czwartek, 6 sierpnia 2015

Mamrotkowy urlop.

Długo się zastanawialiśmy, czy wyjechać na działkowy urlop. Bo to pies chory i wymaga lekarskiej opieki, a w takiej głuszy to o dobrego weterynarza  trudno. A jak staruszek odejdzie gdzieś w niebiańską dal z powodu braku fachowej pomocy to opiekunów sumienie zagryzie, zniszczy ich chęć do życia.
Złośliwy nie jestem, ale kocia wiedza filozoficzna ( w tej dziedzinie jestem profesorem) mi mówi , że żadne żyjątko nie jest pewne dnia i godziny, to na plaster przewidywać okropności. One i bez tych przepowiedni mogą się zdarzyć. Wczoraj np. zbyt mało włożyli mi na noc jedzonka do miseczki. Matko kochana, mnie ssie w brzuszku , a oni śpią i śnią. Jak ten nietoperz krążę po nocy, szukam pożywienia, ale co biedny kot może zdziałać jak wszystko pochowane w puszkach i workach. Ssanie coraz większe i już czuję jak coś tam zaczynam zjadać sobie ze środka. Hm.... nie pies tylko ja zejdę z powodu braku pewnych części swego ciała. Halinka bardzo się obawia tego wewnętrznego zjadania i przypomina nam o częstym jedzeniu. Jestem kot życiowo zaradny , a w chwilach zagrożenia życia mój umysł sięga wyżyn intelektualnych. Najpierw szurałem stopkami z cudownie miękkiej tkaniny. Zero reakcji. Dałem dźwięk głośniejszy. Kilka razy rzuciłem klapkami. Zauważyłem ruch na łóżku, ale taki nieznaczny. Nie wstajecie.... no to dobrałem się do rybackich przyrządów, które chyba są do robienia hałasu . Leżą ukryte za miejscami do spania i nigdy nie widziałem , aby ktoś oprócz mnie ich używał. Ach, ten hurkot, szum połączony z miaukotem był jak alarm. Dobry budzik. Może taki sygnał pobudkowy opatentować. Nie, nie, dla dobra ludzkości zezwalam na korzystanie bez informowania autora. Doniesiono mi prowiant i cudownie objedzony , szczęśliwy smacznie zasnąłem w chłodnym powietrzu poranka. Dodam, że przesyconym zapachem świerkowych igieł. Nawet nie zauważyłem kiedy zostałem sam w domu. Psy i ludzie rano gdzieś lecą i wracają mokrzy. Dusia bywa z nimi, ale ona przychodzi sucha. Trochę głupio mi było, że nie pilnowałem dobytku. Sam siebie przecież mianowałem kocurem stróżującym. Jak wszyscy wychodzą to ja kładę się na parapecie okna na górze i czujnie obserwuję świat. Oczęta mi się często  przymykają, ale każdy szelest, każdy ptasi trel wyrywa mnie z błogiej drzemki. Złodziej się nie przemknie. Nie wiem czemu powracający z wycieczki na mój widok wołają: Hej tam na bocianym gnieździe. 
Ptaka we mnie widzą ? 
Odpowiadam po kociemu i dociera do nich kto tak wysoko urzęduje. Doceniają moją troskę o dom i obsypują pieszczotami jakbym bohaterem był. Uwielbiam ten podziw  jak każdy kot. 
Już wiem jak wygląda bocian. Przefrunął nad naszą działką, a ja akurat plażowałem na trawce. Podziwiam, podziwiam umiejętność lotu. Oczy jak spodki miałem. Duży taki, a w powietrzu jak piórko. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz