- jedna saszetka, druga, więcej na razie nie, zaraz będzie mięsko.
Jeszcze
trochę trwało, zanim kociaki zaczęły porządnie jeść i zanim
uznałam, że brzuszki wystarczająco bębenkowate - bo one nie
jadły, a kotka nie karmiła ponad dwie doby, mleczka było pełno,
ale pewnie się ”zastalo” i trzeba było siły do ssania, a one
słabe. Największy problem był z łaciatkiem - w ogólnie nie
szukał mamy ani cyca, jak już udało się buźkę naprowadzić w
dobre miejsce - nie łapał… W końcu przeniosłam rodzinę do
zagrody pod stół.
Do
stołu żadne kot nie może podejść bliżej niż na dwa metry -
rozjuszona furia najpierw warczy i syczy, a potem wyskakuje i wali
bez pardonu.
Wdaje
mi się, że kotka zaczyna mieć gila - w sumie dlaczego nie?
Maluszki zasmarkane, ona też może być chora, osłabienie sterylką
ma wpływ. Jeśli gil się nie powiększy - zostaniemy przy
inhalacjach, z antybiotykiem dla karmiącej ciężko…
Dziś
rano oczka maluszków znów były zaklejone - odmaczanie, ściąganie
skorupy, kropelki. Leki wieczorem.
Ale
widziałam, że kotka karmiła, a kociaki jedzą, brzuszki mają
właściwy rozmiar.
Jednym
słowem szansa na odchowanie jest.
Szkoda,
że Marzenka nie wyczaiła tej kotki wcześniej - można było
wysterylizować..
Na
razie wydatki na kocia rodzinkę - już sterylka + dwa
odrobaczenia + szczepienie kocurka. Za chwile odrobaczenie maluszków,
potem szczepienie kotki i maluszków, i coraz większe apetyty
- one są aż cztery…. Na razie z karmieniem kotki karmiącej dam
sobie radę, ale koszty zabiegów medycznych już mnie nieco
przerażają….
Już
mamy starsze trzy kociaki - Rosario u Ninki - odrobaczony, zaczął
kichać - dziś będzie w lecznicy - czyli leczenie, potem
szczepienie. I Robin i Batman u Karoliny, odrobaczone, potrzebują
szczepienia,..
Więc
tradycyjnie - 71 1020 2313 0000 3802 0442 4040 Fundacja For Animals
Oddział Łódź 40-384 Katowice, 11go Listopada 4 - na kociaki -
mamy ich już siedem…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz