czwartek, 28 kwietnia 2016

No więc tak…

Jakoś w ubiegłym tygodniu zadzwoniła Ania H, zaprzyjaźniona kocio z Marzenką karmiącą koty w centrum Łodzi, że po Placu Barlickiego lata czarnobiały domowy kot, płacze, zaczepia ludzi, daje się głaskać. I czy znajdziemy dla niego jakieś miejsce. Z miejscem gorzej, ściśle rzecz biorąc - nie mamy miejsca, ale jak się kota zgarnie, pomyślimy - na wyrost nie ma co się martwić.

W złą godzinę powiedziałam - bo w już niedzielę 25 kwietnia 2016 stworek był w  lecznicy i okazał się karmiącą kotką. Trafiła do Centrum Dr Seidla - na zabieg płatny, bo „talonowe” lecznice o tej porze nieczynne, no i terminy mają odległe. Cięcie boczne, w poniedziałek wieczorem kotkę można wypuścić - bo karmi. Ale jak dugi raz nie da się złapać? Szkoda, żeby się poniewierała… Mleczka mało, może kociaki już samodzielne? A może już ich nie ma? Teoretycznie można kotkę wypuścić i  iść za nią licząc na to, że doprowadzi do gniazda - ale próbował tego ktoś w  starym centrum miasta, wśród pustostanów, piwnic, komórek, dziurawych płotów? Przejdzie pierwszą dziurą, wskoczy w pierwsze okienko piwniczne - i szukaj wiatru w  polu…

Trzeba inaczej - więc wieczorem Ania H. i  Marzenka poleciały przepatrywać okoliczne podwórka i  pustostany, rozpytywać ludzi - szukać kociąt. Bez rezultatu. Chociaż nie całkiem bez - rezultatem był ów kot, od którego się wszystko zaczęło - domowy, z chipem. Chip wszczepiony przez schronisko, zapisany w bazie. Telefon właściciela nieaktywny. Ania I Marzenka dopytały się w końcu - opiekunkę zabrano do domu opieki, kota wywalono. Życie….

A jakby tego było za mało, to po okolicy błąka się jeszcze jeden kot - wiemy, komu zginął, ale nie powinien tam wrócić, zresztą nawet go nie szukają…
Jednym słowem w poniedziałek zamiast jednej sztuki mamy do ulokowania w dt - dwie. W perspektywie - trzecią i niewiadomą ilość kociaków.
Ładny poniedziałek….
Kocurek został odrobaczony i zaszczepiony, wykastrowany był, kotka wysterylizowana i odrobaczona miała dostać lek na zatrzymanie laktacji, zapomniałam go zabrać z lecznicy - jak się później okazało, nic się nie dzieje bez powodu…..
W dt, kocurek zaszył się w szafie, a kotka ulokowała na parapecie.


We wtorek rano kotka siedziała w szafie - zalegające mleko musiała jej dolegać. Po lek mogłam pojechać dopiero wieczorem.…..] * [url=https://naforum.zapodaj.net/17a7f395c069.jpg.html][img]https://naforum.zapodaj.net/thumbs/17a7f395c069.jpg[/img][/url]
No i wczoraj (wtorek) około 18tej zadzwoniła Ania H, że ktoś dał znać o maluszkach, są gdzieś w piwnicy. I jadą tam około 20tej szukać, Może się dołączę? Nie dołączę się, siedzę jeszcze w pracy, przed 20tą muszę zdążyć wpaść do domu, zabrać Sindbada i  zawieźć go do lecznicy - w środę operacja noska. Wziąć coś na laktację dla kotki - na wszelki wypadek. Obrobić swoje koty, dogotować i oskubać kurze nogi, zrobić inhalacje, podać zastrzyki, ogarnąć mieszkanie. Mogę natomiast - jak złapią kociaki - podjechać po nie, łapaczki rozwieźć do domów, z kociakami przelecieć przez całodobową lecznicę i zawieść je do kotki - tej wcześniej złapanej.
No.
Panie zorganizowały się we trzy, Ania H, Marzenka i Lucynka, która akurat dysponowała samochodem, ja zgodnie z planem po persa i do lecznicy - zdążyłam na 19.40. W lecznicy p. Dr władczym ruchem wskazała mi wór z karmą i rozkazała - zawieziesz p.Łucji. Dałam p.Dr persa, jęknąwszy wzięłam wór - zadzwonił telefon - puściłam wór, odebrałam telefon. W telefonie Ania H. - mamy, mamy, wszystkie cztery - w  tle radosne okrzyki obu pozostałych pań i pisk kociaków. P.Dr zgodziła się, by chwilę zostać po pracy - obejrzeć te maluszki, nie będę musiała już nigdzie z nimi latać. No to wzięłam wór i zatargałam do samochodu.
Karma to prezent dla p.Łucji od Fundacji Przytul Kota - bardzo, bardzo dziękujemy. Mało jest takich karmicieli, jak p.Łucja - to po prostu „model wzorcowy”.
Przyjechały kociaki - cztery, maleńkie, krakowskim targiem uzgodniłyśmy wiek na 2tygodnie, choć wg mnie mogą mieć mniej. Wrzeszczące wniebogłsy, chociaż nie wiem, czy więcej hałasu nie robiły trzy panie opowiadające, jak wyrąbywały drzwi zamkniętej komórki siekierą (widzicie to?), jak potem szukały maluszków wśród dobra wszelakiego, wypełniającego zwykle komórki, jak potem przepraszały właścicielkę owej komórki i  tłumaczyły jej absolutna i bezwzględną konieczność szybkiego działania i usunięcia przeszkody w postaci wzmiankowanych drzwi, Zrozumiała, wybaczyła - fajnie, że są tacy ludzie. I tacy jak ten ktoś, kto usłyszał piszczące maluszki i zadzwonił.

[url=https://naforum.zapodaj.net/0f5b899
Kociaki - trzy ciemne, może będą dymne, jeden łaciaty, najmniejszy i najsłabszy. Wychłodzone, głodne, zasmarkane, oczy zalepione ropą - ale są. Sądząc z siły płuc - kociaki się w  rokującej formie. Płci nie zapamiętałam, na razie nieistotna.

[url=https://naforum.zapodaj.net/9
Odpchlenie, mycie i zakraplanie oczek, bateria zastrzyków. Do domu kolejna bateria, kropelki do oczu, convalescence - bo a nuż kotka nie zechce karmić, albo są zbyt słabe, by jeść? Obserwować - jeśli się nie poprawią, pędzić do weta.
W domu tymczasowym - cyrk. Wsadziłam maluszki do skrzynki z poduszką, poszłam po kotkę-matkę. W międzyczasie jednego kociaka ukradła Światowidka - była niedawno sterylizowana w wysokiej ciąży. Dogoniłam, odebrałam, kotka matka uciekła. Dogoniłam, złapałam, wsadziłam do maluszków - osyczała je i znów próbowała uciec.
Znów złapałam, zaczęłam naciskać sutki, pojawiły się kropelki mleka, przystawiałam maluszki - kotka się wyrywała, maluszki wrzeszczały, nic z tego. Zostawiłam całość w skrzynce, poszła pomyśleć - przy sprzątaniu kuwet. Rodzinka siedziała w skrzynce, ale maluszki nie ssały, a kotka je obserwowała - nie myła, nie wystawiła brzuszka. Niedobrze….
Obmacałam maluszki - może już się najadały? Nieee - brzuszki zapadnięte…. Nic, poczekam trochę.
Wzięłam się za przygotowywanie kociej zagrody - w braku innych materiałów zrobiłam wokół nóg stołu „ogrodzenie” z kawałków tektury, w środku kocyk, podkład chłonny, dodatkowo płaska poduszka.
W skrzynce bez zmian.
Zajęłam się oganianiem mieszkania, trochę czasu zeszło.

W skrzynce kociaki ucichły, kotka wystawiła w końcu brzuszek, ale małe nie jadły - - niedobrze, głodne, nie jedzą i nie płaczą, znaczy bardzo słabe… Znów próbowałam przystawić do kotki - nic. Rozrobiłam odrobinę convalescence, dałam do buziek - niewiele, nie tyle, żeby się najadły, tylko tyle żeby „przypomniały” sobie o jedzeniu - w  końcu pościły ponad dwie doby. Poskutkowała - przyczepiły się do mamy, a po chwili ta uciekła ze skrzynki i zaczęła gwałtownie domagać się czegoś ode mnie. Nie zrozumiałam - znalazła talerzyk z resztką puszki, nerwowo wylizała - aaa, chcesz jeść, żeby mieć pokarm - jedna saszetka, druga, więcej na razie nie, zaraz będzie mięsko.


Jeszcze trochę trwało, zanim kociaki zaczęły porządnie jeść i zanim uznałam, że brzuszki wystarczająco bębenkowate - bo one nie jadły, a kotka nie karmiła ponad dwie doby, mleczka było pełno, ale pewnie się ”zastalo” i trzeba było siły do ssania, a  one słabe. Największy problem był z łaciatkiem - w ogólnie nie szukał mamy ani cyca, jak już udało się buźkę naprowadzić w dobre miejsce - nie łapał… W końcu przeniosłam rodzinę do zagrody pod stół.
Do stołu żadne kot nie może podejść bliżej niż na dwa metry - rozjuszona furia najpierw warczy i syczy, a potem wyskakuje i wali bez pardonu.
Wdaje mi się, że kotka zaczyna mieć gila - w sumie dlaczego nie? Maluszki zasmarkane, ona też może być chora, osłabienie sterylką ma wpływ. Jeśli gil się nie powiększy - zostaniemy przy inhalacjach, z antybiotykiem dla karmiącej ciężko…
Dziś rano oczka maluszków znów były zaklejone - odmaczanie, ściąganie skorupy, kropelki. Leki wieczorem.
Ale widziałam, że kotka karmiła, a kociaki jedzą, brzuszki mają właściwy rozmiar.
Jednym słowem szansa na odchowanie jest.
Szkoda, że Marzenka nie wyczaiła tej kotki wcześniej - można było wysterylizować..


Na razie wydatki na kocia rodzinkę - już sterylka + dwa odrobaczenia + szczepienie kocurka. Za chwile odrobaczenie maluszków, potem szczepienie kotki i maluszków, i coraz większe apetyty - one są aż cztery…. Na razie z karmieniem kotki karmiącej dam sobie radę, ale koszty zabiegów medycznych już mnie nieco przerażają….
Już mamy starsze trzy kociaki - Rosario u Ninki - odrobaczony, zaczął kichać - dziś będzie w lecznicy - czyli leczenie, potem szczepienie. I Robin i Batman u Karoliny, odrobaczone, potrzebują szczepienia,..


Więc tradycyjnie - 71 1020 2313 0000 3802 0442 4040 Fundacja For Animals Oddział Łódź 40-384 Katowice, 11go Listopada 4 - na kociaki - mamy ich już siedem…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz