poniedziałek, 8 lutego 2016

O SZCZĘŚLIWYM KOCIE (który nie zawsze był szczęśliwy)

opowiedziała Jola
Domy kocie bywają różne. Czasem wyadoptowując kolejnego kotka myślę ze smutkiem, że tak dobrze, jak u mnie to on już pewnie nie będzie miał... Ale nie zawsze tak jest, a czasem zdarza się, że w nowym domu kot jest nawet szczęśliwszy.
Opowiem teraz właśnie o takiej adopcji.
Kocurka o włoskim imieniu Armani przyniosła mi Jola Dworcowa z propozycją „nie do odrzucenia”, żebym zatrzymała go zamiast kolejnych kociaków, bo on „już tak długo siedzi w lecznicy w klatce”.
Jak trafił do lecznicy?
Był bezdomny, chory, jacyś ludzie złapali go, zabrali do weta. Okazało się, że kotek był postrzelony śrutem, przeszedł operację, został też wykastrowany. Niestety, ludzie, którzy mu pomogli, nie chcieli dać mu domu, więc zaczęło się czekanie w lecznicy, aż ktoś go zauważy i pokocha. Armani (początkowo utykał na łapkę, stąd imię) oswoił się, dawał brać na ręce, ale ciągle mieszkał w klatce, trzeba było pozwolić mu normalnie żyć – i tak trafił do mnie.
Miałam wtedy tylko 4 kotki (rezydentkę Sabcię, tymczaski Mini, Calineczkę i Amcię), Armani został jedynym kocurem w stadzie i radził sobie dobrze. Dość szybko przyzwyczaił się do mnie, ale nie był specjalnie wylewny, chociaż dawał się głaskać. Potem przybyło jeszcze kilka kotek (Kitka Chrupek, Uszatka, Marcysia) oraz drugi kocur – Kitek. Maniuś (spolszczyłam mu obco brzmiące imię) przyjmował „nowych” bez specjalnych protestów, z kilkoma kotkami się zaprzyjaźnił. Większa ilość kotów sprawiała, że miałam dla każdego z nich coraz mniej czasu. Kotek jadł, spał i ... tył.
Apetyt miał spory, w dodatku wyjadał z miseczek swoich kocich koleżanek. Wiem, to moja wina, ale najpierw był tylko DUŻY, potem tusza zaczęła mu już ciążyć, nagle dostrzegłam, że utył bardzo, a ja nie zareagowałam w odpowiednim momencie.
Starałam się bawić z nim, jednak ruchu miał o wiele za mało. Zmieniłam suchą karmę na odchudzajacą, nie za wiele to pomogło. Kitek zaczął mu dokuczać – nie wiedziałam, dlaczego, początkowo kocurki wydawały się zaprzyjaźnione, ale kiedyś Kitek zaatakował Mańka, potem zdarzyło się to ponownie. Armani raczej uciekał, choć Kitek był od niego dwa razy mniejszy.

Mimo wystawionych ogłoszeń w internecie jakoś nikt się Maniusiem nie interesował. Aż kiedyś zadzwonił chętny opiekun. Niestety – okazało się, że mieszkał daleko, aż w Kotlinie Kłodzkiej. Był jednak zdecydowany na Maniusia, warunki w domu zapowiadały się świetne, zaczęłam więc kombinować, jakby tu wysłać ogromnego kocura w taką daleką podróż. Pomogła jak zawsze niezawodna Jola Dworcowa, która znalazła znajomego z autem i razem zgodzili się zawieźć Mańka do nowego domu (ja sama nie mogłam – w aucie jadę zawsze ... do Rygi). Koszt podróży, szczepień i badań (testy na białaczkę, FIV itd, wykonane ze względu na koty w bliskiej rodzinie) pokrywał adoptujący. Trochę to trwało, ale w końcu 23 września 2015 roku wszystko było gotowe.
W samochodzie Maniuś zachowywał się wzorowo, mimo ze podróż z Łodzi do Kotliny Kłodzkiej trwała długo. Kocur spoczął dostojnie na kolanach Joli, trochę wyglądał przez okno, trochę spał.
Jola wróciła zachwycona nowym domem Maniusia. A co było dalej – najlepiej opowiedzą kolejne maile jakie dostałam od Maniusiowego opiekuna.
27.10. 2015
Armani dobrze się aklimatyzuje.
Większość dnia przesypia w sypialnianej szafie ubraniowej mojej żony, po południu przenosi się na swoje posłanie w innym pokoju, a późnym wieczorem zaczyna obchód domu i wtedy chętnie się bawi.
Rano przenosi się na parter, do salonu, "na telewizję", tzn. na szeroki parapet okna, przez które może obserwować ogród i ulicę za rzeką. W ogrodzie tuż przed oknem stoi duży karmnik, a w zimie pod rynną wieszam słoninę, więc ptaszków jest mnóstwo i koty mają dobry "program telewizyjny", chociaż nieco monotematyczny.
Z kuwety korzysta wzorowo, natomiast nadal je stosunkowo mało i tylko suchą karmę w ilości jednej miseczki na dobę.
Na próbę oprócz wody trzykrotnie dałem mu też trochę mleka, tak z 80 ml, za każdym razem wypił i nie widzę, żeby miał rozwolnienie, więc chyba można mu dawać.
Żeby nie przesadzić z odchudzaniem spróbuję mu podawać mokrą karmę w saszetkach co drugi dzień, chyba że zauważę, że jest głodny, wtedy do 1 na dzień.
Wylizał się już z kurzu i pajęczyn, z których w piątek wyczyścił wszystkie najciemniejsze kąty i teraz sierść ma już całkiem miłą w dotyku.
Mnie się już prawie nie boi, daje się głaskać i pięknie mruczy.
Jeszcze parę dni i jak zupełnie nabierze do mnie zaufania zacznę go wyczesywać.

9.11.2015
Armani już prawie zupełnie się zadomowił.
Już nie chowa się po kątach, ale wyleguje się na parapetach, pół nocy spędza na wędrówkach po domu, a rano zasypia na fotelu w sypialni mojej żony.
Mruczy jak go głaszczę i wyczesuję.
Nadal jest trochę bojaźliwy, ale wieczorami już sam do mnie przychodzi, siada w bezpiecznej odległości i pokazuje (niby to wypatrując czegoś wokół na dywanie), że chce się bawić. Laserek niespecjalnie go rajcuje, myszki średnio, ale piórka i piłeczka jak najbardziej. Wprawdzie szybko się męczy z powodu swojej tuszy, wtedy tylko leży i atakuje piórka łapkami, ale jak chwilę odpocznie to znów zaczyna biegać.
W niedzielę mieliśmy gości, w tym kilkoro kociarzy, którzy zachwycili się Armanim, szczególnie, że przez kilka minut spokojnie siedział (głaskany przeze mnie) i dawał się podziwiać, zanim go to znudziło - wtedy spokojnie wstał i poszedł sobie do drugiego pokoju.

Myje się ochoczo, więc futerko ma ładnie błyszczące.
Jednak chyba już się trochę zakłaczył, bo wczoraj zaczął się krztusić, ale nie zwymiotował. Podałem mu pastę odkłaczającą, ale jest lekko przeterminowana. Jutro pojadę do Kłodzka i kupię nową.
Je mało i nadal prawie wyłącznie suchą karmę. Z podanych dwukrotnie saszetek Felixa i Gourmeta wylizał tylko galaretkę, a mięso zostawił. Może nam się wydaje, ale jakby już trochę schudł (chyba dzięki pokonywaniu kilkanaście razy na dobę bardzo stromych schodów na piętro).
Daje nam wiele radości.

16.11.2015

Zgodnie z obietnicą, w załączniku zdjęcia Armaniego.
Aklimatyzuje się szybciej niż oczekiwałem i wygląda na zadowolonego.
Daje się głaskać i naprawdę pięknie mruczy.
Nadal je mało, co nas cieszy.
Zwiedził już prawie cały dom (oprócz kotłowni, do której NIGDY go nie wpuszczę, ponieważ zmieniłby kolor i on, i sporo rzeczy w domu).
Sypia w najróżniejszych miejscach, pół tej nocy w nogach na moim łóżku.
Bardzo lubi się bawić i wręcz musimy mu dawkować sesje z piórkami itd, żeby mu nie zaszkodziły.
Znalazłem składany tunel, który nie budził żadnego zainteresowania naszego poprzedniego ulubieńca, natomiast Armaniemu bardzo się spodobał - na tyle, że sam potrafi wyjąć go sobie z kąta jak ma ochotę się nim bawić.
Nie widzę potrzeby używania szamponu, bo futerko ma super.
Nie zapytałem jak znosi obcinanie pazurków?

16.12.2015
Ponieważ minął już prawie miesiąc, przysyłam kolejny raport o Armanim.
Z przyjemnością mogę powiedzieć, że kotek jest wspaniały, rozmruczany i zawsze chętny do zabawy, a do mnie chyba już się przywiązał, bo nie odstępuje mnie na krok i będę musiał przemeblować biurko, bo ze swoimi gabarytami nie mieści się przed monitorem i częściowo nakrywa klawiaturę oraz myszkę, uniemożliwiając mi pracę.
Chodzi po domu i mruczy sam do siebie nawet jak go nie głaszczę, więc chyba rzeczywiście jest szczęśliwy.
Kiedy kładę się spać już leży w nogach mojego łóżka i zasypiam przy dźwiękach jego kociej kołysanki.
Zdecydowanie trochę schudł i je umiarkowanie, wręcz mało. Zamówiłem trochę lepszą karmę (bezzbożową Taste of the Wild), którą z początku będę mieszał z dietetyczną.


Ten rytm został zakłócony przez ostatnie trzy dni, ponieważ w sobotę dokooptowaliśmy Armaniemu koleżankę. Trafiła nam się okazyjnie 3,5 letnia ragdolka od starszej pani, która ze względu na wiek nie była już w stanie należycie się nią opiekować.
Kotka do nieśmiałych nie należy - wyszła z transportera z podniesionym ogonem, zamruczała do mnie, żonie otarła się o nogi, poszła obwąchać kuwety, w pięć minut zwiedziła cały dom i opróżniła obie miseczki Armaniego.
Natomiast on na jej widok dostał oczopląsu, spłaszczył się i zrobił geparda, tzn. okazał się najszybszym kotem na świecie, zajął strategiczną pozycję za kanapą i przez 11 godzin nie dawał się stamtąd wywabić niczym, nie reagował nawet na swoje ukochane piórka. Patrzył na mnie z wyrzutem okrągłymi przerażonymi oczami, aż miałem wyrzuty sumienia.
Późną nocą przyszedł do salonu, gdzie ragdolka zdobiła parapet. Powęszył czujnie, podszedł bliżej - a kiedy podniosła głowę znów zrobił geparda. Niedzielę spędził w szafie ubraniowej żony, więc mieliśmy pewne deja vu. Cały poniedziałek ukrywał się w takim miejscu poddasza, że musiałbym rozebrać kawałek ścianki, żeby go wyciągnąć (teraz już uniemożliwiłem mu dostęp do tego miejsca). W końcu wyszedł i założył punkt obserwacyjny na schodach. Wpakowałem go do transportera w którym przywiozłem kotkę, żeby oswoił się z jej zapachem, potem zaniosłem do misek i wypuściłem. Coś zjadł i popił, cały czas oglądając się przez ramię, a potem wrócił na posterunek. Powiedziałem mu, żeby był mężczyzną i nie bał się baby. Chyba wziął to sobie do serca, bo przez całą noc patrzyli na siebie - ona z dołu schodów, on z góry - a dziś rano Armani już całkowicie odzyskał kontenans, chęć do jedzenia i zabawy. Wręcz poczuł się macho, bo kilkakrotnie próbował podejść bliżej kotki, co ja uniemożliwiałem, a ona kwitowała ostrzegawczym burczeniem. Teraz panuje zawieszenie broni, tzn. on jest na piętrze, a ona na parterze.
Ponieważ ona, jak to ragdolka, nie jest agresywna, a Armani raczej też nie, spodziewam się w najgorszym razie wzajemnej tolerancji, a może z czasem przyjaźni.
Jak na dopiero czwarty dzień to i tak chyba przyzwyczajają się do siebie dość szybko. Podobno zwykle trwa to 7-10 dni.
Z doświadczenia wiem, że takie burczenie na siebie, jeśli bez prychania i pacania łapką, z czasem prowadzi do wzajemnej tolerancji.


3.2.2016
Dopiero dziś mogę coś napisać, ponieważ miałem pilną i terminową pracę, którą ukończyłem wczoraj rano.
W załączniku kilka obiecanych zdjęć Armaniego. Mam więcej, ale chwilowo w miejscu komputera używanego do grafiki stoi jeszcze choinka, więc nie mam dostępu do plików. Doślę za jakiś czas, z kolejnym sprawozdaniem.

Armani jest super! Nauczył się, że nie wolno dotykać łapkami klawiatury i jeśli tylko mu pozwolę to towarzyszy mi przy pracy, wciśnięty pod monitor. Zrobił się też nakolankowym kotem i kiedy wieczorem po pracy siadam przed telewizorem pakuje mi się na kolana i zasypia, a ponieważ ja też podrzemuję, to tak sobie "oglądamy" obaj. Daje się też brać na ręce i głośno przy tym mruczy z zadowolenia, chociaż jeszcze woli, żeby przy tym stać w miejscu.
Wyraźnie schudł i chociaż nie zaszkodziłoby mu zrzucić jeszcze pół kilo, to jak już pisałem, jest dobrze odżywionym ale nie zapasionym kotem. Uwielbia wyczesywanie i robię to 2-3 razy w tygodniu.
Je mało. Dokładnie wygląda to tak, że oba koty razem zjadają  łącznie 2 saszetki mięsne (170-200g) oraz do 200 g suchej karmy na dzień, przy czym z saszetek Armani głównie wysysa galaretkę, a ragdolka wcina resztę. Miska z suchą karmą stoi przez cały czas, ponieważ moim zdaniem (sprawdzonym na kilku kotach), jeśli jedzenie jest cały czas dostępne to koty nie obżerają się na zapas i nie chodzą po stołach ani szafkach kuchennych. Nie wiem czy to dużo czy mało, ale chyba w sam raz, bo jak dam jedną saszetkę więcej, to jej część już zostaje (dla kotów córki).
Co do relacji z koleżanką, to nie jest to miłość od pierwszego spojrzenia, ale moim zdaniem z czasem będzie bardzo dobrze. Futro nie fruwa, a różnice charakterów (duże) powoli się dopasują. Ona już nie burczy na sam jego widok, cały czas przebywają razem w tym samym pomieszczeniu (chociaż mają do wyboru 6 pokoi) i najczęściej śpią w odległości pół metra od siebie. Armani budzi się rano jako Wesoły Maniuś i zachęca ją do zabawy, a ona jeszcze kaprysi, wtedy on się denerwuje i zmienia się w Mańka Terrorystę. Zaczyna ją gonić i pędem wybiegają z pokoju, słychać głośny tupot w głębi domu i po minucie-dwóch wracają pędem, tylko że teraz to ona goni jego. Wprawdzie jest od niego o połowę lżejsza, ale puszysta, więc wydaje się większa i Maniuś czuje respekt. Natomiast wieczorem Armani robi się senny, a ona nabiera chęci do zabawy, a jej ulubiona rozrywka to zaczaić się gdzieś wysoko i znienacka skoczyć (bez łapkowania czy gryzienia) na spokojnie siedzącego Maniusia i zaczyna się dzika gonitwa na piętro i z powrotem. Tak że ruchu mają dużo, a ja mam  również nadzieję, że z czasem zaczną się przytulać i wylizywać.



Na święta nasza młodsza córka przyjechała z mężem, dzieciakami oraz psem, okropnie szczekliwym maltańczykiem Budyniem. Miałem poważne obawy co do wyniku konfrontacji między tym dwu i półkilogramowym mikrusem, a moimi kotami, bo choć początkowo 8,5-kilogramowy Maniuś już schudł to aktualnie waży "tylko" siedem kilo, a Cindy wprawdzie jest smuklejsza, ale też sporawa, bo rozmiarowo ragdolle to druga rasa po maincoonach. Gdyby wzięły Budynia za chomika na sterydach mogło dojść do tragedii. Na szczęście Cindy potraktowała dzieciaki z życzliwą rezerwą, a Budynia zupełnie ignorowała, natomiast Maniuś usłyszawszy same dźwięki wydawane w sieni  przez dzieci i psa zrobił najpierw kwadratowe oczy, a potem geparda, czyli najszybszego kota na świecie i spruł na mój strych, gdzie wybrał emigrację wewnętrzną za moimi kolumnami głośnikowymi skąd żadna ludzka siła nie była go w stanie wyciągnąć.
Natomiast pojawił się późną nocą, kiedy wszyscy już poszli spać i Budyń został zamknięty w pokoju na poddaszu.
Armani wszedł do salonu, w którym oglądałem jakiś serial, po czym starannie obwąchał leżący na podłodze kocyk i zabawki Budynia. Następnie prychając zrolował kocyk w kłąb wielkości piłki futbolowej, wbił weń kły i przez pięć minut tarzał się po salonie, wściekle warcząc i szarpiąc kocyk pazurami wszystkich czterech łap. Nie muszę mówić, że ja też się tarzałem po kanapie - ze śmiechu. Skończył, wzgardliwym ruchem głowy odrzucił kocyk w kąt i nie zwracając już na niego więcej uwagi dumnym krokiem z wyprostowanym ogonem udał się na posiłek do kuchni, wyraziwszy swój stosunek do psiego rodu i Budynia w szczególności.
Jak zrozumiałem, o jakiejkolwiek przyjaźni między Maniusiem a Budyniem mowy być  nie może.

2 komentarze:

  1. Cudne :)
    Szczególnie ten dowód odwagi Maniusia wobec psiego kocyka :))

    OdpowiedzUsuń